The Legend of Zelda: Breath of the Wild #1
Przebudź się. Łagodny głos wybrzmiał w uszach Linka i sprowadził jego umysł z krainy snów. Jak długo spał? Za jednym pytaniem podążały już kolejne, podczas gdy on rozglądał się wokół siebie po ciemnym pomieszczeniu. Postawił bose stopy na chłodnej posadzce i zrobił pierwsze kroki naprzód. Pierwsze z tysięcy, które naznaczą jego wędrówkę po magicznej krainie Hyrule.
Sheikah Slate
„Przyjmij ten Sheikah Slate i pozwól mu się poprowadzić”. Kobiecy głos oferował swoją pomoc, przekazując mu niewielki tablet o przedziwnej mocy. Dzieło dawnych inżynierów, które od tej pory miało towarzyszyć mu w podróżach i pozwalać lepiej zrozumieć otaczającą rzeczywistość. Natknął się na dwa kufry, które nieporadnie kopnął stopą, odczuwając nieprzyjemny ból. Zniszczona koszula i przymałe spodnie oraz wytarte buty symbolizowały stan, w którym się znajdował. Był u startu wielkiej przygody, choć nie wiedział jeszcze nic o tym, co czeka go za rogiem i jaką misję ma do wykonania. Skromne wyposażenie musiało mu wystarczyć do chwili aż znajdzie coś lepszego. Wspiął się po niewysokim kawałku skały i ruszył w kierunku światła, które bez wątpienia było wyjściem na zewnątrz.
Sekundy później poczuł powiew świeżego powietrza. Ujrzał zieleń traw kołysanych wiatrem i usłyszał dźwięk szumiących liści. Słońce świeciło wysoko na błękitnym niebie, a na horyzoncie majaczyły porażające nawet z tej odległości swoim ogromem łańcuchy górskie, wulkan i otoczony dziwną energią zamek.
Pierwszy pojedynek z bokoblinem
Pod jednym z drzew znalazł kawałek gałęzi. Podniósł ją instynktownie, jakby jego organizm domagał się posiadania czegokolwiek przypominającego broń. Ruszył ścieżką prowadzącą łagodnie w dół i po niedługim marszu natknął się na staruszka siedzącego przy małym ognisku, nieopodal kamiennego bloku. Nie pytając go o pozwolenie, chwycił upieczone jabłko. Nieprzemyślany gest wywołał tylko śmiech nieznajomego. Po krótkiej wymianie zdań Link ruszył dalej. Przed sobą miał coś przypominającego kościół. Budynek był zniszczony i od dawna nie gościł żadnego człowieka. Zignorował go i ruszył w kierunku wskazywanym przez Sheikah Slate.
Świat wyglądał pięknie. Otaczała go bujna roślinność, ale też wyraźne dowody obecności człowieka. Poza starcem nie dostrzegał jednak innych ludzi. Nagle drogę przestąpił mu bokoblin. Niewysoki, przygarbiony stwór z szeroką szczęką i czerwoną skórą. Nie miał przyjaznych zamiarów. Poczuł strach, który sparaliżował jego ruchy. Zamiast mocniej chwycić gałąź i przyjąć postawę bojową, zamachnął się i wyrzucił ją. Trafił, ale nie uszkodliwił swojego przeciwnika. Podobnie zrobił z drugim kawałkiem drewna, a nawet znalezioną przy drodze siekierą. Trzeci celny rzut sprawił, że bokoblin padł, ale on został bez choćby jednej broni. Przeraził się, ale ta sytuacja zadziałała na niego niczym otrzeźwiająca bryza zimnej wody.
Był wojownikiem i musiał zacząć stawiać czoła przeciwnościom jak wojownik.
Pokonaj Ganona!
Dotarł do dziwnego punktu i przyłożył magiczny artefakt w pasujące kształtem wycięcie. Po paru chwilach wszystko wokół zatrzęsło się i spod ziemi zaczęła wyrastać monumentalna wieża. Pierwsza z Wież Zmartwychwstania obecnych licznie w Hyrule i pozostających do tej chwili w uśpieniu. Nagle znalazł się wiele metrów nad ziemią. Mógł z wysoka spojrzeć na otaczającą go krainę, pełną niezwykłości i tak w tej chwili tajemniczą. Wzrok nie mógł uciec przed widokiem zamku. Jak tylko skupił na nim uwagę, wrócił znów kobiecy głos. To wtedy usłyszał pierwszy raz o Ganonie, źródle nieszczęść. „Potrzebuję twojej pomocy. Tylko ty możesz go pokonać”. Komunikat wydawał się prosty, a jednocześnie trudny w tej właśnie sekundzie do zrozumienia. Powróciły dziesiątki pytań.
Sheikah Slate zmienił się i zawierał teraz mapę wielkiego i odizolowanego od reszty krainy płaskowyżu. Sam on jeden porażał swym rozmiarem, a był ledwie maleńką częścią Hyrule, które rozpościerało się po horyzont w każdym kierunku. Postanowił zejść na ziemię i tam zaplanować kolejne kroki. Jak tylko znalazł się na dole, usłyszał głos starca, który zlatywał ku niemu na swoim Paragliderze. Mężczyzna słusznie zauważył, że jego niewielka lotnia stanowi jedyny sposób na bezpieczne opuszczenie płaskowyżu. Mógłby ją oddać, ale chciałby coś w zamian. Skarb. Cokolwiek, co skrywała pobliska świątynia.
Pierwsza z prób
Od momentu, kiedy przyłożył Sheikah Slate do panelu uruchamiającego wieżę, wszystkie kaplice w rejonie zaświeciły inną niż zazwyczaj barwą. Obudziły się z trwającego od dekad uśpienia. To nie mógł być czysty przypadek. Wyruszył w kierunku pierwszej z nich i znalazł podobnie wyżłobione miejsce pod posiadany prostokątny tablet. Aktywowany mechanizm otworzył wrota świątyni.
Stanął na platformie i zjechał w dół. Znalazł się w obszernym pomieszczeniu, gdzie powitał go nieco onieśmielający głos gospodarza, który w imieniu bogini Hylii zapraszał go do stawienia czoła przygotowanej próbie.
W stojącym po boku piedestale ułożył Sheikah Slate i odsunął się. Umieszczona nad nim konstrukcja przypominająca stalaktyt rozświetliła się magicznymi symbolami, a on ujrzał jak moc skrapla się i trafia do artefaktu. Od tej pory mógł z jej pomocą unosić metalowe przedmioty i przesuwać je w dowolnym kierunku. Wyzwanie sprawdziło, jak radzi sobie z nową umiejętnością, a na koniec otrzymał od gospodarza to, co miał jeszcze najcenniejszego do oddania – wypełnioną mocą duchową kulę, Spirit Orba.
Tajemniczy starzec czekał na niego i z uznaniem spojrzał na zdobyty skarb. Link chciał odebrać Paraglidera, ale mężczyzna zmienił zdanie i powiedział, że odda lotnię tylko w zamian za cztery Spirit Orby. Po jednym z każdej świątyni na płaskowyżu. Młody wędrowiec był niepocieszony i skonfundowany wyzwaniem, więc rozmówca poradził mu, by razem weszli na szczyt pobliskiej wieży. I tu pomocna okazała się moc Sheikah Slate, który był zdolny na krótki moment zmienić jego ciało w czystą energię i przetransportować we wskazany punkt na mapie.
Cztery świątynie
Wysoko nad ziemią starzec podpowiedział, by stąd oznaczył sobie na mapie zapisanej w tablecie lokalizację świątyń, co ułatwi mu dotarcie do nich. Wszystkie wydawały się skrywać gdzieś na horyzoncie, za pełnymi trudności kilometrami wędrówek po nieznanych rejonach. Wewnętrzny głos pchał go naprzód, ku przygodzie.
Nim ruszył do pierwszej ze świątyń, zajrzał jeszcze do ominiętego wcześniej kościoła. Wokół budowli stały bez ruchu dziwne maszyny przypominające bestie z długimi odnóżami. Z każdej zabierał jakąś część symbolizującą ich zaawansowanie technologiczne. Kto je stworzył? Jak się tu znalazły i dlaczego były nieaktywne? Wywoływały niepokój. Choć zamarłe w bezruchu i pokryte mchem, przerażały siłą, którą musiały posiadać, kiedy działały. W środku kościoła znalazł całkiem dobrze zachowany łuk podróżnika, a po wspinaczce na wieżę także dużo silniejszy łuk żołnierski. Przed wyruszeniem w dalszą drogę podszedł jeszcze do statui przedstawiającej boginię.
Usłyszał głęboko w sobie głos, który zapewnił, że przekaże mu coś niezwykle wartościowego, jeśli wróci w to miejsce po zdobyciu czterech Spirit Orbów. Zyskał dodatkową motywację, by zrealizować postawione przed nim zadanie. Wielka przygoda dopiero się rozpoczynała.
The Legend of Zelda: Breath of the Wild jest przez wielu nazywane jedną z najlepszych gier ostatnich lat i wzorcowym sandboksem. Kilka lat po premierze dołączam do Linka w jego wędrówce po Hyrule, by poznać tragiczną historię krainy, ale też dowiedzieć się o losach ambitnego wojownika. Towarzyszcie nam w tej podróży w ramach kolejnych relacji z gry w Gralingradzie!
Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, którą wypiję ze smakiem podczas wędrówki po Hyrule!
Dalszy ciąg w drugim odcinku opowieści z The Legend of Zelda: Breath of the Wild —>