Pamiętnik Gran Turismo 7 #1: Przeskok generacyjny
Pewne rzeczy w świecie Gran Turismo się zupełnie nie zmieniły. Inne przeszły kompletną metamorfozę. To jedno z pierwszych zdań, padających na powitanie w uniwersum siódmej części cyklu, ma w sobie zarazem coś z obietnicy i ostrzeżenia. Wracam za kółko napędzany ogromną ciekawością, co przyniesie to spotkanie.
Dzień 1
To była długa przerwa. Patrzę na bielutką okładkę Gran Turismo 4 z PlayStation 2, która dumnie stoi na półce. To ostatnia ogrywana przeze mnie – długimi godzinami – część serii. Wracam pamięcią do tych szczęśliwych chwil i maratonów z gigantem swoich czasów. Nasze drogi rozeszły się przypadkowo i niespodziewanie, choć wcześniej serią żyłem i zachwycałem się na każdym kroku.
Los sprawił, że teraz mam okazję powrócić do świata wykreowanego przez zakochanych w motoryzacji twórców z Polyphony Digital. Gran Turismo 7 jest jedną z pierwszych produkcji, które ogrywam na PlayStation 5.
Wita mnie tryb Music Rally. Relaksuję się tym pierwszym przejazdem. To zabawne doświadczenie, pędzić w takt muzyki klasycznej w kabriolecie porsche z 1956 roku. Oby tylko finał nie miał dla mnie symbolicznego przełożenia na resztę kariery, bo choć uniknąłem większych błędów, to zabrakło mi dwustu metrów do zdobycia złotego medalu za pierwszym podejściem.
Pierwszy samochód
Dotychczas zawsze zaczynałem swoją wyprawę w świat GT od zdobywania licencji. Za pierwszym razem na PSX-ie to rzeczywiście była przydatna i cenna nauka jazdy. Później było to raczej uporczywe odklepywanie znanych już podstaw, by móc wylecieć z gniazda w przestworza rywalizacji.
Gran Turismo 7 idzie inną drogą. W komisie mam okazję kupić pierwszy samochód. Jest mazda demio w ślicznym czerwonym lakierze. To jednak przecież demio – następca najgorszego zawalidrogi serii przed lat, samochodu mema tamtych czasów. Kręcę głową, by oprzytomnieć. Wybieram toyotę aqua.
Trafiam do przytulnej kawiarni, do której prowadzi leśna ścieżka. Dostaję w ręce pierwsze menu. Mam zebrać trzy japońskie samochody kompaktowe – te same, które były do kupienia w komisie chwilę wcześniej. Dwa pozostałe są do wygrania w zawodach Sunday Cup. Tam zawsze zbiera się pierwsze wyścigowe szlify. Teraz nawet przed licencjami.
Odnoszę gładkie zwycięstwa. Wyłączyłem wszystkie asysty, a poziom trudności rywali ustawiłem na razie na średni. Trochę doświadczenia z grami wyścigowymi już mam, a i dobrze pamiętam, że nic nie sprawia większej frajdy niż ostra rywalizacja na torze. W niedzielnych wyścigach konkurencja mi statystowała i to nawet pomimo faktu, że dopiero przypominam sobie, ile poprawki muszę brać na hamowanie i skręcanie w siódmym Gran Turismo.
Teraz dopiero przychodzi czas na licencję. Moi przewodnicy sugerują, że na początek wystarczy jedna lekcja z hamowaniem, ale idę za ciosem i robię też drugą i trzecią. Czuję, że powieki robią się cięższe. Na dzisiaj wystarczy, pora na senny pit-stop.
Dzień 2
Przy zapowiedziach Gran Turismo 7 bawił mnie nacisk na reklamę modułu Music Rally. Nie brzmiało mi to na nic na tyle nadzwyczajnego, by poświęcać mu osobne wycinki komunikacji czy materiałów podczas State of Play. Tymczasem to właśnie myśl o powtórzeniu pierwszego muzycznego rajdu w akompaniamencie klasycznych utworów i zdobycia złota napędzała mnie, by kolejnego wieczora uruchomić grę jak najszybciej.
Za pierwszym razem popełniłem trochę małych błędów i poruszałem się dość ostrożnie, więc byłem przekonany, że druga próba przyniesie łatwe zwycięstwo. Jechałem znacznie lepiej, uważniej i szybciej. Mimo to wymagany wynik przekroczyłem o zaledwie szesnaście metrów, wrzucając porsche za tę symboliczną linię mety na sekundy przed ostatnim taktem melodii w tle. Zafundowałem sobie emocjonujący start tego drugiego dnia, bez dwóch zdań.
Licencja B
W kawiarni czekało na mnie drugie menu, otwierające możliwość zebrania kultowych, europejskich samochodów miejskich. Takie ignorowanie akademii i konieczności zdobywania licencji gryzło mnie jednak. To był zawsze pierwszy etap w Gran Turismo! By więc choć trochę uspokoić wrzeszczące sumienie gracza-tetryka, rzuciłem się w wir kolejnych lekcji licencji B.
Może to efekt niedawnych doświadczeń zebranych w GRID: Autosport, ale zaskakująco łatwo poszło nie tylko zaliczanie zadań, ale nawet zdobywanie złotych medali. Zazwyczaj pierwszy przejazd kończyłem ze srebrem, a później w dwóch, może trzech próbach poprawiałem się na tyle, by zrealizować główny cel. Na dłużej zatrzymałem się tylko na ostrym nawrocie w Deep Forest. Potrzebuję jeszcze chwili, by wdrożyć się w ten nieco ślamazarny tryb skręcania samochodów przy większych prędkościach.
Z jakiegoś względu nie mogłem przy okazji porywalizować korespondencyjnie z dwoma znajomymi, którzy wcześniej wskoczyli do świata Gran Turismo 7. Germanos, którego możecie znać z bloga raczejkonsolowo.com i Czarny Wilk z Gry-OnLine teoretycznie zaliczyli licencję B, ale ich wyniki nie wyświetlały się mi przy klasyfikacjach czasowych dla kolejnych lekcji. Szkoda.
Powrót legendy
W ten sposób szybko, łatwo i przyjemnie zdobyłem krajową licencję B. Gran Turismo 7 potwierdziło mi, że umiem przyspieszać, hamować i skręcać. W nagrodę za komplet złotych medali dostałem dwie maszyny do garażu. Renault clio RS220 trophy ’16 może się przydać parę razy na torach, na pewno dam mu szansę. Na razie jednak musiał pogodzić się z dość stonowaną reakcją, bo całą euforię porwał legendarny mitsubishi GTO twin turbo ’91. Król pierwszego Gran Turismo, z którym nic nie mogło się wtedy równać. Coś czuję, że pozwijamy teraz razem trochę asfaltu.
Zaskakujący jest ten początek przygody w Gran Turismo 7. Licencje na drugim planie, mitsubishi GTO twin turbo już w garażu i to bez wydania jednego kredytu na jego zakup. Przyznaję, że nie mogę się doczekać kolejnych dni w tym wirtualnym świecie oddającym hołd motoryzacji.
Dzień 3
Wracam do kawiarni i zabieram się za realizację kolejnego menu. Skompletowanie trzech europejskich klasyków powinno być ciekawe, ale szybko orientuję się, że będzie bardziej odptaszkowaniem trzech prostych wyzwań. Kolejne puchary niedzielne czekają do zdobycia. Tym razem w rywalizacji z liczącymi kilka dekad kompaktami ze Starego Kontynentu.
Nawet toyota aqua czy mazda demio uporają się z taką konkurencją bez większych kłopotów, a nie mam w garażu nic, co mogłoby podkręcić wyścigową atmosferę. Zresztą na takie utrudnianie sobie gry i szukanie wyzwań przyjdzie jeszcze czas. Wyciągam więc z garażu wygrane niedawno mitsubishi i lecę na tory.
Trochę praktyki z GRID
Świeże wspomnienia z GRID Autosport przydają się, by nie dać się zaskoczyć. Brands Hatch to potrafi ze swoimi pierwszymi dwoma zakrętami w prawo, w tym przede wszystkim z tym zdradliwym łukiem schodzącym z wzniesienia. Mitsubishi, zgodnie z oczekiwaniami, wymija stare fiaty i volkswageny niczym tyczki. Silnik przyjemnie mruczy, skrzynia żwawo przerzuca biegi. Trzy rekreacyjne przejazdy.
Jedynie podczas jazdy po Goodwood Motor Circuit muszę się trochę wysilić, bo wąska nitka toru zmusza do uważności. To może być mój nemesis wśród tras Gran Turismo 7 w kolejnych tygodniach, więc warto szybko zacząć poznawać go lepiej.
I tak trzy kolejne maszyny lądują w garażu. Z ciekawością oglądam wnętrza fiata 500 czy garbusa, sprawdzając jak wiele się zmieniło przez te wszystkie lata rozwoju motoryzacji. Ciekawe, czy w zmaganiach sieciowych są zawody, podczas których kierowcy wyprowadzają na tor tego rodzaju wehikuły czasu?
Gran Turismo 7 to kolejna odsłona jednej z najsłynniejszych gier wyścigowych, które kiedykolwiek ukazały się na konsolach i komputerach. Wydawana ekskluzywnie na PlayStation pozwala na długie tygodnie zatopić się w kolekcjonowaniu setek samochodów oraz na wyścigach po prawdziwych i fikcyjnych torach w różnych rejonach świata. Do tego uniwersum wracam po wielu latach przerwy, ale z bagażem ciepłych wspomnień zebranych w odsłonach z numerkami 1, 2 i 4. Jakie wrażenia wzbudzi we mnie GT7? O tym przeczytasz w kolejnych odcinkach pamiętnika – tylko w Gralingradzie!
Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli na kilka wyścigów więcej podczas wieczornej partyjki! Dziękuję z góry!