Red Dead Redemption 2 #9: Straceńcy na ratunek
Nie na długo wróciłem do obozu po awanturze w Strawberry. Ledwie odespałem ostatnie stresowe sytuacje, gdy zaczepił mnie Dutch i przypomniał o szykowanej misji ratunkowej. Sean nadal żył i trzeba było go odbić. A to oznaczało powrót na niegościnne tereny za rzeką na zachodzie, w okolice opanowanego przez pinkertonów Blackwater.
Niegościnne Blackwater
Musiałem ostrożnie zaplanować podróż. Nie były mi potrzebne żadne przygody i przypadkowe spotkania z łowcami głów. Postanowiłem dotrzeć we wskazany na mapie punkt orientacyjny, nie zwracając na siebie w ogóle uwagi. Zaryzykowałem więc rajd po moście kolejowym, a następnie skręciłem w lewo. Trzymałem się brzegu, pokonując kolejne kilometry piaszczystego podłoża i szukając wąskich przesmyków pomiędzy formacjami skalnymi. Tennesee Walker prychał z niezadowoleniem, ale dzielnie znosił niewygody. W końcu dotarliśmy na pagórek położony w odległości kilkudziesięciu metrów od skrajnych zabudowań miasta, z którego nie tak dawno w popłochu uciekaliśmy.
Javier potwierdził moje najgorsze obawy. Na ulicach nadal roiło się od pinkertonów. Próba wejścia do miasta byłaby jak wkładanie głowy w paszczę wygłodniałego lwa. Nikt nie byłby na tyle szalony, o ile nie straciłby wcześniej rozumu. Okazało się jednak, że na samobójcze misje przyjdzie jeszcze czas. Teraz musimy tylko zaatakować obóz łowców nagród, do którego przewożony był Sean i odbić go nim zostanie przekazany w ręce przybyłych ze wschodu służb.
Cisi obserwatorzy
Udając zagubionych wędrowców, śledziliśmy z bezpiecznej wysokości klifów płynącą rzeką łajbę z Seanem. Gdy łódź przybiła i wyprowadzili więźnia, potwierdziliśmy, że na pokładzie rzeczywiście przebywa ten głupi Irlandczyk. Pozostało wprowadzić w życie plan ratunkowy. Charles ruszył na drugą stronę wzgórza, a towarzyszący nam Trelawny zasugerował, że posłuży za zasłonę dymną. Z Javierem po cichu wyeliminowaliśmy pierwszych dwóch strażników, którzy wyraźnie rozkojarzyli się paplaniną niespodziewanego gościa. Kolejny strażnik padł od strzału w głowę z dalszej odległości. Na tym skończyło się nasze podkradanie. Wywiązała się otwarta walka z pociskami świszczącymi w powietrzu. Parliśmy naprzód, eliminując niezorganizowanych i wyraźnie zaskoczonych najemników. W pewnym momencie dostrzegłem walczącego nad krawędzią przepaści Charlesa. Nie wyglądał na gościa, który kontroluje sytuację. Przymierzyłem więc i w odpowiednim momencie wypaliłem, raniąc jego przeciwnika. Tyle wystarczyło, by przejął kontrolę.
Sean szamotał się podwieszony pod drzewem z workiem założonym na głowę. Humor szybko mu wrócił, jak tylko usłyszał znajome głosy i zobaczył nasze twarze. Mnie wystarczyły dwie minuty, by zacząć poważnie powątpiewać w sens tej misji ratunkowej. Kolejny awanturnik, źródło problemów bez gotowych rozwiązań, wracał do gangu.
W komplecie
Wydawać by się mogło, że stajemy na nogi. Niemal wszyscy członkowie grupy regularnie dokładali się do obozowych oszczędności, więc mogliśmy uzupełnić zapasy na wozach z żywnością, medykamentami i amunicją. Po powrocie Seana wszystkim poprawiły się nastroje. Bezczelny chłopak przywracał nadzieję, że najgorsze już za nami. W końcu zdecydował się wrócić też marnotrawny syn Micah, który wcześniej nie omieszkał jeszcze wpędzić mnie w kłopoty swoim pomysłem z napadem na powóz z banku. Niby ładnie się obłowiliśmy, ale omal nie kosztowała nas ta akcja życia, gdy wracając do obozu wpadliśmy w zasadzkę O’Driscolli. Ci to nigdy nie oszczędzają w środkach, bo użyli dynamitu, by zatrzymać powóz. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że rzuceni siłą wybuchu w rzekę, nie rozbiliśmy głów na kamieniach. Druga kabura bardzo się przydała, bo na cztery rewolwery zdecydowanie łatwiej było nam odeprzeć atak tych przebiegłych tłuków i kurewników.
Może i ten świat nas już nie chce, ale my na pewno nie odejdziemy po dobroci. Patrzę na te ostatnie dni i zaczynam odczuwać satysfakcję, że w tych przeklętych czasach mogę dzielić dni z taką bandą równie nieprzystosowanych do współczesności straceńców.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj profile bloga na
Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.