Mizeria FM19 #40: Kalendarz z blondynką
Solidne wyniki stanowiły delikatną osłonkę, za którą mógł ukryć się Stach, by przeczekać gniew kibiców. Sprawa transferu Patrika Slysko nadal wywoływała nerwowość na trybunach. Na domiar złego niedługo po sprzedaży gwiazdora kontuzji doznał Dangubic, którego Mizeria wytypował na następcę utalentowanego ofensywnego pomocnika. Przez kolejne cztery tygodnie wyrwę miał łatać przeciętny Tok.
Na ten moment czekali kibice. Teraz Stach po prostu musiał się wyrżnąć i po obiciu sobie gęby, przyznać się do pomyłki. Osłonka trenera zaczęła się przecierać. On sam zdawał sobie z tego sprawę. Od początku nie był specjalnie przekonany do umiejętności Toka i wystawiał go na boisku sporadycznie. Do zmiany zdania nie skłaniały go nawet lepsze występy zawodnika, który potrafił co jakiś czas trafić do siatki, a także przyzwoicie wypełniał swoje obowiązki za plecami napastników. Mizerii było z 28-latkiem zwyczajnie nie po drodze, więc uraz Dangubicia potraktował jako sygnał, by coś zmienić w taktyce i opracować plany awaryjne. Uznał, że kilka tygodni po rozpoczęciu sezonu i udanym starcie, nie wiedzieć czemu, jest właśnie idealny moment, by testować modyfikacje w taktyce.
Napastnicy okrywają chwałą Stacha
Nominalnie linię pomocy Spartaka tworzyli dwaj boczni pomocnicy, środkowy Havelka i grający trochę przed nim Dangubic. Ustawienie niezłe, ale jednocześnie jakby zupełnie ignorujące nominalne pozycje wielu piłkarzy obecnych w kadrze. Taki Marian Chobot wolał grać wyżej, podobnie jak wieloletni gwiazdor Spartaka Molnar. Mocna pozycja ukochanego Havelki sprawiała też, że ławę grzał ściągnięty latem Cermelj, który wydawał się mieć potencjał na zawojowanie rozgrywek. Postawiony pod ścianą Stach dopiero w tym momencie zaczął kombinować, by może dać im nieco miejsca na pokazanie swoich możliwości.
O dziwo organizm Spartaka poddał się zabiegowi i poradził z eksperymentami polskiego opiekuna. Klub punktował regularnie, utrzymując wysokie miejsce w lidze, a w krajowym pucharze gładko pokonał Rakytovce 5:1 i Inter Bratysława 4:0. Uważny obserwator dostrzegłby jednak, że za dobrymi rezultatami zespołu stoi przede wszystkim rewelacyjna forma duetu napastników Dungel-Nurković, a dopiero w dalszej perspektywie jakieś pomysły samego Mizerii. Wyniki nie mogły być słabe, skoro 31-letni Nurković władował już dziewiętnaście goli rywalom. W poprzednim sezonie, potrzebował dużo więcej boiskowych minut, by wpisać się na listę strzelców ledwie pięciokrotnie.
Szlagiery ze Słowacji
Tymczasem przyszła jesień i cała Słowacja wstrzymała oddech, bo na przełom października i listopada wypadały spotkania na szczycie krajowych rozgrywek. Na początek Żilina i Slovan Bratysława zagrały na 0:0, rozczarowując dokumentnie cały kraj, a nawet mieszkającą za granicą babiczkę z Chrzanowa. Stach zacierał ręce, bo jakimś nieprawdopodobnym zrządzeniem losu jego jedenastka miała wyznaczone spotkanie z Żiliną dokładnie dwa dni po tym szlagierze. Podmęczony rywal? To polski trener, którego doświadczenie nauczyło zostawiać skrupuły w domu, zamierzał wykorzystać. Coś jednak nie zagrało i to gospodarze rozdawali karty, dwukrotnie wychodząc na prowadzenie. Nie wygrali pechowo, po beznadziejnym samobóju Kralika w 73 minucie, któremu nie wyszło wybicie piłki na rzut rożny. Przynajmniej kibice mieli na co popatrzeć.
Po tym krótkim, ale wyrazistym popisie umiejętności słowackich faworytów do mistrzostwa, sytuacja w tabeli wyglądała na jeszcze bardziej skomplikowaną. Stawce przewodził Slovan z trzydziestoma punktami, ale pozostała czwórka – Żilina, Trnawa, Trencin i Senica – miały do niego maksymalnie po trzy oczka straty.
Blondynka z kalendarza
Stach regularnie spoglądał na kalendarz wiszący w biurze. Nie dlatego, że prezentował on kuso ubraną blondynkę przy beczce z kapustą, ale ze względu na zaznaczone markerem daty. Tym zielonym zakreślił terminy wizyt u urologa i okulisty. Tym czerwonym nadchodzące bitwy ze Slovanem i Trencinem.
W połowie listopada Mizeria mógł tylko marzyć, by wejść w posiadanie gumki wymazującej kontuzje lub innego markera naprawiającego naderwane ścięgna i mięśnie. W odstępie paru dniu ze składu, w obu przypadkach na miesiąc, wypadli mu Dungel i Nurković. Dwie armaty, z których do tej pory ostrzeliwał wrogów.
Czy oznaczało to kłopoty? Już pierwszy mecz z Wydrą w ataku i przesuniętym z młodzieżówki Horvathem przynosił odpowiedź. Skalica omal nie ograła faworyzowanego Spartaka. Punkt uratował gościom doświadczony Kosut, który wszedł na murawę za napastnika, gdy trzeba było załatać dziurę na lewej obronie po kolejnej czerwonej kartce Kanii. Minutę później mógł podejść do jedenastki i pewnie skierować futbolówkę do bramki.
Ze Slovanem Bratysława tak osłabiony Spartak nie miał zbyt dużych szans. Nikt specjalnie nie wierzył, że Stach i jego podopieczni zdołają cokolwiek ugrać. W 33 minucie było już 1:0 dla obrońcy tytułu, po golu Drazicia. Kto mógł dźwignąć osłabiony skład? Tchnąć ducha w poobijany fizycznie i mentalnie zespół? Znów zrobił to Havelka. Sieknął z linii pola karnego obok słupka, wykorzystując jedną z niewielu sensownych okazji swojej drużyny. Nieliczni zobaczyli, jak po policzku Stacha ścieka łza wzruszenia, nim otarł ją rękawem swojego ulubionego płaszcza. Przez tyle pracy trener nigdy wcześniej nie spotkał piłkarza, który był tak wielki, a tak niedoceniony.
Ostatni mecz przed zimą
Na ostatni mecz przed zimową przerwą wrócili już Dungel i Nurković. Formę wypracował też w końcu rekonwalescent Dangubic. Zmotywowany i silniejszy skład uporał się z Trencinem, wygrywając na wyjeździe 4:2. Szybkie prowadzenie, pogoń rywala, końcowe ciosy – powtórzony schemat, który u Mizerii zdarzał się bardzo często, odkąd znowu zaczął trenować i zapoznawać się z wielką piłką w Niepołomicach.
Na dwumiesięczną przerwę od futbolu Spartak Trnawa schodził na podium, tracąc dwa oczka do Slovana Bratysława i jeden do Żiliny. Za plecami miał Senicę i Trencin, które traciły odpowiednio dwa i trzy punkty. Już wtedy było jasne, że rywalizacja w grupie mistrzowskiej za parę tygodni przyniesie kibicom na Słowacji sporo radości. W to, w każdym razie, wszyscy chcieli wierzyć.
Mizeria FM19 to kariera polskiego trenera-obieżyświata, który dorastał na Haiti i postanowił zostać nowym Kazimierzem Górskim. Stach Mizeria rozpoczął swoją przygodę w Puszczy Niepołomice, a później trafił do Zagłębia Sosnowiec. Widząc pusty trybuny miejscowego stadionu, zwątpił w szansę powodzenia projektu i wyjechał na Słowację, gdzie trafił do Spartaka Trnawa. Jego kolejne perypetie będziecie mogli śledzić w opowiadaniu w Gralingradzie. Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.
<—— Kariera FM 19: Stach podpada kibicom w całym kraju
Kariera FM 19: O Stachu, co chciał się ściskać z Kloppem —->
<—– Pierwszy odcinek kariery Stacha Mizerii w Football Manager 2019