The Legend of Zelda: Breath of the Wild #10
Dwie Święte Bestie były już po jego stronie i groźnie mierzyły w stronę wijącego się wokół zamku Hyrule kataklizmu. Świetliste promienie przecinały niebo, przypominając marszującemu Linkowi o zadaniu i dodając mu nieco otuchy przed kolejnymi konfrontacjami. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Zeldy i wesprzeć ją w walce z Ganonem, ale rozumiał też, że po stu latach snu powinien też pomóc mieszkańcom krainy. Taki był od zawsze obowiązek bohatera.
Tropikalne południe
Opuścił gorące rejony Góry Śmierci i udał się na południe. Sheikah Slate wyraźnie wskazywał, że są tam jeszcze obszary wymagające jego uwagi. Wkrótce zielony, pagórkowaty obszar zaczął ustępować pierwszym palmom i bujnej roślinności tak charakterystycznej dla dżungli. Powietrze zrobiło się cięższe i bardziej lepkie. Zastanawiał się, czy właśnie w takich warunkach przyjdzie mu mierzyć się z kolejną z bestii.
Dotarł do drogi przecinającej bujny las tropikalny i postanowił się jej trzymać. Obrał kierunek na wschód, by upewnić się, że wszystko, co najistotniejsze w tym obszarze Hyrule, będzie miał zbadane. Zebrał kilka wskazówek w stajni Lakeside, ale nikt nie mówił nic o antycznych machinach. Ruszył dalej imponującym mostem rozciągniętym nad jeziorem Floria. Na drugim brzegu jego dalszy marsz wstrzymał zapierający dech w piersiach widok smoka, który nagle wyłonił się z akwenu i w otoczeniu błyskawic zaczął majestatycznie płynąć w powietrzu. Kim jest ten stwór? Czy to dobry duch strzegący Hyrule, czy kolejna nikczemna istota terroryzująca mieszkańców i zaburzająca ekosystem? Zamierzał to sprawdzić, ale pierwsze próby zbliżenia się do smoka zakończyły się tylko kilkoma nieprzyjemnymi porażeniami prądem.
Nie chcąc tracić czasu, ruszył na wschód. Obszedł górę Tuft i wkrótce dotarł na nabrzeże. A więc jednak to nie tutaj rezyduje kolejna bestia. Jego uwagę przykuła majacząca na horyzoncie wyspa, która wyróżniała się rozmiarami. Znaleziona na plaży tratwa i wielki liść korok stanowiły wystarczającą zachętę, by obrać kierunek na nowy cel. Tak trafił na wyspę Eventide, gdzie czekał go wyjątkowo trudny test od Korgu Chideha.
Wyzwanie Korgu Chideha
Przez moment musiał wcielić się w rozbitka, która wyrzucony na brzeg wyspy, ma za zadanie przetrwać na niej. Pozbawiony całego zdobytego do tej pory ekwipunku, miał zapewnić sobie pożywienie, broń i ubrania potrzebne do ochrony przed niebezpieczeństwami, ale też zdobyć trzy magiczne głazy, które należało umieścić we wskazanych punktach wyspy.
W pierwszej chwili poczuł strach. Jeśli tutaj zginie lub utknie na długo i pozwoli Ganonowi zyskać tyle sił, by ostatecznie pokonać Zeldę? Chwycił w dłoń znalezioną gałąź i zacisnął chwyt. Nie było czasu na takie rozważania. Zamierzał zabrać się do pracy. Doświadczenie w poszukiwaniach zasobów szybko zaprocentowało. Zdobył wiosło, zebrał trochę owoców i morskich stworzeń do jedzenia, a od bokoblinów wyrwał nawet skromną tarczę i drewniany łuk z kilkoma strzałami.
Po kilkunastu minutach był wystarczająco dobrze przygotowanym, by zaatakować obóz stworów na pobliskim pagórku. Odpowiednio rozplanowany atak przyniósł zwycięstwo nad przeważającymi siłami wroga. Po chwili, stojąc na brzegu wzniesienia i rozglądając się po wyspie, dostrzegł, jakie jest największe wyzwanie przygotowane przez Korgu Chideha na wyspie Eventide. Kilkanaście metrów niżej, w cieniu palm, smacznie spał sobie Hinox. Na jego piersi miarowo ruszał się naszyjnik z magicznym głazem.
Pierwszy Hinox
Przejrzał ekwipunek i upewnił się, że nie ma środków, by zmierzyć się z gigantem. Spróbował ataku z dystansu, zrzucając na niego bomby i beczki z prochem, ale ich eksplozje tylko rozdrażniły wielkoluda, który szybkim marszem wybrał się na górę, by przetrzepać skórę żartownisiowi który go zbudził. Gdyby nie paraglider i sprawne nogi, Link zostałby zmiażdżony jego wielkimi łapami.
Heros wyczekał aż Hinox wróci do spania w ulubionym miejscu, a potem zaryzykował. Zakradł się na palcach, wszedł na dłoń i kiedy olbrzym postanowił się podrapać, skorzystał z pomocy i szybkim ruchem zerwał głaz z szyi. A potem rzucił się do ucieczki, znikając ze wzroku obudzonego stwora.
Ostatni kamień, wygrany w bitwie z kolejnym obozem, wydał się już formalnością. Robiąc użytek z dostępnych broni, ale też bomb i umiejętności zatrzymania wroga w czasie, Link uporał się z bokoblinami i moblinem. W ten sposób raz jeszcze udowodnił, że zasługuje na miano czempiona Hyrule. Wykazał się sprytem, choć został postawiony w trudnej sytuacji na nieznanym sobie obszarze. Odzyskawszy ekwipunek, wrócił na główny kontynent.
Bracia cyklopi
Nie było to jedyne spotkanie z Hinoksami. Niedługo później mógł sprawdzony sposób z wyspy wykorzystać ponownie, kiedy natrafił na informację o świątyni u podnóża góry Taran. Lokalizacji zapieczętowanej trzema kamieniami strzeżonymi przez braci-gigantów. Z pierwszym wdał się w pojedynek, wykorzystując sprzyjający układ terenu i zasypując go celnymi trafieniami z łuku aż w końcu bezradny cyklop padł u jego stóp. Na dwóch kolejnych nie chciał już marnować tylu zasobów, a też rejon ich snu był bardziej płaski i wymuszałby bezpośrednią konfrontację na krótkim dystansie.
Wykorzystał więc paraglidera, by z wysoka wylądować na klatkach piersiowych olbrzymów i ukraść im kamienie, kiedy dopiero wybudzali się ze snu. Serce biło mu jak oszalałe, kiedy skrywał się za konarami drzew przed wzrokiem zdezorientowanego Hinoksa. Jak tylko ten się uspokoił i legł ponownie na plecach na trawiastym posłaniu, ukradkiem oddalił się z cennym łupem. Trud wynagrodził mu kolejny otrzymany Spirit Orb. Zdobył ich już niemal trzydzieści, dzięki czemu stał się wytrzymalszy i silniejszy.
Dalsza wędrówka na zachód zaprowadziła go na brzeg jeziora Hylia. Przez sporych rozmiarów akwen przechodził most podniszczony przez upływający czas, a zapewne też skutki wojny. Tam zrobił sobie krótki postój. Przez moment wpatrywał się w spokojną taflę wody. Uniósł wzrok i zatrzymał oczy na otaczającej go po horyzont zieleni. Nad głową miał błękitne niebo z białymi plamami chmur. Było tak cicho i spokojnie. A potem spojrzał w lewo, gdzie wokół oddalonego zamku Hyrule gromadziła się zła moc. Ten świat nie zasługiwał na zagładę. Na kataklizm, który powrócił zemścić się za porażkę z rąk starożytnych.
Wspomnienia Zeldy
Ujął w dłonie Sheikah Slate, by ułożyć plan podróży. Nie mógł iść po omacku, szukając przypadkowych celów. Jego umiejętności były potrzebne w wielu miejscach, ale musiał też nadać im wszystkim określone priorytety. Nie mógł być pewien, że Zelda za chwilę nie ugnie się pod naciskiem złych sił. Wiedział, że dalej na zachód znajdzie Świętą Bestię. Na tym wielkim, wciąż zamazanym na mapie obszarze na pewno musiał spotkać pozostałe dwie antyczne machiny.
Wcześniej jednak postanowił zebrać kilka wspomnień, dzięki którym mógł lepiej zrozumieć, co się wydarzyło kiedyś i jak może nie dopuścić do powtórki z tamtych tragicznych dni. Przy okazji mógł lepiej poznać Zeldę, która oczekiwała jego przybycia, a także wspomnieć czempionów stojących wtedy u ich boku.
Dzisiaj witany jest jako ostatnia nadzieja Hyrule, ale wtedy księżniczka Zelda nie była pewna, że udźwignie ciężar odpowiedzialności. Widziała w nim swoje odbicie. Kogoś postawionego przed odpowiedzialnym zadaniem i z zapisanym, rzekomo, przeznaczeniem. Później, kiedy oswoił się z Master Swordem i udowodnił talent we władaniu ostrzem, widziała w nim własną niemoc. Jako jedyna czuła się nieprzydatna. Niespełniona. Miała pełnić kluczową funkcję, a nie potrafiła odnaleźć w sobie potrzebnej mocy.
I kiedy Ganon nagle zaatakował, król zginął, armia uległa rozproszeniu, a antyczne machiny zwróciły się przeciwko nim, załamała się. Ugięła pod tym ciężarem oczekiwań, które od lat składano na jej barkach. Uciekając w deszczu przez las i upadając, znalazła się w otchłani rozpaczy. I wtedy u jej boku pozostał już tylko on. Link. Dlatego teraz walczyła. Wierzyła, że nie zginął i wróci, by wspomóc ją w decydującej walce. Uratuje tak samo, jak wtedy w oazie nieopodal miasta Gerudo, gdy zaatakowali ją najemnicy z klanu Yiga. Tak samo, jak wtedy, gdy otoczyły ich dziesiątki stworów w rejonie Góry Śmierci.
Kupcy w rękach bokoblinów
Wspomnienia zmotywowały Linka, by ruszyć dalej. Na południu krainy napotkał dziwną dziewczynę, która wykazywała niezrozumiałe zainteresowanie Strażnikami. By zyskać dostęp do kuli otwierającej dostęp do świątyni, pokazał jej zdjęcia trzech typów machin. Ze zdumieniem obserwował, jak zachwyca się morderczymi dziełami antycznych inżynierów, które odpowiadały za śmierć setek dzielnych wojowników. Czy była już tak bardzo pogodzona ze swoim losem? Czy może jednak ignorowała zupełnie istnienie tragicznej historii?
Rozmyślał nad tym w drodze na zachód. Temperatura stopniowo rosła, a zieleń ustępowała miejsca żółci pustyni. W miejsce drzew pojawiały się bardziej odporne na takie warunki krzewy. Dotarł do stajni i przywołał Chocolę, by przyspieszyć podróż. Już miał ruszać dalej, kiedy dojrzał zdruzgotanego mężczyznę siedzącego przy ognisku obok namiotu. Zagadnął go i dowiedział się o grupie wędrownych kupców zaatakowanych przez bokobliny w kanionie. Zawrócił, by uratować kogo jeszcze tylko się da.
Monstra wykazały się w tej okolicy dużą pracowitością i kreatywnością. Niemal na całej długości kanionu, na jego ścianach, poprowadzone były wąskie kładki łączące większe konstrukcje, gdzie zbierane były skarby i zapasy żywności. Bokobliny korzystały z nich, by organizować zasadzki na podróżników i szybko planować ataki na karawany. Link był zaskoczony ich przebiegłością.
Podjął właściwą decyzję, bo wszyscy handlarze jeszcze żyli. Bronili się ostatkiem sił, zapędzeni w pułapki przez uzbrojone potwory. Heros wykorzystał element zaskoczenia, a przy tym zrobił użytek z cięższych mieczy i młotów w ekwipunku, by pojedynczymi ciosami zrzucać przeciwników z dużych wysokości. Najwięcej kłopotu sprawili mu wojownicy z włóczniami, którzy na wąskim terenie walki mieli potrzebną przewagę zasięgu. Od tego jednak miał bomby, by również z nimi sprawnie się uporać.
Ocaleni kupcy wrócili do swojego znajomego, oczekującego na nich przy stajni. Nagrodzony dobrym słowem i kamieniem szlachetnym Link mógł wyruszyć dalej. Czekała już na niego skąpana w palącym słońcu pustynia…
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest przez wielu nazywane jedną z najlepszych gier ostatnich lat i wzorcowym sandboksem. Kilka lat po premierze dołączam do Linka w jego wędrówce po Hyrule, by poznać tragiczną historię krainy, ale też dowiedzieć się o losach ambitnego wojownika. Towarzyszcie nam w tej podróży w ramach kolejnych relacji z gry w Gralingradzie!
Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, którą wypiję ze smakiem podczas wędrówki po Hyrule!
<— Dziewiąty odcinek opowieści z The Legend of Zelda: Breath of the Wild
Jedenasty odcinek opowieści z The Legend of Zelda: Breath of the Wild —->