Eurowizja – to już nie jest widowisko kabaretowe
Przyznaję się bez bicia, że od kilku lat wkręciłem się w oglądanie konkursów Eurowizji. Przyjmuję formułę tego widowiska z całym jego inwentarzem, obserwując występy artystów z różnych części Europy, a ostatnio nawet świata, z pewnym dystansem i jak trzeba to z przymrużeniem oka. Mam jednak wrażenie, że czasy, gdy dało się bezkarnie wyśmiewać Eurowizję powoli już mijają.
Jeszcze kilka lat temu zdarzało się, że niektóre kraje wysyłały na konkurs swoich reprezentantów, pardon my french, „dla jaj”, by tylko narobić wokół siebie szumu, wyśmiać poziom rywalizacji i jej całą formułę. W tym roku trudno znaleźć wokalistę, którego występ dałoby się tak opisać. Nie znaczy to jednak, że nagle Eurowizja wskoczyła na zupełnie inny poziom i jest teraz gratką dla koneserów. Wciąż wiele piosenek to ckliwe opowiastki o miłości lub pokoju, robione na jedno kopyto ballady lub dance’ówki rodem z niewielkiego klubu. Pośmiali się z tego nawet organizatorzy, pokazując tym samym jakże potrzebny dystans do otaczającej rzeczywistości. Czy taka forma konkursu jest wadą? Nie, bo to wszystko jest pewnym nieodłącznym elementem Eurowizji, jak komentarz Artura Orzecha w polskich transmisjach, który tylko dodaje jej kolorytu. No bo gdzie indziej znaleźć taki przekrój piosenek, talentów i artystów?
Trochę mierziło mnie czytanie komentarzy na Twitterze podczas tegorocznej edycji w Szwecji. Z jednej strony wyraźnie widać, jak popularne jest to widowisko, bo nie było konta i osoby, która by o tym cokolwiek nie napisała. Wkurzające były jednak te wszystkie wpisy silących się na humor „ekspertów”, którzy bez żadnej wiedzy i zaplecza merytorycznego jeździli po poziomie konkursu, artystach, formule i czasami widzach. Wrzucali odpowiednio dobrane zdjęcie z najdziwniejszym strojem z konkursu, bo akurat pasowało do ich tezy o jarmarkowym poziomie, wypytywali z ironią o udział Australii czy silili się na porównania uczestników z Justinem Timberlake’em. Wielcy melomani, koneserzy wysokiej kultury, dla których nawet doczytanie zasad czy zapoznanie się z pewnymi podstawowymi informacjami stanowiło problem.
Mam jednak wrażenie, że powodów w tym roku Eurowizja dała im niewiele. Nie było prawie w ogóle karykaturalnych strojów czy kabaretowych występów. Główni faworyci, którzy bili się o zwycięstwo prezentowali naprawdę wysoki muzyczny poziom. Konkurs zmierza w dobrą stronę, nie rezygnując jednocześnie ze swoich charakterystycznych elementów. Nie można zaprzeczyć, że w Eurowizji zawsze można znaleźć kilka perełek. Są nimi niektóre utwory, są pewne komentarze Artura Orzecha, są pomysły gospodarzy danej imprezy czy gościnne występy. Trudno nie przyznać, że to rozrywka w stylu, który w polskiej telewizji gości niezmiernie rzadko. Ja tam już wyczekuję na przyszłoroczne show na Ukrainie.