Pamiętnik Gran Turismo 7 #9: World GT Series
Wyzwanie czasowe na Mount Panorama motywuje mnie do intensywnych treningów. Poświęcony czas opłaca się podwójnie, kiedy okazuje się, że australijski tor jest też elementem World GT Series, a więc pucharu zamykającego podstawowy zestaw menu przygotowanych przez twórców.
Dzień 54
Włączam Gran Turismo 7 na krótką chwilę i zaglądam w wykaz wyścigów do ukończenia. W klasie japońskich maszyn z napędem na cztery koła jest jeszcze trochę zawodów, więc wybieram jeden z nich. W garażu roi się od znakomitych maszyn, które chciałoby się sprawdzić na torze. Ale że nie jestem kimś, kogo satysfakcjonuje skakanie z auta na auto, zostawiam sobie niesprawdzone modele na później. Lancer Evo trzeciej generacji wraca tymczasem na tor.
Wyścig nie należy do trudnych. Najwięcej frajdy sprawia końcowy etap walki o pozycję lidera, kiedy na prostej startowej dopadam prowadzącego Hinzela w subaru imprezie. Zaskakuje mnie wcześnie rozpoczętym hamowaniem, więc ratując się przed uderzeniem mu w kufer, mocno odbijam w lewo. Lancer wyskakuje na pobocze i łapie poślizg. Kończy się to efektownym manewrem wyprzedzania w poślizgu, po którym już jako pierwszy składam się do prawego nawrotu. Jak tu nie kochać Evo?
Dzień 55
Delektuję się tymi przejazdami ferrari. Trwające około dziesięciu minut wyścigi, po pięć okrążeń, nie są może większym wyzwaniem, ale F430 prowadzi się tak przyjemnie, że nie narzekam i rozpływam się nad pracą silnika i prowadzeniem samochodu. Wyprzedzanie kolejnych maruderów i ściganie lidera startującego z dużą przewagą jest czystą przyjemnością. Niewiele więcej można napisać.
Tymczasem w zmaganiach czasowych wskakuje nowe wyzwanie, w którym trzeba wykręcić jak najlepszy czas okrążenia samochodem grupy 3 na australijskim torze Mount Panorama. Lista dostępnych modeli jest długa. W pierwszej chwili chcę wybrać skyline’a super silhouette, by znów posłuchać tego strzelającego bocznego wydechu, ale zauważam, że ma najniższe PA z całej stawki. Kursor kieruje się więc na mocniejszego, przynajmniej w teorii, forda gt w wyścigowym wariancie.
Mount Panorama to ciekawe połączenie długich prostych i wąskiego oraz niesamowicie krętego środkowego odcinka. Wymagającego tym bardziej, że wystarczy najmniejsze otarcie o bandę, by czas okrążenia przestał być uznawany za oficjalny. Rozgrzewkowo jadę więc spokojniej, by wyznaczyć sobie jakiś punkt startowy. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy okazuje się, że zanotowany wynik jest gorszy od lidera o prawie 13%.
Staram się trochę docisnąć, ale kończy się to błędami i kolejnymi okrążeniami zakończonymi przedwcześnie. Udaje się trochę poprawić czas, ale nadal daleko mi do 10% straty do najlepszego wyniku na świecie. Może się okazać, że tutaj nawet 250 000 będzie poza zasięgiem…
Dzień 56
Wyczekuję kolejnych okazji na zagranie w Gran Turismo 7. Przejazdy F430 są tak przyjemnie relaksujące po ciężkim dniu pracy. Ten samochód się po prostu znakomicie prowadzi i nawet najprostsze kombinacje zakrętów sprawiają frajdę.
Ale z tyłu głowy cały czas siedzi i przypomina o sobie ta Mount Panorama. Postanawiam sprawdzić, co robię źle. Praktyka na torze, z podziałem na sektory, będzie idealną weryfikacją i szybkim źródłem informacji.
Pierwszy łuk za drugim razem przejeżdżam na złoto. Spodziewałem się, że problem leży raczej dalej. Szybki prawy zakręt po długiej prostej i początek krętej sekcji przy pierwszych próbach przejeżdżam tak słabo, że nawet nie łapię się na brąz. To wiele wyjaśnia. Zaczynam przyspieszać i łapać lepszą linię, ale nadal nie na złoto. Na to przyjdzie czas później, więc jadę dalej. I znów czasy ledwie w okolicach brązu.
Materiał pokazowy nie pozostawia wątpliwości, że decydujące jest odpowiednie rozpoczęcie krętej sekcji, by w ogóle móc w miarę szybko pokonać ten odcinek. W innym przypadku albo uderzam w bandę, albo zaliczam kilka dyskwalifikujących przejazd obcierek, albo muszę wyhamować prawie do zera. A to oznacza pożegnanie z dobrym czasem.
Końcowa długa prosta i dwa zakręty to już mniejsze wyzwanie, ale są o tyle wredne, że mogą po dwuminutowym solidnym przejeździe położyć wynik na ostatnich metrach. Wystarczy źle wymierzone hamowanie lub błąd w ustawieniu samochodu w zakręcie i straty murowane. A czasami wręcz żenujące zakończenie w żwirze. Mount Panorama z pewnością klasyfikuje się w górnej połówce tras rzucających największe wyzwanie. Na pewno w moim osobistym rankingu.
Dzień 57
Praktyka praktyką, ale kilka dni bez uruchamiania konsoli może oznaczać, że kilkadziesiąt minut treningów nie przyniesie żadnych efektów. O ile więc za kółkiem ferrari F430 praktycznie celebruję jazdę i gładko zaliczam kolejną pozycję w menu, o tyle do wyzwania czasowego w trybie sport podchodzę z pewną nieśmiałością.
Czym spróbować swoich sił? Najpierw muszę i tak odświeżyć sobie układ toru, więc biorę nissana skyline’a super silhoutte, co by znów nacieszyć uszy pracą silnika i skrzyni biegów. Kilka nieudanych prób później i po wykręceniu w końcu niezłego przejazdu, ale z czasem gorszym niż wcześniej lancerem evo, wracam do menu wyboru maszyny.
Zostały dwa dni na zgłoszenie swojego wyniku. Dwa dni, by urwać dwie sekundy warte 250 000 kredytów. Może mała i zgrabna alfa romeo 4C w wariancie grupy 3? Ale co to, zaraz obok na liście jest bmw m3. Mój terapeuta po traumie związanej z taycanem turbo. Może to przeznaczenie?
Wyjeżdżam na tor i w pierwszym łuku, jeszcze nawet przed rozpoczęciem okrążenia, dodaję za mocno gazu na tarce i z impetem wjeżdżam w barierę. Auć. Zagapiłem się. Restart.
Dodatkowy duch rywala notowanego w okolicach drugiej setki – taki mi przynajmniej nie znika z oczu po dwóch zakrętach – pokazuje, że zaczynam mocno. Potem strata systematycznie rośnie, ale tempo i tak jest solidne. Pierwsze kółko na poziomie tego w mitsubishi. Drugie to już nagroda za pracę w praktyce na Mount Panorama. Urywam trzy sekundy i łapię się w granicach wyniku na brąz. Warto było powalczyć i potrenować.
Dzień 58
Do premiery Final Fantasy 7 Rebirth, które zepchnie Gran Turismo 7 na drugi plan, zostało kilka dni. Projekt zawodowy nadal skutecznie pożera wolny czas, ale dłużej nie mogę zwlekać i decyduję się zacząć kolejną pozycję w menu. Pora na World GT Series.
Konkurenci z grupy 3, górny limit PA na poziomie 800 punktów. Najbliżej niego w garażu jest wykupiony za miliony kredytów i za zdobyte w ruletce zaproszenie aston martin vulcan z 2016 roku. Supersamochód, ale czy zdolny rywalizować z typowo wyścigowymi bestiami? Mam pewne wątpliwości, ale rozwiewa je lektura opisu maszyny, która zachwala rewolucyjną konstrukcję. Twórcy zdołali osiągnąć coś niezwykłego i współczynnik masy do mocy wynosi tam 1,68 kg/BHP.
Skoro nie jest dopuszczony do użytku na zwykłych drogach, to powinien być idealny na Spa czy Circuit de la Sarthe.
Zaczynamy w pochmurny poranek na Deep Forest Raceway. Atakuję od pierwszych metrów, bo wiem, że w tych pucharach nie można pozwolić sobie na straty punktów. Pięć okrążeń do przejechania i trzydzieści sekund do nadrobienia do lidera. Vulcan nie wyrywa się za specjalnie i jak tylko ma okazję przebija się wyżej. Nie jest to aż tak przyjemne jak w przypadku ferrari, ale mijanie kolejnych oponentów też przynosi satysfakcję. Z czasem na niebie wychodzi słońce. Pięknie symbolizuje mój marsz po pierwszą wygraną. Dobre otwarcie, które może okazać się niezbędne, gdy spojrzeć na kalendarz zawodów. Następna runda to Spa.
Dzień 59
Chmury wiszące nad belgijskim obiektem wywołują niepokój. Jeśli zacznie padać, szanse na dobre punkty dramatycznie spadną. Może za dużo o tym myślę, bo w ostry nawrót w prawo zaraz po starcie wchodzę za szeroko i niczym zaczynający dopiero zabawę amator. Szybkie przypomnienie, że to ostatni moment, by się skoncentrować.
Vulcan okazuje się na tyle mocny, by na prostych gładko połykać kolejnych przeciwników. W zakrętach oddaje prawo wykazania się mi. Czasami oznacza to ładny manewr, a czasami żenująco złe pokonanie wyzwania. Dobrze, że nie wpadają żadne kary, bo miałbym poważne problemy.
A tak w Spa zdążam przekroczyć linię mety jako pierwszy, nim jeszcze na szybie pojawią się jakiekolwiek krople deszczu deszczu. Drugi Hizal nie tylko traci pięć sekund, co nawet daje się wyprzedzić Giallo na samym finiszu. Doskonale, bo powiększam przewagę nad dwoma wspomnianymi konkurentami do sześciu oczek.
Dzień 60
Na dzisiaj zaplanowałem sobie dwa trudne przejazdy. Dobre wyniki w pierwszych rundach sprawiają, że podchodzę do nich z nieco większym poczuciem spokoju i komfortem. Przyda się, bo przede mną debiut na 24 Heures du Mans i runda na australijskiej Mount Panoramie.
Niewiele pamiętam z dawnych przejazdów po kultowym Le Mans. Długa prosta z szykanami, do których lepiej jest dobrze dohamować, tyle się przypomina z czasów Gran Turismo 4. Vulcan znów wybija się prędkością, dzięki czemu w tej sekcji toru szybko awansuję o kolejne miejsca. Ścigam czołówkę, by jak najbardziej zminimalizować straty.
Okazuje się, że moc astona martina znowu ratuje mi skórę, bo w krętej sekcji wypadam przeciętnie, z czego rywale skrzętnie korzystają i zmniejszają dystans. Dodatkowo popełniam duży błąd i ostry zakręt w lewo na drugim okrążeniu totalnie przestrzeliwuję. Zatrzymuję się na bandzie. Dobrze, że nie ma uszkodzeń, bo to byłby koniec wyścigu. A tak tracę tylko niemal całą przewagę. Do końca zmagań obserwuję więc z niepokojem, jak z tyłu szaleje Japończyk Kokubun, przebijając się w górę stawki. Był blisko, by i mnie dopaść.
Na Mount Panoramie wykorzystuję ostatnio nabyte doświadczenia i treningi, by wykręcać całkiem niezłe czasy. Wcześniejsze wyzwanie, które zmotywowało mnie do ćwiczeń, przyszło w idealnym momencie. Dzięki temu nie wypadam najgorzej na torze, na którym tak potężne bestie jak Vulcan trudno utrzymać w ryzach. Nawet pomimo tej lepszej dyspozycji kończę tylko drugi, bo Fraga w suprze GR zdążył wyrobić sobie zbyt dużą przewagę na pierwszych kółkach.
Nie narzekam. Drugi stopień podium w zupełności wystarczy, żebym już na tym etapie zapewnił sobie pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej.
Dzień 61
Finał na Nurburgringu. Idealne zakończenie podstawowego zestawu menu przygotowanego przez Polyphony. Tor, który w pewnym stopniu już znam, ale na którym kombinacje zakrętów nadal potrafią mnie zaskoczyć.
I nie wiem, czy to brak presji na wynik, czy słabszy dzień, czy po prostu suma moich słabości i dobrej formy przeciwników, ale kończę ledwo w punktach. Wyprzedzanie na wąskiej nitce asfaltu przy tak szybkich maszynach okazuje się bardzo trudne, więc z dwudziestego miejsca wystarczy czasu tylko na połknięcie połowy stawki. Dobrze, że zdołałem wypracować sobie wcześniej przewagę, bo mógłbym w bardzo przykrym stylu zakończyć ten puchar.
To tylko pokazuje, jak wiele pracy i treningów jeszcze przede mną. Odblokowuję opcję sprzedawania samochodów, co bardzo się przyda, a także całe mnóstwo nowych możliwości zabawy. Dodatkowe menu, wyzwania tygodniowe. To wszystko przede mną. Jak tylko Final Fantasy 7 Rebirth wypuści mnie ze swoich rąk, będzie do czego wracać.
Gran Turismo 7 to kolejna odsłona jednej z najsłynniejszych gier wyścigowych, które kiedykolwiek ukazały się na konsolach i komputerach. Wydawana ekskluzywnie na PlayStation pozwala na długie tygodnie zatopić się w kolekcjonowaniu setek samochodów oraz na wyścigach po prawdziwych i fikcyjnych torach w różnych rejonach świata. Do tego uniwersum wracam po wielu latach przerwy, ale z bagażem ciepłych wspomnień zebranych w odsłonach z numerkami 1, 2 i 4. Jakie wrażenia wzbudzi we mnie GT7? O tym przeczytasz w kolejnych odcinkach pamiętnika – tylko w Gralingradzie!
Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli na kilka wyścigów więcej podczas wieczornej partyjki! Dziękuję z góry!
<— Ósmy odcinek pamiętnika Gran Turismo 7