Pamiętnik Gran Turismo 7 #10: Powrót za kółko

GranTurismo 7 blog

Po niemal półrocznej przerwie krążek z Gran Turismo 7 mógł znów zakręcić się w czytniku konsoli. Przesiadam się z chocobosów z Final Fantasy 7 Rebirth na mechaniczne demony prędkości. Zostało sporo do zrobienia w tym świecie i czuję, że w tytule znajdę jeszcze kilkadziesiąt godzin zabawy.

Dzień 62

Początek jest wyboisty niczym lokalna droga, o której istnieniu zapomniały nawet władze gminy. Wizję szybkiego wskoczenia za kółko komplikuje informacje o kilkugigabajtowej aktualizacji do pobrania. Na szczęście to nie czasy PlayStation 3 i cały proces przebiega dużo sprawniej niż przed laty. Wykorzystuję ten czas na uświadomienie sobie, że żegnając się na chwilę z grą, zapomniałem zużyć kilka wygranych w różnych okolicznościach kuponów. Pudełko z Rebirthem skutecznie wyłączyło myślenie.

W końcu ląduję na mapie. Jest w czym wybierać, ale zaczynam od zgarnięcia 250 000 kredytów za zmieszczenie się w brązowym limicie w wyzwaniu sieciowym jeszcze w lutym. Trochę na mnie poczekały. Na koncie widnieje całkiem sympatyczna suma – nieco ponad dwa miliony kredytów. Przydadzą się na zakup któregoś z legendarnych aut, ale na razie odpuszczam wizyty w sklepie, bo jeszcze sporo samochodów jest do zdobycia w menu i wyzwaniach.

Nauki doszkalające przede mną

Na rozgrzewkę wybieram dwa wyzwania z puli tygodniowych. Zmagania japońskich maszyn z napędem na tylną oś okazują się komfortowym wdrożeniem. Nawet supra RZ z 97 roku nie jest zbyt narowista i pozwala ukończyć wyścig bez większych przeszkód. Czuję podskórnie, że przegrałbym dziś z kretesem wyścig z samym sobą z lutego i muszę znowu nabrać potrzebnego wyczucia, by szybciej pokonywać zakręty.

Supra 97 Gran Turismo 7

O tym, jak długa droga przede mną przypomina mi dobitnie chwilę później drugie wyzwanie. Potyczka rajdowych bestii na asfaltowym Eiger Nordwand w wariancie odwróconym. Nie znam trasy, więc po omacku wybieram ze spełniających wymagania samochodów w kolekcji audi quattro. Dwanaście okrążeń później, dojeżdżając do mety jako ostatni i świętując fakt, że nie dałem się przynajmniej zdublować, wiem już, że nie był to wybór najrozsądniejszy. Zbyt mało zwrotna to maszyna na kręte serpentyny i ostre nawroty. Drugie miejsce innego quattro nic nie znaczy, nie ma znaczenia, nie liczy się. Prawda?

Przynajmniej wpadły dwa trofea, bo zaliczyłem pierwszą wizytę w pitstopie i od razu dotankowałem się pod korek.  

Dzień 63

To może tylko przypadek, ale pierwszy z dodatkowych menu do ukończenia zabiera mnie w idealne miejsce do nauki po długiej przerwie. Zestaw zadań poświęconych K-carom, maleńkim maszynom z Japonii, wygląda na ciekawostkę. Idealną, by na chwilę odpocząć od narowistych, kilkusetkonnych potworów i demonów prędkości, a jednocześnie przejść odświeżający kurs jazdy.

Powinno być łatwo i przyjemnie. Niestety w garażu nie mam żadnego modelu dopuszczonego do startu, więc odwiedzam salon hondy, by kupić tam dwuosobową S660. W jednej z recenzji w sieci ktoś napisał nawet, że to supersamochód w mikroskali.

Żółwik

Pierwsze metry na ekspresówce prowadzącej wokół Tokio nijak tego nie potwierdzają. Pomimo drobnych inwestycji w tuning, moja żółta maszynka nie jest w stanie na prostej nadrobić choćby metra do poprzedzającego pojazdu na piętnastym miejscu. Wycofuję się ze zmagań po połowie pierwszego okrążenia, by nie tracić czasu.

Zakupiłem więcej ulepszeń, by wycisnąć maksimum z auta przy trzymaniu się limitów do 400 PP. Drugi start był już lepszy. Mozolnie przebijam się w górę stawki, ale czasu wystarczy jedynie na ugranie trzeciego miejsca. Plan minimum, by zaliczyć cel wyznaczony przez właściciela kawiarni. Prowadzący dotarł na metę z bezpieczną przewagą kilku sekund, co trochę martwi.

Drugi wyścig we Włoszech potwierdza obawy. Moja S660 jest nadal zbyt wolna, co w połączeniu z zardzewiałymi umiejętnościami kierowcy, przekłada się na przeciętne piąte miejsce. Niespodziewanie czeka mnie tutaj trochę więcej zabawy. Może warto byłoby kupić jeszcze nową skrzynię biegów i pokombinować samemu z ustawieniem przełożeń? Sam nie wiem tylko, czy bardziej potrzebuję przyspieszenia, czy prędkości maksymalnej. Obu mi ewidentnie brakuje.

Honda S660 Gran Turismo 7

Dzień 64

Wyniki z poprzedniego dnia dały mi do zastanowienia. Teoretycznie samochód był już stuningowany w granicach limitu. Mimo to na torze nadal odstawał od konkurentów. Na pewno traciłem cenne dziesiętne sekundy poprzez własne błędy za kółkiem, ale zmagania na włoskim obiekcie zakończyłem w środku stawki z daleka od podium. Trochę za dużo, by nadrobić to tylko sprawnym wyprzedzaniem i optymalną linią jazdy.

Zacząłem od zabrania hondy S660 na Willow Springs International Raceway. Małe autka na krętej trasie pośród pustyni. Wyczuwałem duże problemy. Możliwości mojej żółtej maszynki wymagały perfekcyjnego przejazdu, żebym mógł myśleć o podium, a na tym obiekcie wystarczył mały błąd, żeby pogrzebać swoje szanse – dosłownie – w piachu.

Staram się dobrze wyczuć, kiedy mogę docisnąć, a kiedy powinienem pojechać ostrożnie. Sugeruję się jazdą rywali i reaguję na ich czerwone światła hamowania, by dobrze zaplanować własne manewry. Szybko mam okazję zorientować się, że w drugiej części toru jadą zbyt asertywnie, co otwiera mi szansę na agresywne wyprzedzanie.

Jakimś sposobem, sporo ryzykując, przebijam się do czołówki. Dopadam trzeciego kierowcę w stawce na dwa zakręty przed końcem, by wręcz wpychając się przed niego, zgarnąć najniższy stopień podium. Dwa z trzech zadań zaliczone.

Musisz szybciej się zbierać

Wróciłem do Włoch, ale zdobyte ostatnio doświadczenia i trochę wiedzy o układzie toru nie wystarczyły. Nadal tempo było zbyt marne, by myśleć o finiszu w czołówce. Czekała mnie kolejna wizyta w sklepie z częściami. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, czego brakuje najbardziej. Przyspieszenia? A może prędkości maksymalnej? Postawiłem na krótsze przełożenia, by honda jak najszybciej zbierała się i osiągała swój górny limit prędkości – zaledwie 160 kilometrów na godzinę.

Różnicę dało się wyczuć od razu. S660 była bardziej zrywna, a dzięki temu mogłem w większym stopniu wykorzystać atuty tunelu aerodynamicznego za kolejnymi oponentami. Szarżując i mknąc przed siebie, zdołałem nie tylko dopaść najszybszych, ale nawet ugrać drugie miejsce w bezpośredniej walce błotnik w błotnik.

Pierwsze dodatkowe menu zaliczone. Zaskakująco trudno było i aż obawiam się, co dalej przyszykował dla mnie właściciel kawiarni.

Dzień 65

Nie czuję się na siłach, by wsiadać za stery któregoś z dwóch posiadanych w garażu modeli z serii Vision Gran Turismo. Futurystyczne machiny to nie przelewki, a sama dynamika zmagań nimi zapewne będzie wymagać znakomitego refleksu i czujności. Obiektywnie oceniając swój stan, postanowiłem poprawić więc nieco wskaźnik procentowy ukończonych wyścigów. Kilka zawodów Sunday Cup pasuje idealnie.

Zaczynam od zmagań klasyków, w których wystawiam nissana silvię z 1988 roku, którego punkty osiągów niewiele przekraczają poziom sugerowany dla tej rywalizacji. Chcę zapewnić sobie trochę frajdy na torze. Samochód nie sprawia większych problemów. Gładko pokonuje zakręty, nieźle przyspiesza. Na tych przeciwników jest odpowiedni. Uleciało mi tylko z pamięci, że twórcy przyjęli jakieś dziwne założenie w zawodach, by lider stawki nie tylko startował z dużą przewagą, ale też miał dużo lepsze tempo niż reszta.

W ten sposób, mój z założenia relaksacyjny przejazd, kończy się zażartą walką na finiszu, z której ledwo wychodzę zwycięstwo. Golfa pierwszej generacji zostawiam za plecami na ostatnim kółku i parę zakrętów przed metą.

Zapomniany gem od maserati

Kolejne Sunday Cup do odhaczenia rzucają mnie naprzeciw nowocześniejszych pojazdów, więc sam też przesiadam się w coś mocniejszego. Maserati merak SS, nazywany przez pasjonatów motoryzacji zapomnianym gemem dawnych czasów. Auto ze sportowym zacięciem, którego unikalny design – dzieło Giorgetto Giugiaro – idzie w parze z mocą i możliwościami. Po lekkim tuningu wyruszam na tor.

Pierwszy wyścig udaje się wygrać po dobrym finiszu i wyprzedzeniu dotychczasowego lidera na finalnym kółku. Merak parę razy pokazuje pazury, wyrywając się na wyjściu z zakrętu, ale to tylko dodaje przyjemności zabawie. Okiełznać takiego wyścigowego drapieżnika i pozwolić mu poszaleć na torze – to czysta przyjemność.

Merak SS Gran Turismo 7

Niespodziewanie trudniej robi się na Eiger Nordwand. Serpentyny dla kompaktowego auta nie są problemem. Łatwo znajduje się nim miejsca do wyprzedzania. Kłopot robi się znów z powodu lidera, który w swoim bmw na czele stawki startuje z wyraźną przewagą. By go dopaść, muszę agresywnie i szybko uporać się z maruderami po drodze, a potem sprawnie odebrać mu prowadzenie. Zapasu na to są może dwa zakręty i ostatnia prosta prowadząca do mety. Udaje się dopiero po kilku próbach.

Na koniec dnia z Gran Turismo 7 zerkam jeszcze na sytuację w rywalizacji czasowej przez sieć. Rozgrzałem się tym niedzielnym pucharem. Na szybko wskakuję za kółko roadstera shop rampage na Trial Mountain w odwróconym wariancie. Przyjemny warkot silnika zachęca, by przejechać kilka kółek. Idzie mi zaskakująco dobrze i już na trzecim okrążeniu notuję czas mieszczący mnie w limicie na brąz. Zapas wygląda na przyzwoity, więc 250 000 kredytów powinno za kilka dni wpaść na konto.

Gran Turismo 7 to kolejna odsłona jednej z najsłynniejszych gier wyścigowych, które kiedykolwiek ukazały się na konsolach i komputerach. Wydawana ekskluzywnie na PlayStation pozwala na długie tygodnie zatopić się w kolekcjonowaniu setek samochodów oraz na wyścigach po prawdziwych i fikcyjnych torach w różnych rejonach świata. Do tego uniwersum wracam po wielu latach przerwy, ale z bagażem ciepłych wspomnień zebranych w odsłonach z numerkami 1, 2 i 4. Jakie wrażenia wzbudzi we mnie GT7? O tym przeczytasz w kolejnych odcinkach pamiętnika – tylko w Gralingradzie!

Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli na kilka wyścigów więcej podczas wieczornej partyjki! Dziękuję z góry!  

<— Dziewiąty odcinek pamiętnika Gran Turismo 7

Jedenasty odcinek bloga Gran Turismo 7 —->

<—- Pierwszy odcinek pamiętnika Gran Turismo 7

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.