Moja kariera w FM 2016 #101: Zidane i jego Celtic
Trzeba było pokonać u siebie Celtic, w teorii najsłabszy zespół grupy H, by marzyć o wiośnie w europejskich pucharach. Znałem jednak doskonale taktykę Szkotów. Na wyjazdach bronią Częstochowy i rachują kości, by nokautujące ciosy zadawać przed własną publicznością.
Nie było dobrej kontry na tę strategię. Popsuć plany graczy z Wysp mogły tylko indywidualności. Błyski geniuszu pojedynczych zawodników. Na szczęście kilku w składzie Paris FC miałem, więc mogłem być optymistą. Naprzeciw mnie swój plan na mecz obmyślał Zinedine Zidane. Francuz tułał się w ostatnich latach po świecie i mógł zazdrościć mi stabilności. Sam jednak był sobie winien, bo czego dotknął, paprał sprawę. Nie uratował przed spadkiem kilku ekip z Ligue 1, nieudolnie próbował też wprowadzić własne pomysły w Hellasie. Pod względem doświadczenia i sprytu trenerskiego miałem nad nim przewagę.
Humor siadł mi po pierwszej połowie, w której Celtic perfekcyjnie zrealizował swój scenariusz. Zidane triumfował. Zrobiła się bezsensowna kopanina, w której nasze atuty zostały przywalone zwałami ziemi. Krótko kryty Zapata nie miał czasu na rozrzucanie piłek, a Gomelt nie był w stanie mu sensownie pomóc z drugiej linii. Zachęciłem Muratovicia do głębszego cofania się, bo jak na razie wraz z Hodą niemal w ogóle nie mieli piłki przy nodze, więc tylko marnowali siły na bieganie bez celu. Korekty nie przyniosły pożądanych zmian. Minuty szybko uciekały, a na tablicy widniało rozczarowujące 0:0. Na trybunach rosła frustracja, choć kibice nie mogli zarzucić piłkarzom, że się nie starają. Potrzebujemy cudu, cholera – rzuciłem do asystenta, odwracając się w stronę ławki.
Kilkukrotnie w drugiej połowie przywoływałem do linii poszczególnych zawodników, radząc, by próbowali indywidualnych akcji. Jeden minięty rywal to już przewaga w ataku. Naprawdę w to wierzyłem. Tak jak jednak w takich meczach o wyniku często decydują momenty piłkarskiego geniuszu, tak mogą też robić to indywidualne błędy. W 88 minucie defensywny pomocnik Recio, doświadczony były gracz Malagi, który dogrywa do emerytury w Szkocji, zagapił się i fatalnie odegrał do prawego obrońcy. Khaloua przeciął podanie i ruszył w kierunku bramki, by posłać płaski strzał w długi róg i doprowadzić stadion do euforii. Jeden kosztowny błąd, który zmienił końcowe oceny widowiska. Świętowaliśmy drogocenny triumf!
Radość w sztabie przygasła dopiero, gdy dowiedzieliśmy się, że w drugim spotkaniu Grupy H Benfica pokonała Barcelonę 4:2 na Estadio da Luz. Po dwóch kolejkach wszyscy mieli więc po trzy punkty. W tej grupie do końca będzie zażarta walka, bez dwóch zdań. Wyszedłem do strefy mieszanej, by odpowiedzieć na kilka pytań dziennikarzy. Szybko pożałowałem swojej decyzji, gdy już pierwszy rozmówca, przedstawiciel francuskiego dziennika sportowego, wypalił, że to zwycięstwo jest najwyżej takim „golem honorowym” w grupie. Po dwóch kolejkach zna Pan już końcowy układ grup? A w półfinałach będzie El Clasico? – zażartowałem podirytowany.
Czasami nie jestem w stanie nadążyć za żurnalistami znad Sekwany, którzy niby dopingują przedstawicieli ligi, ale jednocześnie tylko czekają na wpadki PSG, Paris FC i innych w rozgrywkach międzynarodowych. Wszystko, byle tylko stworzyć sensacyjne, klikające się i sprzedające materiały.
Powrót do ligowej rzeczywistości nie był szczególnie przyjemny. Trochę mi się sytuacja na Stade Chariety pokomplikowała. Zapata i Dembele mieli do mnie uraz, Camara i Khaloua myśleli o możliwych transferach. Sam głowiłem się, czy ta nowa taktyka sprawdza się, czy jednak może niekoniecznie. Mieliśmy wygrywać bardziej przekonująco, a tymczasem ostatnio ledwo wyciągamy korzystne wyniki.
Co gorsza, trzy punkty coraz częściej były efektem prezentów od przeciwników. Jak nie Recio z Celtiku, to obrońca Guingamp z samobójem w pierwszej minucie ligowej konfrontacji dawał nam miły upominek. Co bardziej wnikliwi obserwatorzy łatwo mogli dostrzec, że Paris FC nie funkcjonuje jak należy. Nie było to trudne, skoro nawet ze słabym Guingamp tytuł gracza potyczki otrzymał nasz bramkarz Sommariva. Gdyby nie jego trzy kapitalne interwencje, w tym jedna w akcji sam na sam i jedna przy rzucie wolnym, pewnie znowu byśmy zawiedli.
Trwałem jednak przy swojej taktyce i ściągałem czarne chmury na Stade Chariety. Deszcz jednak to chwila popadał, to przestawał. W końcu zadowolony z siebie, stojąc z wysoko wyciągniętym w górę parasolem, ściągnąłem piorun na trenerski łeb. Ajaccio wykorzystało naszą marną dyspozycję w ofensywie, by wygrać 1:0. Oddaliśmy z jedną z najsłabszych kadrowo ekip ligi zaledwie trzy strzały.
Pośpiech jest złym doradcą, mawiają. Podobno też należy ochłonąć, nim zacznie się krytycznie oceniać swoich współpracowników. Po tej porażce na ułamek sekundy o tym zapomniałem.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.