Company of Heroes #4: Pamiętnik Contiego

Nazywam się Joe Conti. Jestem porucznikiem, który niedawno wrócił z Europy, gdzie brałem udział w tygodniach walk z nazistami na terytorium Francji. Nie mogę spać. Czekam na kolejne doniesienia z frontu, gdzie nadal toczą się bitwy, choć tak bardzo chciałbym już zapomnieć o koszmarach, które tam widziałem. Nie mogę spać, a myśli o utraconych towarzyszach nie dają mi spokoju i nie pozwalają zakopać w pamięci tych niedawnych dni. Może ten pamiętnik coś pomoże.
Nieśmiertelna kompania z Normandii
Wydostaliśmy się z plaży w Normandii i poczuliśmy niemal nieśmiertelni. Nie wińcie nas za to. Każdy by się tak czuł, opuszczając piekło. W tamtym momencie wielu żołnierzy i dowódców straciło rozsądek i żyło w oderwaniu od rzeczywistości. Bardzo krótko, bo lekkomyślność szybko zbierała swoje żniwo w postaci zniszczonych baz i celnych kul przeszywających ciało. Człowiekiem, który nie dał się euforii i nawet na moment nie pozwolił na nieuwagę czy beztroskę był MacKay. Mój bliski przyjaciel i dowódca kompanii Able.

To z nim u sterów zdobyliśmy wzgórze 192, wspinając się mozolnie ku ufortyfikowanej górze. Bombardowane czołgi stawały w płomieniach, a piechurzy ginęli całymi grupami w kolejnych zasadzkach i nic nie mogliśmy na to poradzić. To była misja samobójcza, ale i takie trzeba było wykonać. MacKay rozumiał powagę sytuację i choć się z nią nie godził, nie miał wyboru. Przyjmował każdego zabitego na własne sumienie i do teraz nie wiem, jak mógł z tym żyć. Nie zamierzam jednak kwestionować rozkazów, które wtedy otrzymaliśmy. To wzgórze było nam potrzebne i wiedziały o tym obie strony konfliktu. Niemcy też wylali sporo krwi miesiące wcześniej, gdy sami je zdobywali. W to, w każdym razie, chcę wierzyć.
Safari w Hebecrevon
To MacKay poprowadził nas na polowanie na Pantery w Hebecrevon. Informacje wywiadowcze pozwalały wierzyć, że to prosta robota polegająca na wyłapaniu niedobitków z rozbitej wcześniej pancernej dywizji. Wielu dowódców dałoby się złapać na tę pułapkę. Sam poznałem przynajmniej kilku takich oficerów, którzy w takim momencie rzuciliby do swoich podwładnych, że właśnie zaczynają safari. A potem znaleźliby ich kolejni, ubłoconych i bladych, z ciałami pełnymi dziur, oderwanymi kończynami i czaszkami zmiażdżonymi przez gąsienice czołgów.
MacKay nigdy nie zlekceważył przeciwnika. Nawet, gdy wszystko potwierdzało, że mamy na polu bitwy przewagę i wygrywamy. Ten rozsądek i zdolność przewidywania uratowały życie setkom naszych żołnierzy. W Hebecrevon też okazały się kluczowe. To ostrożność mojego drogiego przyjaciela sprawiła, że niespodziewany kontratak III Rzeszy rozbił się u wejścia do naszej bazy. Szukające Panter czołgi zdołały wrócić, a obrońcy siedziby wystarczająco długo utrzymać swoje pozycje wobec natarcia wroga. Okrążeni Niemcy nie mieli szans.

Z tym cięższym sercem żyję teraz w świadomości, że MacKaya nie ma już wśród nas. Nie zginął bohatersko, podczas zażartej walki na froncie. Dopadł go pocisk wystrzelony z czołgu, gdy wydawało się, że walki tego dnia są już zakończone. Nie winię Schultza, który wystrzelił śmiertelną kulę ze swojego Tygrysa. Mogą mówić, że zachował się tchórzliwie, chowając w opancerzonym Tygrysie i z daleka eliminując najważniejszego wroga. Każdy z nas, mając taką okazję, zrobiłby na wojnie to samo. Honorowe pojedynki odeszły w niepamięć wraz z ostatnimi rycerzami. Dzisiaj wielu z nas na wojnie chce tylko przeżyć i wrócić do domu, gdy to wszystko się już skończy.
Schultz i jego Tygrys
Schultz zapłacił za swój czyn kilka dni później. Walczył do końca, próbując zabezpieczyć odwrót armii niemieckiej i uniemożliwić jej okrążenie. Bohatersko stawiał czoła przeważającym siłom wroga, posłał na złom dziesiątki naszych czołgów, ale nie uniknął porażki. Nim jego Tygrys stanął w płomieniach, a on sam wyzionął ducha, widział jeszcze, jak wszystkie jego starania idą na marne, a plany sypią się, jak zamek z piasku. Nie jestem dumny, ale czułem wtedy niekłamaną radość z jego klęski. A ostatni cios zadała mu technologia, w której sam tak bardzo się rozsmakował. Przekonany o wyższości niemieckiego uzbrojenia i potędze swojego Tygrysa, zginął zasypany ostrzałem artyleryjskim i wykończony przez wspólny atak naszych Shermanów oraz prototypowego M26 Pershinga. Nim zamknął oczy, zobaczył upadający mit.

Ta wojna zapisze się w naszej historii. Wyciągnijmy z niej lekcje i nie pozwólmy, by jeszcze kiedykolwiek w przyszłości doszło do tragedii na taką skalę. Nowe pokolenia nie będą znać wszystkich szczegółów. Opisy w książkach czy nagrania i zdjęcia nie oddadzą tego, jak pachnie pole walki. Nie poczują, jak zachowuje się ludzkie ciało, gdy opuści je już dusza. Nie usłyszą salw pocisków i krzyków, które wdzierają się do mózgu i zostawiają w nim ślad na zawsze.
Kronikarze odnotują jedynie, co zdarzyło się podczas walk o wzgórze 317. My zapamiętamy te długie godziny morderczych ataków, a później desperackiej obrony kawałka ziemi. Te odbierane sobie punkty z zaopatrzeniem i uczucie ulgi, gdy lądowali kolejni Rangersi, wyposażeni w broń przeciwpancerną. Te radiowe komunikaty od załogi jednego Shermana, która przez długie minuty w pojedynkę broniła punktu na wschodzie. To wszystko zostanie tylko z tymi, którzy tam byli i to przeżyli.
Słowa nie oddadzą tamtej sytuacji. Uczuć nie da się tak opisać, bo wymykają się one prostym definicjom. To znamię nadane Kompanii Bohaterów. Jej spadek to świat, który teraz macie wokół.
Company of Heroes nawet czternaście lat po swojej premierze w 2006 roku zabiera gracza w niezwykle sugestywną i wartą uwagi podróż w czasy II wojny światowej. Pozytywne opinie dotyczące gry nie są przesadzone, o czym przekonałem się osobiście, ogrywając główną kampanię. Znakomicie wypośrodkowana mechanika pozwala szybko odnaleźć się na froncie, ale daje też wiele możliwości, z których można skorzystać dopiero, gdy poświęci się czas na naukę. To strategia premiująca taktyków, która jednocześnie nadal efektownie prezentuje bitwy i przynosi ogrom satysfakcji. Wymagająca, ale uczciwa pod względem poziomu trudności. Polecam z czystym sumieniem każdemu, kto ma ochotę wrócić do dawnych czasów i sprawdzić się w roli dowódcy.
Lubisz czytać o grach? Zostań w Gralingradzie, by nie przegapić innych ciekawych materiałów! Możesz też obserwować bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube lub wspomóc stronę na Patronite. Dzięki!