Motorstorm #2: Kontrabanda w ciężarówce
Drugiego dnia pobytu w Monument Valley miałem już za sobą pierwsze doświadczenia wyniesione z rozgrywanych bez zasad zmagań. O konieczności zachowania koncentracji miały mi przypominać pierwsze sińce, rozbity łuk brwiowy, ale też szybko rosnący stos wraków w wyznaczonym do tego miejscu. Organizatorzy festiwalu Motorstorm wszystko mieli przemyślane w najmniejszych detalach.
Z szacunkiem poza torem
Logistyczne i imprezowe tło zmagań funkcjonowało perfekcyjnie, ale nikt nie miał wątpliwości, że obecni w Arizonie jesteśmy dla ścigania. To pompujące adrenalinę, efektowne i agresywne zmagania na trasach stanowiły główny punkt programu i były oczkiem w głowie ludzi odpowiedzialnych za markę Motorstorm. Kto stawał na linii startu bez jakichkolwiek wcześniejszych doświadczeń i ostrzeżeń, szybko mógł się przekonać, na czym polega tutaj walka o triumf.
Szybko poczułem się jak ryba w wodzie w tym środowisku i znalazłem wspólny – wyścigowy – język z pozostałymi uczestnikami. Nie było czasu na zawieranie przyjaźni, ale wszyscy kierowcy i motocykliści balansowali na cienkiej linii pomiędzy wzajemnym szacunkiem i wrogością. Przed zapaleniem wszystkich świateł i po przejechaniu linii mety byliśmy dla siebie nic nieznaczącymi znajomymi – profesjonalistami reprezentującymi jeden fach. Gdy jednak można było przekręcić manetkę lub docisnąć pedał gazu, zaczynała się bezpardonowa walka, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Nam to pasowało, a organizatorom napędzało widzów spragnionych rozwałki.
Naturalna selekcja wyścigowa
Pierwsze wyścigi stanowią preludium i tylko totalni laicy traktują je poważnie. To okazja, by wypatrzeć najgroźniejszych konkurentów i rozpoznać niuanse nowych tras. A że przy okazji paru leszczy wypada do szpitala? Naturalna selekcja, jak to jest tutaj nazywane. Początkowo postanowiłem bezpiecznie zadomowić się w stawce, więc w eventach z gatunku „open”, w których każdy może wybrać sobie dowolny pojazd, jeździłem rajdówkami i terenówkami, które optymalnie łączyły bezpieczną masę z osiągami.
Trzeciego dnia zaczynała się już jednak zabawa na całego i organizatorzy zamierzali zadbać, by bezpieczeństwo było ostatnim słowem przychodzącym na myśl zawodnikom i widzom. Zostałem zaproszony do startu w rywalizacji ciężarówek na Mudpool. Nazwa zawodów? Contraband. Pomysłodawcy dbali o takie smaczki, jak tło rywalizacji, a tutaj wymyślili sobie, że dostarczą widzom coś na wzór bezpardonowej walki kilku kurierów, którzy muszą dowieźć cenny towar. Najlepszy zgarnie wyimaginowany milion dolarów. To był mój pierwszy kontakt z pojazdem cięższego kalibru, odkąd pamiętam.
Contraband
Cieżarówki rodem z rajdu Dakar w niczym nie przypominają jednak ciągników, które możemy zobaczyć na cywilnych drogach. To potwornie szybkie bestie, których silniki dostają wręcz histerii, gdy otworzy się im kurek z nitro. Dociśnięcie pedału gazu na starcie szybko pozwoliło mi nabrać respektu do udostępnionej maszyny.
Cyrylica w kokpicie, na kilku przyrządach, jasno wskazywała, że parę lat temu moim wozem ścigali się Rosjanie jadący w Dakarze. Obok mnie siedmiu gotowych na wszystko przeciwników. A przed nami? Zbladłem, gdy zobaczyłem, po wyjeździe z zakrętu, tę wąską, błotnistą ścieżkę prowadzącą przez kanion. Miejscami nie było szans, żeby dwie jadące obok siebie ciężarówki zmieściły się przez przesmyki. O to właśnie chodziło organizatorom. O kabiny miażdżone na skałach i bezwładnie latające wraki, gdy ktoś źle wymierzy turbo.
Paliwo Lucyfera
Poprzecierane pasy niezbyt skutecznie trzymały ciało w fotelu. Czułem, jak wnętrzności latają mi w górę i w dół na każdym uskoku i koleinie. Zacząłem ostrożnie, robiąc miejsce konkurentom, ale pod koniec pierwszego kółka zrozumiałem, że mam za mało czasu, by czekać na dobrą szansę. Trzeba było zaatakować. Tym bardziej, że pomimo sporej liczby kolizji i przepychanek z udziałem metalowych gigantów, stawka pozostawała zbita. Wykazałem nieposłuszeństwo i w pewnym momencie odbiłem mocno w lewo, wskakując na piaszczystą ścieżkę przeznaczoną dla motocykli i ATV.
Czułem, że koła po prawej w połowie wiszą już nad pustką, gdy ciąłem po łuku. W odpowiednim momencie mocno skręciłem w prawo i zeskoczyłem idealnie obok aktualnego lidera. Obaj zmierzaliśmy w stronę skalistej bramy, w której zmieścić mógł się tylko jeden wóz. W tym szaleństwie miałem odrobinę szczęścia. Lucyfer zapewnił mi potrzebne kilka mililitrów nitro więcej, by o pół sekundy dłużej podciągnąć na prostej i wjechać w zwężenie przed rywalem. Wpadłem na metę jako pierwszy. Ostatni z konkurentów był ledwo dwie sekundy i kilka dziesiętnych za mną. Publika szalała.
Brałeś udział w festiwalu Motorstorm? Jeśli tak, doskonale wiesz, co czeka kierowców startujących w Monument Valley. Wybierz się na wspominkową podróż po niebezpiecznych trasach – kolejne odcinki znajdziesz w Gralingradzie. Informacje o nowych opowiadaniach znajdziesz na Facebooku, Twitterze, Instagramie – zajrzyj też do audiobooków na YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, jeśli doceniasz włożony trud i lubisz wspominać dawne hity!
Super się czyta! Czekam na następny wpis 🙂
Dziękuję! Relacja z festiwalu Motorstorm zbliża się do końca, ale w jej miejsce pojawią się kolejne opowiadania, to pewne. 🙂
Fajna relacja. Dzięki
Dziękuję, cieszę się, że podoba się relacja z festiwalu Motorstorm.