Motorstorm #3: Motocyklistka Żmija

Gdy zmierzałem do Arizony, czułem się jakbym wracał do opuszczonego przed laty domu. Niczym powracający do ojca wyścigowy syn marnotrawny stawałem u progu Monument Valley, błagając o sprawny silnik i szansę na poczucie kojącego zapachu benzyny. Podskórnie czułem, że nie jestem jedynym. Po kilku dniach obecności znałem już wielu świrów równie zakręconych na punkcie szalonych zmagań mechanicznymi bestiami. A wśród nich była też ona, Żmija.

Kobiety w motorsporcie

W świecie motorsportu kobiety często są niedoceniane. Ogranicza się im szanse na starty, choć na torze potrafią wykazać się równą agresywnością, wolą walki i odpornością na stres. W czasach swojej profesjonalnej kariery, przed laty, mierzyłem się z nimi na torze niezmiernie rzadko. Przeważnie w ramach eventów promocyjnych, których organizatorzy szukali nowych sposobów na przyciągnięcie uwagi widzów. Gdy trafiłem do światka nielegalnych zmagań na ulicach miast – drapieżnych niewiast, które za kółkiem stawały się diablicami, spotkałem już nieco więcej. Na festiwalu Motorstorm też ich nie brakowało.

Żmija jest motocyklistką, która z jednośladem potrafi wyczyniać cuda. Gdy stalowy rumak znajdzie się między jej nogami, spajają się w jedność, tworząc wyścigową bestię. Pierwszy raz zobaczyłem ją w akcji na Tenderizerze podczas szalonej potyczki z udziałem zróżnicowanej stawki. Żadna z wysoko postawionych szych, które zarządzają oficjalnymi zawodami motorsportowymi, nigdy nie zgodziłaby się na takie show. Każdy z tych garniturowców zesrałby się ze strachu na myśl o potencjalnych konsekwencjach zawodów, w których „krucha” kobieta na motocyklu miałaby na błotnistej i kamienistej trasie mierzyć się z mężczyznami, do tego zasiadającymi w buggy i terenówkach.

Motorstorm Żmija

Żmija kąsa w serce

Żmija potrzebowała jednego okrążenia, żeby podbić moje serce. W kilka sekund po starcie przebiła się na czoło stawki i rozpoczęła szalony rajd do mety. Była jakby z gumy, wysoko wybijając się z każdej rampy i odbijając od skał. Widziałem skoki i lądowania, po których dużo masywniejsi goście składali się, jak letnie krzesła na kempingu. Jej jednak nic nie mogło zatrzymać. Potrafiła przeskoczyć nad szybującym buggy, odbić się tylnym kołem od skalistej formacji i wylądować centymetry przed maską kolejnego konkurenta. Choć wielu miało ją praktycznie na zderzaku i widziało oczami wyobraźni rozmarowaną na przedniej szybie, żadnemu się nie udało.

Zawdziędzała to perfekcyjnej kontroli nad manetką. Nadgarstek chodził precyzyjnie, a całe ciało wyczuwało każde drganie silnika, oceniając zapas mocy maszyny. Enduro Żmiji przez cały wyścig balansowało na granicy wybuchu i smutnego finału na szrocie. W żadnym momencie nie popełniła jednak tego błędu. Dokręcała turbo i wyciskała ostatnie soki z motocykla, gdy tylko któryś buggy lub terenówka zbliżał się na odległość dłoni. Jak bliżej podjeżdżał rywal na jednośladzie, kończył z obitą gębą, bo Żmija lubiła też rozprostować rękę. Organizatorzy nie bez kozery ją uwielbiali, a festiwal ubóstwiał. Sam zostałem jej wielkim fanem po jednych zawodach.

Motorstorm bike

Na zderzaku ciężarówki

Marzeniem każdego faceta, który przyjeżdżał na Motostorm, było zdobyć uznanie w oczach Żmiji. Szybko dołączyłem do jej groupies, przyjmując, jak ostatni dureń, propozycję startu w zawodach nazwanych „Dawidowie vs Goliat”. Okazało się, że wraz z trzynastoma innymi naiwniakami mieliśmy wziąć udział w wyścigu, w którym obok nas startuje jeden facet w ciężarówce. Żadny krwi psychol, żeby dopełnić obrazu.

Wystarczyło źle wymierzyć wejście w zakręt, dać się zepchnąć z wąskiego przesmyku do błotnistego kanionu i po chwili znajdowałeś się na zderzaku lub pod kołami gigantycznego potwora o kilkusetkonnym, ryczącym z rozkoszą silniku. Jeden błąd i potężna masa miażdżyła wszystkie kości, wbijając cię w skałę lub błotnistą ścieżkę. Dodatkowa atrakcja doprowadzała do ekstazy fanów, a uczestników zmusiła do porzucenia wszelkich zasad fair-play. Sprzedawałem łokcie, zajeżdżałem drogę i kombinowałem, bo tylko tak można było te zmagania przetrwać.

Wspinałem się na prywatne wyżyny umiejętności, ale nawet to nie zagwarantowałoby mi zwycięstwa, gdybym na koniec nie zastosował triku podejrzanego u Żmiji. Wpadając na ostatnią prostą obok jednego z przeciwników, doprowadziłem motocykl do eksplozji, wybijającej mnie z siedzenia na tyle mocno, by o kilka setnych wyprzedzić konkurenta. Leżąc później na łóżku, nafaszerowany prochami przeciwbólowymi, wiedziałem, że było warto. Obok mnie leżała pobrudzona karteczka z napisem „dobra robota” i „XOXO Żmija”.

Brałeś udział w festiwalu Motorstorm? Jeśli tak, doskonale wiesz, co czeka kierowców startujących w Monument Valley. Wybierz się na wspominkową podróż po niebezpiecznych trasach – kolejne odcinki znajdziesz w Gralingradzie. Informacje o nowych opowiadaniach znajdziesz na Facebooku, Twitterze, Instagramie – zajrzyj też do audiobooków na YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, jeśli doceniasz włożony trud i lubisz wspominać dawne hity!

<— Jak wystartowałem w wyścigu szalonych kurierów

O przepięknej Italii Vulcan w Motorstorm —->

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.