Red Dead Redemption 2 #10: Pomysły Marstona
Kończy się nam czas. Nasza kryjówka nieopodal Valentine przestała być bezpieczna. Dutch nie chce tego jeszcze przyjąć do wiadomości, ale niedługo będzie musiał. Pinkertonowie krążą nad nami jak sępy i szukają najsłabszych okazów, które ulegną egoistycznym pobudkom i sprzedadzą swojego przywódcę. Robią się przy tym coraz bardziej zuchwali, bo grożą nam śmiercią nawet w obecności małego Jacka, z którym byłem na rybach.
Kłusownicy, a sprawa rodzinna
Dutch nie wyglądał na specjalnie przejętego, gdy mu o wszystkim opowiedziałem. Jego spokój bywa czasami denerwujący. By poszukać potrzebnego dystansu, wybrałem się na polowanie z Charlesem. Przede mną jeszcze sporo nauki w kwestii tropienia zwierząt, a akurat lepszego nauczyciela trudno w tych rejonach znaleźć. Tym razem jednak nasz wypad szybko przerodził się w prywatną wendettę. Ruszyliśmy śladem zabójców, czerpiących satysfakcję z mordowania bizonów. Dla Charlesa, którego plemię blisko żyło ze stadem bizonów i zawdzięczało im przez wiele lat przetrwanie, to było za trudne do przetrawienia. Dawno już nie widziałem go doprowadzonego do takiego stanu. Choć problem mnie nie dotyczył, nie mogłem pozwolić, by pod wpływem emocji popełnił jakiś głupi, acz kosztowny błąd.
Szybko złapaliśmy trop, bo dwaj łowcy niespecjalnie dobrze zacierali ślady. Gdy ich dopadliśmy, było już po zmroku i obaj odpoczywali przy ognisku, po całym dniu pozbawionego sensu mordowania. Wyręczyłem Charlesa w przesłuchiwaniu drugiego. Okazało się, że działali na zlecenie. Komuś z zasobnym portfelem zależy na oczernieniu Indian. To były ostatnie słowa wypowiedziane w smutnym życiu przez tego sprzedajnego sukinsyna.
Pomysłowy Marston
Charles potrzebował czasu na przemyślenie paru spraw, a i chciał sam poprowadził własne śledztwo. Ja tymczasem miałem okazję obserwować z bliska, jak Marston odzyskuje siły i próbuje zadośćuczynić winom. A to opracował całkiem zmyślny plan napadu na pociągu, a to teraz zasugerował, że możemy się szybko obłowić na owcach. Niektóre pomysły chyba bierze z książek małego Jacka. Szkoda tylko, że nie potrafi się tak wykazać jako mąż, ojciec i druh, z którym można zawsze stanąć do wspólnej walki.
Oddaję mu jednak, że ten napad na pociąg wyszedł zacnie. Co prawda przypałętał się nam niechciany Sean do pomocy, ale nawet on nie zdążył nic zawalić. Trochę sytuacja się skomplikowała, gdy na miejsce jakoś zdecydowanie za szybko dojechali stróże prawa, ale odparliśmy atak i uciekliśmy z łupami w pełnym składzie. Poszło tylko trochę więcej amunicji niż zakładałem, ale przynajmniej pasażerowie w wagonach nie zmusili nas do choćby jednego wystrzału. Co bardziej krewkich i bohaterskich wystarczyło doprowadzić do porządku ciosem z kabury w nos. To zawsze działa.
Harvest Moon na Dzikim Zachodzie
John wpadł też na genialny plan oskubania lokalnych hodowców. Kradzież pędzonych na targowisko owiec okazała się kaszką z mleczkiem. Wystarczyły dwa strzały z karabinka z zamkiem obrotowym z pobliskiego wzgórza, by wystraszyć trzech opiekunów stada. Trochę było później ganiania za zwierzętami, ale we dwóch poszło nam to nawet sprawnie. Doprowadzenie ich do Valentine zajęło kilka minut i obyło się bez przygód. Przynajmniej raz dopisało nam szczęście.
John zachował też, jak nie on, zimną krew podczas negocjacji z organizatorem aukcji zwierząt, który za brak papierów policzył sobie „skromną”, kilkunastoprocentową część zysku. Wbiłbym mu tę uśmiechniętą gębę prosto w błocko, w którym staliśmy, gdyby Marston nie przejął pałeczki. Chyba nerwowa atmosfera ostatnich dni za bardzo mnie się udziela. Trudno jednak zachowywać spokój, gdy dopiero co straciło się fortunę, omal nie zamarzło w górach, a teraz trzeba łapać się najbardziej gównianych zleceń w tak zapadłej dziurze jak Valentine. I jeszcze ci pinkertonowie, węszący obok. Znając Micah czy Seana, mogę spodziewać się, że kłopoty znajdą nas już naprawdę niedługo. I oby okazało się, że nasza radosna trupa nagle nie skurczy się o kolejnych zabitych, bo morale i tak są już wystarczająco nisko.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj profile bloga na
Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.