Mizeria FM19 #39: Jak narobić sobie wrogów na cały kraj
Stach nie był zawistny i mściwy, więc starał się maskować zadowolenie na konferencjach prasowych. Gdyby zebrał wtedy w jednym pomieszczeniu wszystkich krytyków i sceptyków, którzy w przerwie międzysezonowej wbijali mu szpile, pokój wypełniałaby przytłaczająca cisza. Trudno było bowiem czepiać się trenera, którego skład zebrał w trzech kolejkach siedem punktów.
Skromna talia kart krytyków
Mizeria po przyjściu do Spartaka szybko odbudował formę Dungela, który na nowo stał się jednym z najgorętszych młodzieżowych nazwisk grających na Słowacji. W nowym sezonie szkoleniowiec postanowił dalej potwierdzać, że ma jakiś nieprzenikniony dar do odblokowywania pełni potencjału swoich zawodników. Taki Samir Nurković, który przez całe poprzednie rozgrywki potrafił ledwie pięciokrotnie trafić do siatki, teraz wyrównał swój wynik w zaledwie trzy kolejki. Nie tylko on jednak zachwycał.
Z Popradem zwycięstwo Spartakowi zagwarantowali skrzydłowi Ciobanu i Hebel, których wielu uznawało za nieporozumienia transferowe. Obaj tymczasem szybko się w nowym miejscu pracy zadomowili i pod okiem Stacha błyskawicznie zaczęli się spłacać. Mizeria z każdym meczem pozbawiał krytyków kolejnych kart, aż w końcu została im tylko jedna. Widniało na niej nazwisko młodego Rafała Kanii, który po opuszczeniu Chorzowa, w ramach wypożyczenia, na razie wyglądał na totalnie zagubionego i przytłoczonego.
Niektóre kluby mogłyby uznać taki słaby punkt za poważny problem, ale dla Stacha był to tylko niewiele znaczący detal. Mógł tak myśleć i nieco beztrosko prowadzić klub, wszak jego Spartak był zespołem grającym ofensywnie i strzelającym wiele bramek. Czterdzieści sześć trafień w ostatnich dwudziestu spotkaniach mówiło samo za siebie. I tłumaczyło też pozycję lidera zajmowaną przez ekipę z Trnawy po czterech kolejkach.
Zimna woda siły doda?
Wyraźnie dało się zauważyć, że Spartak w tym sezonie celuje w awans do europejskich pucharów. Stach nie zamierzał marnować czasu i szybko zacząć realizować ambitny plan podboju Starego Kontynentu. Pierwsze kolejki sprawiły, że coraz więcej kibiców, a i niektórzy eksperci przekonywali się do tej wizji. Wtedy jednak przyszedł mecz ze Slovanem Bratysława.
Wymowne 4:1 dla gospodarzy na tablicy wyników nie pozostawiało wątpliwości, że Stacha czeka jeszcze trochę pracy. Klęska bolała tym bardziej, że Slovan pozbierał się po szybko straconym golu i totalnie zdominował rywala. Poza strzelcem gola Nurkoviciem żaden z podopiecznych polskiego trenera nie wypadł tego dnia przynajmniej przyzwoicie. Tak grająca jedenastka nie ma raczej co liczyć na sukcesy w rozgrywkach międzynarodowych.
To był moment, w którym zarówno Mizeria, jak i wszyscy obecni w jego kadrze piłkarze muszą pokazać charakter. Tego oczekiwali kibice i na to czujnym okiem patrzyli eksperci. Co w tej sytuacji zrobił tymczasem szkoleniowiec? Sprzedał największą gwiazdę i najwartościowszego, prawdopodobnie, słowackiego gracza z całej ligi do Paris Saint-Germain.
Jak narobić sobie wrogów w całym kraju
Polak nie docenił konsekwencji swojej decyzji, a te wielokrotnie wykraczały poza wszystko, czego mógł się spodziewać. Błyskawicznie stracił zaufanie u wielu fanów Spartaka, którzy w Patriku Slysko upatrywali wieloletniego lidera zespołu i nadziei na tłuste lata klubu. Podpadł też wielu Słowakom, którzy nie pałają specjalną sympatią do żadnego ligowego zespołu, ale zawsze mają na sercu losy swojej reprezentacji. Nie bez powodu widzieli oni już oczami wyobraźni marnującego się w rezerwach giganta z Francji Slysko, który w efekcie nigdy nie wykorzysta w pełni swojego potencjału.
Stach stał się wrogiem publicznym numer jeden, któremu na szybach samochodu nakleja się penisy z rączkami i obsikuje płot przed domem. I żeby chociaż ten wart 2,2 mln euro transfer zapewniał mu budżetowy spokój, ale on tylko zmniejszał deficyt do wysokości jednego miliona euro.
Slysko był nominalnym ofensywnym pomocnikiem. Kreatorem gry, który w trudnym momencie potrafił w pojedynkę zrobić przewagę na połowie rywala. To miał być mózg, który napędzi mięśnie Spartaka. Stach stwierdził jednak, że inne organy z drużyny zastąpią ten rozum równie skutecznie. Miał przecież w składzie Dangubicia, który prezentował solidny ligowy poziom i był lubiany przez fanów. W obwodzie pozostawał mu jeszcze Tok, a i cały czas z ojcowską troską patrzył na tego małego zbója Havelkę.
Kilkanaście godzin po transferze, który zatrząsł Słowacją, w lidze doszło do potyczki na szczycie. Trnawa zmierzyła się z Trencinem. Po wyrównanym boju padł remis 1:1, a gola dla ekipy Spartaka strzelił Dangubic. Idealny scenariusz dla Mizerii, by dać sobie trochę czasu, nim co bardziej rozgorączkowani fani przyjdą pod klub z pochodniami i wymownymi transparentami.
Kochany chłopak
Nie zwalnia się trenera, który zapewnia wyniki. Piłkarski świat znał co prawda nie takie przypadki absurdów, ale nie wyglądało na to, by Stach miał w najbliższym czasie polecieć. Media, owszem, cały czas typowały go do szybkiej dymisji, ale trener niewiele sobie z tych prognoz robił. Na starcie krajowego pucharu Spartak łatwo wyeliminował Dolny Kubin, wygrywając 3:0. Potem zdemolował na wyjeździe 4:2 Sered i uporał się z Bańską Bystrzycą 3:2. To był szalony mecz, w którym w odstępie dwóch minut dwóch piłkarzy strzeliło po samobóju. Słowacka liga znowu zrobiła się na krótką chwilę popularna w Europie, choć w tym niekoniecznie dobrym, bo memowym, kontekście.
W tabeli prowadziła Zylina z 21 oczkami na koncie. Spartak Mizerii miał punkt mniej i o tyle samo wyprzedzał trzeci Trencin. Czwarty Slovan miał już więcej do nadrobienia, bo na jego koncie widniało 17 punktów. Wielu było w tym momencie „ojców” tej wysokiej pozycji drużyny, ale dla Stacha najważniejszy był ten jeden – Havelka.
Niepozorny chłopak skradł serce polskiego szkoleniowca pod koniec poprzednich rozgrywek, a teraz tylko jeszcze bardziej napawał go dumą. To on otworzył wynik w spotkaniu z Seredem. To on dał sygnał do walki w bitwie z Dunajską Stredą. Na pięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry zespół z Trnawy przegrywał 0:1 po trafieniu Tomasza Malca. To był i tak niski wymiar kary, bo w pierwszej połowie rzutu karnego nie wykorzystał jeszcze Dominik Jacko. Wtedy jednak Havelka postanowił wycisnąć jeszcze więcej ze swojego drobnego ciałka i po ładnej klepance z kolegami, wpakował piłkę do siatki plasowanym uderzeniem tuż nad ziemią. Takie gole zawsze wywracają sytuację na boisku. Było podobnie i tym razem. Spartak rzucił się do ataku i w 91 minucie ugryzł po raz drugi. Dungel zamknął temat rogalem przy długim słupku. Obrońca obok mógł tylko bezradnie machać rękami, starając się wytrącić napastnika z równowagi.
Dobra robota, chłopcze – rzucił w szatni do Havelki Stach. Do żadnego piłkarza wcześniej nie czuł takiego ojcowskiego przywiązania. Postanowił wtedy, że to z nim w roli serca drużyny wyruszy na podbój Europy.
Mizeria FM19 to kariera polskiego trenera-obieżyświata, który dorastał na Haiti i postanowił zostać nowym Kazimierzem Górskim. Stach Mizeria rozpoczął swoją przygodę w Puszczy Niepołomice, a później trafił do Zagłębia Sosnowiec. Widząc pusty trybuny miejscowego stadionu, zwątpił w szansę powodzenia projektu i wyjechał na Słowację, gdzie trafił do Spartaka Trnawa. Jego kolejne perypetie będziecie mogli śledzić w opowiadaniu w Gralingradzie. Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.
<—— Kariera FM 19: Stach i mały Havelka
Kariera FM19: Kalendarz Stacha z blondynką —->
<—– Pierwszy odcinek kariery Stacha Mizerii w Football Manager 2019