Recenzja Radical Dreamers na Switcha
To miała być co najwyżej ciekawostka. Trwające ledwie chwilę spotkanie z tytułem, który położył podwaliny pod ukochanego Chrono Crossa. Spodziewałem się, że z Radical Dreamers spędzę może kilkanaście minut, co by uzupełnić wiedzę o historii gier i znakomitej serii Chrono. Tymczasem okazało się, że przez trzy kolejne wieczory wędrowałem po posiadłości tajemniczego Lynksa w zupełności pochłonięty pieczołowicie wykreowaną atmosferą.
Zaginiony skarb
Zdradziłem się z opinią o grze już na samym wstępie, ale Radical Dreamers okazało się dla mnie tak ogromnym zaskoczeniem, tak pozytywną niespodzianką, że nie zamierzam kryć się z wychwalaniem autorów w niniejszym tekście. Spodziewałem się męczącej i archaicznej tekstówki, przy której przytrzymywać mnie będzie co najwyżej ciekawość i miłość do Chrono Crossa, dla którego jest to swego rodzaju prequel. Gry dzisiaj już topornej i trudnej, której kłopoty z opuszczeniem granic Japonii przestaną mnie dziwić po kilku chwilach zabawy. Ale żadne z tych podejrzeń nie okazało się trafne. Mający swoje lata projekt onieśmielił mnie szybkim tempem przygody, sporą dawką emocji, urokliwymi animacjami w tle i wprost cudowną ścieżką dźwiękową.
Zarysujmy najpierw kontekst. Czym jest Radical Dreamers? To gra wydana w 1996 roku na Satellaview, a więc rozszerzenie do Super Famicoma. Przez lata niedostępna na Zachodzie w oficjalnie przetłumaczonej wersji – taka pojawiła się dopiero przy okazji remastera Chrono Cross: Radical Dreamers Edition. Jak już zostało wspomniane to tekstowa gra przygodowa, w której wcielamy się w rolę Serge’a, młodego złodzieja, który wraz z towarzyszami – Kid i Magilem – włamuje się do rezydencji tajemniczego Lynksa. Chcą w ciągu jednej nocy wykraść legendarny artefakt zwany „Frozen Flame”. A że posiadłość jest ogromna, pełna pułapek i z pewnością nie najzwyklejsza, cała eskapada szybko się komplikuje. W ramach przygody, będącej interaktywną powieścią, śledzimy kolejne perypetie bohaterów, regularnie dokonując wyborów, które wpływają na przebieg historii i zakończenie.
Piękna i melodyjna
Mogłoby się wydawać, że tekstowa gra przygodowa musi być powolna, niemalże usypiająca. Nie brakuje na rynku visual noveli, przy których rzeczywiście może nam się, przy ogólnym zmęczeniu, nagle urwać film. Do takich z pewnością nie zalicza się Radical Dreamers. Tutaj od początku jesteśmy wrzuceni w wir przygody, która błyskawicznie nabiera tempa. Klimat nocnej eskapady, gdzie najmniejszy zły ruch może oznaczać kłopoty, wprost wylewa się z ekranu i głośników, a my musimy podejmować mnóstwo decyzji dotyczących eksploracji po nieznanym, pełnym niebezpieczeństw terenie. Wybieramy kierunek, w którym mają udać się bohaterowie, a w różnych pomieszczeniach napotykamy zagadki czy postacie niezależne, z którymi możemy wejść w różne interakcje.
Podobnie jak w wielu klasycznych jRPG-ach w losowych momentach natrafiamy na przeciwników, których musimy pokonać, podejmując odpowiednie kroki. Serge może zachowywać się w różny sposób na polu bitwy, najczęściej wynikający z kontekstu danego starcia. Jedne ataki przyniosą sukces, inne zakończą się kosztownym błędem i na przykład raną. W trakcie batalii bohater może popełnić kilka błędów, ale jeśli zrobi ich zbyt wiele, w końcu rany okażą się śmiertelne, a my ujrzymy napis „game over”. Co ciekawe – podczas bitew ważny jest czas reakcji. Wrogowie nie czekają zbyt długo na nasz ruch, więc analizowanie poszczególnych dostępnych opcji nie wchodzi w grę. Pompuje to adrenalinę równie dobrze, co zręcznościowe lub turowe potyczki znane nam doskonale z dziesiątek RPG-ów.
Ponadczasowa
Byłem pewien, że wydana niemal trzydzieści lat temu tekstowa gra przygodowa będzie oznaczać ściany tekstu na jednolitych tłach opatrzone co najwyżej rozbłyskami ekranu i średnimi efektami dźwiękowymi. Radical Dreamers szybko wyprowadziło mnie z błędu. Opowieści towarzyszą ładne, pikselowe animacje w tle oraz chwytające za serce i fenomenalnie budujące niepokojącą atmosferę przenikania pod osłoną nocy utwory skomponowane przez Yasunoriego Mitsudę. To dzięki takim pracom artysta jest dzisiaj uznawany za jedną z największych legend w branży gier. Nawet, jeśli nie planujecie sięgać po Radical Dreamers, włączcie sobie kilka utworów, zamknijcie oczy i poczujcie ten dreszczyk emocji towarzyszący poszukiwaniom Frozen Flame w posiadłości Lynksa!
Radical Dreamers, jak wszystkie gry z serii Chrono, oferuje kilka zakończeń do odkrycia, co wpływa na żywotność produkcji i skutecznie przedłuża zabawę. Jedno ukończenie przygody nie zajmuje więcej niż trzy godziny, więc jest to podróż intensywna i satysfakcjonująca. Ani przez moment nie możemy się nudzić. To krótka i angażująca przygoda – dokładnie taka, jak złodziejska eskapada pod osłoną nocy do najeżonej pułapkami posiadłości. Perełka sprzed lat, która sprawia, że remaster Chrono Crossa staje się po prostu jeszcze lepszym zakupem. Polecam sprawdzić!
Przeczytaj inne recenzje z Gralingradu!