Moje Najki 2022

Moje Najki 2022

To był rok ważnych wydarzeń, wielkich zmian i dużych osiągnięć. W ciągu tych dwunastu miesięcy harmonogram dnia uległ całkowitej rewolucji, co nie pozostało bez wpływu na czas przeznaczany na gry, seriale, filmy, książki czy komiksy. Mimo to nadal udało się uzbierać wystarczająco obfitą listę, by dzisiaj mieć sporo materiału do tradycyjnego podsumowania, w którym dzielę się swoimi spostrzeżeniami i wrażeniami, a przy okazji wybieram zwycięzców w rozmaitych kategoriach. Zapraszam na dwunaste rozdanie Moich Najków!

Grim Fandango de Muertos

Najlepsza gra 2022 roku: Grim Fandango

Zabrakło w tym roku na mojej liście wielkich produkcji AAA i licznie nagradzanych indyków. Kandydatów było niewiele ponad dziesięciu, a o triumf w tej kategorii walczyła tak naprawdę trójka. Ostatecznie na swoją grę roku wybieram Grim Fandango, przez wielu nazywaną najlepszą przygodówką point & click wszech czasów.

Marcowe wieczory spędzane w świecie umarłych u boku Manny’ego Calavery, który podąża tropem Meche zapisały się mi w pamięci z wielu względów. Mająca swój nieodparty urok oprawa audiowizualna z pewnością zasługuje na pochwały, zwłaszcza ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Petera McConnella. To jednak przede wszystkim historia, dialogi i genialnie zagrane postacie stanowią główny wyróżnik gry. Przez całą przygodę tylko szuka się nowych okazji, by posłuchać granego przez Tony’ego Planę Manny’ego, jego sarkastycznych opinii i obserwacji.

Były momenty, kiedy dziwne zagadki na moment mnie zagubiły, ale stanowiły one ledwie drobną przeszkodę podczas długiej i chwytającej za serce wyprawy. Warto wrócić do Grim Fandango, warto ją z pewnością poznać.  

World Map Chrono Cross

Najbardziej nostalgiczny powrót: Chrono Cross

Chrono Cross od dekad jest w ścisłym topie moich ulubionych tytułów. Siadając do remastera, sądziłem, że bez większych trudności zostanie moją grą roku 2022. Niestety kiepska jakość techniczna tej wersji i świeżość wrażeń wywołanych przez Grim Fandango sprawiły, że kultowego jRPG-a mogę wyróżnić, ale w innych kategoriach. To był z pewnością jeden z najbardziej nostalgicznych, ale też najciekawszych powrotów ostatnich lat. Mierzyłem sią z ukochaną grą z dzieciństwa, która tygodniami kręciła się w czytniku PSX-a i o której pisałem pierwsze krótkie teksty. Teraz chciałem ją lepiej zrozumieć i poznać, patrząc i oceniając dojrzalszym okiem. Było to bardzo ożywcze, bo mogłem odkryć wiele metakomentarzy ze strony twórców, którzy pozostawili w wielu miejscach nadal trafne uwagi co do stanu naszego społeczeństwa i świata.

Radosna rozwałka roku: Steredenn

Miałem w tym roku parę okazji, by bez specjalnego zastanowienia po prostu oddać się radosnej rozwałce. Arcade’owe szaleństwo oferowały indyki, zachęcając do rozgrzewania do czerwoności mniej lub bardziej wymyślnych spluw w ramach eliminacji hord wrogów. Najprzyjemniejsza dewastacja miała miejsce w przestrzeni kosmicznej w Steredenn, w którym złomowałem setki oponentów z pomocą karabinów i rakiet, ale też przy aktywnym wsparciu różnie uzbrojonych dronów orbitujących koło mojej maszyny. Jakże przyjemny, pompujący adrenalinę był to czas przy konsoli!

Najlepszy moment w multiplayerze: Magic The Gathering: Arena

Była wspólna kampania w The Gauntlet na PS3, były dziesiątki pojedynków w deathmatchu w Battlefroncie 2 na PS4, ale w kategorii największych emocji w multiplayerze wygrywa, tylko w teorii spokojna, karcianka. Magic the Gathering: Arena okazał się trucizną, która do dzisiaj potrafi wyrwać trochę godzin z życia poświęconych na zbieranie kart, układanie talii i testowanie ich podczas potyczek. A kiedy w końcu udaje się umówić na serię pojedynków z bratem, dzieje się dużo! Zwrotów akcji, wielkich powrotów, walk zakończonych z jednym punktem życia na swoim koncie nie brakuje, dlatego to właśnie MtG: Arena wygrywa w tej kategorii.

Najdotkliwsze przegrane: This War of Mine

Niewiele produkcji potrafi tak radzić sobie z graczem, żeby jego porażka nie wiązała się z poczuciem frustracji. This War of Mine jest bez wątpienia takim tytułem. Tutaj nieudana próba przetrwania w oblężonym mieście Pogoren zostawia cię przybitego, zdruzgotanego, ale też analizującego i szukającego przyczyn śmierci bohaterów. Rozwija, uczy i zmusza do refleksji. A przy tym zadaje ten najdotkliwszy rodzaj bólu, bo czasami tragiczny finał przychodzi po godzinach żmudnej walki, kiedy z danymi postaciami zdążymy się zżyć, kiedy mamy za sobą kilka celebrowanych małych sukcesów i kiedy widzimy gdzieś tam w oddali szansę na happy-end. Niezwykłe doświadczenie.

PGA Tour 2K21

Najmniej angażująca kariera: PGA Tour 2K21

Lubię gry sportowe, bo pozwalają popuścić wodze fantazji i zatopić się na długie tygodnie w ciele trenera czy reprezentanta danej dyscypliny. Wierzyłem, że to samo zaoferuje mi PGA Tour 2K21, zapraszając do dystyngowanego świata golfa. Niestety nic z tych rzeczy. Nawet przy bujnej wyobraźni, trudno tutaj coś sklecić, bo brakuje poczucia progresu, ścieżki od zera do bohatera, rywalizacji z największymi, która rozpalałaby wyobraźnię. Jest po prostu gra w golfa, w której wszystko inne stanowi marne tło. Tutaj nawet sklep z ubraniami nie daje frajdy, a system „rywala”, z którym walczymy na polu wywołuje emocje podobne do krojenia chleba.

Niby wszystko na miejscu, ale jeśli nie jest się fanem dyscypliny, szybko okazuje się, że brakuje haczyka, który by nas przytrzymał.

Calavera Mario Rabbids Kingdom Battle

Najtrudniejszy boss: Calavera

Czystym przypadkiem najtrudniejszy napotkany przeze mnie w tym roku boss nazywa się tak samo jak główny bohater gry roku. Oto Calavera z Mario+Rabbids: Kingdom Battle. Kórlikowy duch w drewnianej trumnie, poruszający się za pomocą pędów opętanej rośliny i atakujący przy pomocy pojmanego kórlika-Yoshiego oraz jego zdolności. Z pozoru zwykły sub-boss mrocznej krainy.

W rzeczywistości prawdziwy kat i tester cierpliwości. Nie dość, że wyposażony w ataki obszarowe i tarczę, która chroni go przed kontratakami od frontu, to jeszcze wspierany przez aktywnych kompanów prowadzących ostrzał zza barykad. Wielokrotnie próbowałem podejść go trójką Mario, kórlik-Luigi i Luigi. Stawiałem na szybką ofensywę, jak i próbowałem wciągnąć go w zasadzkę. Próby mnożyły się, aż w końcu poległem i skusiłem się na pomoc w postaci dodatkowego zdrówka dla bohaterów na tę jedną bitwę. Nawet z nim, nie było łatwo pozbyć się Calavery z tego świata.

Najtrudniejsza gra: Hyperparasite

Gdy jednak chodzi o najtrudniejszą grę całościowo – tutaj stawiam na Hyperparasite. Rogalikowy indyk z dziesiątkami postaci do opętania przez naszego pasożyta zawiesza poprzeczkę piekielnie wysoko, zmuszając do wielogodzinnych prób i powtarzania tych samych etapów. Wszystko tam jest trudne. Zwykli przeciwnicy potrafią łatwo zaskoczyć, dodatkowe umiejętności drogo kosztują, odgrywanie nowych nosicieli na dalszych mapach testuje cierpliwość, a każdy pojedynek z bossem to test zręczności i uważności.

Trochę szkoda, że tak bogatą zawartość i tak wiele dobrych pomysłów ukryto tutaj za tak wysokim murem. Obawiam się, że przez to wielu nie odkryje wszystkiego, co Hyperparasite ma do zaoferowania.

Najbardziej zmuszająca do refleksji: Chrono Cross

O fabule Chrono Crossa wspomina się z rozmaitych względów. Jedni podkreślają jej wielowątkowość, inni poziom skomplikowania z tymi wszystkimi liniami czasu i dwiema alternatywnymi rzeczywistościami. Wracając po latach do przygód Serge’a, odkryłem też, że często skłania ona do refleksji. Autorzy wielokrotnie pokazują sytuacje, które łatwo możemy przenieść na nasz świat. Nie boją się wątku niszczenia środowiska dla zasobów, rasizmu czy wykluczenia. Za młodych lat wiele tych komunikatów przepuściłem mimo uszu, koncentrując się na głównym wątku, smokach i Lavosie. Teraz poczułem ich ciężar na barkach, widząc reakcje np. na krwawy atak krasnoludów na wyspę wodnego smoka. To mocny, wart podkreślania przekaz.

Najbardziej zaskakująca głębia systemu: Mario+Rabbids: Kingdom Battle

Po Kingdom Battle spodziewałem się uproszczonej taktycznej gry RPG, w której cała zabawa opiera się na kilku prostych, łatwych do zrozumienia i stosowania w praktyce zależnościach. Wydany ekskluzywnie na Switcha tytuł zaskoczył mnie pod tym względem, serwując zaprojektowane z pomysłem drzewka umiejętności dla każdej postaci, długą listę broni ze zdolnościami specjalnymi i mechaniki walk, w których liczy się spryt i taktyka. Tylko trzech bohaterów w drużynie i na polu bitwy wymaga kombinowania i zachowywania ostrożności, bo każda strata potrafi błyskawicznie pozbawić nas szans na wygraną.

Uwielbiam takie produkcje, pozwalające mocno kombinować ze składem i umiejętnościami bohaterów. Szkoda tylko, że Mario jest przypisany na stałe w kampanii, ale przynajmniej przy jego towarzyszach mogłem już bawić się ku uciesze serca, budując drużynę wokół kórlika-Luigiego i jego wampirzej zdolności wysysania zdrowia przy atakach.

NeuroVoider

Najsoczystszy soundtrack: NeuroVoider

W tym roku starałem się zacząć zwracać większą uwagę na muzykę i oprawę dźwiękową gier. Często gnamy przez wirtualne światy i nawet chwili nie poświęcimy na melodie, które budują dla nas całość dobrego wrażenia z przygody. Wielkich wędrówek w tym roku nie odbywałem, o Grim Fandango nie chcę pisać znowu (choć mógłbym), więc w tej kategorii nagroda leci do NeuroVoidera, a więc rogalika sci-fi z robotami i efektowną rozwałką.

Dan Terminus przygotował świetnie dopasowane, soczyste, synthwave’owe kawałki, które najpierw budują nastrój tajemniczości na planszy, by po chwili rzucić nas w wir wszechobecnej demolki z udziałem laserów, granatów i karabinów maszynowych. Idealnie sprawdza się podczas samotnego przemierzania ciemnych korytarzy, jak i podczas desperackiej próby przetrwania nawałnicy oponentów. Album The Wrath of Code ma wiele dobra, polecam sprawdzić. Avalanche czy Cherenkov Blue Overdriver powiedzą Wam wystarczająco wiele na początek i z pewnością narobią apetytu. 

Ulubiony obszar z gry: Rubacava

Czasami napotykamy na swojej drodze takie wirtualne miejsca, które rozkochują nas w sobie z różnych względów. Rubacava z Grim Fandango to nocne, portowe miasteczko, które jest przesiąknięte romantyzmem, nasycone nurtem art deco, pełne trudnego do opisania słowami piękna. Zachwycające wielkim sterowcem wiszącym na nocnym niebie, a jednocześnie kojące i niepokojące z rytmicznie uderzającymi o kamienne ścieżki portu falami. Z miejsca wpisuje się do mojego katalogu obszarów, które będę wspominać latami z rozrzewnieniem.

Najgorszy soundtrack: King Oddball

Mamy prosty klon Angry Birds z grafiką rodem z flashowych produkcji z Newgrounds i w porządku, takie też znajdą swoich fanów. Nie wiem jednak, co kierowało twórcami King Oddball, by w całej grze, dla całej trwającej kilka godzin kampanii, umieścić tylko jeden, przygrywający w kółko utwór. Jonathan Geer nie dość, że się nie napracował, to jeszcze narobił sobie z pewnością wrogów, którzy życzyli mu najgorszego przy setnym odsłuchaniu kawałka.

Najbardziej świąteczna: Merry Gear Solid: Secret Santa

Trwający pierwszy sezon ligi Retro na Gazie zachęcił mnie w grudniu do poszukiwań świątecznej produkcji z Mikołajem w roli głównej. Chciałem znaleźć coś, co nie tylko pozwoli zdobyć punkty za wykonanie zadania miesiąca, ale też przyniesie trochę frajdy. Postawiłem na humor i tak natrafiłem na Merry Gear Solid, a więc prostą parodię kultowej serii, w której próbujemy dostać się na dziesiąte piętro domostwa, unikając patrolujących korytarze pięciolatków. Sympatyczna zabawka, do której chyba nawet będę regularnie wracać na święta, chłonąć atmosferę.

Eddie the Eagle

Najlepszy film: Don’t Look Up / Eddie the Eagle / Doctor Strange / Venom / Oszust z Tindera

Mógłbym napisać Szklana Pułapka i zamknąć temat, bo zrobiłem sobie w tym roku maraton z Johnem McClane’em, który niezmiennie zachwyca. W tej kategorii wyróżniam jednak produkcje obejrzane po raz pierwszy, dlatego też widzicie powyżej inne tytuły. Wszystkie oceniam na mocne 8/10, choć oferują bardzo różną rozrywkę. Niektóre bawią efektami specjalnymi i grają na marvelowskiej nostalgii (Doctor Strange), inne podobają się mi ze względu na założenia fabularne i morał (Don’t Look Up) lub ciepło przekazu (Eddie the Eagle). W Venomie spodobała się mi z kolei dynamika relacji głównych bohaterów, sposób prezentacji symbiota i zakończenie, a w Oszuście z Tindera zgrabnie prowadzona narracja. Polecam.

Najgorszy film: Zrywaczki

Co roku daję szansę durnym komediom z różnych stron świata, licząc na rozbawienie i kilkadziesiąt minut prostego humoru. Często kończy się to tylko mocnymi kandydaturami do tytułu najgorszego filmu roku. Tak jest też ze Zrywaczkami, które gagów miały niewiele, denerwujących postaci więcej, a żenujących momentów nawet za dużo. A założenie nie było najgorsze, wszak miała być to opowieść o koleżankach zajmujących się profesjonalnym rozbijaniem związków. Niestety pomysł ten trafia na dalszy plan dość szybko, ustępując głupiej intrydze, z której nic nie jest warte zapamiętania. A ostatnie piętnaście minut było już w ogóle czymś zbyt ciężkim do zniesienia.

The Boys

Serial roku: The Boys

W tym roku w końcu poznałem sekret popularności Biura. Nadrobiłem też w końcu Squid Game, dowiadując się, co porwało parę lat temu miliony fanów. Jeśli mam jednak wskazać serial, przy którym emocje były najróżniejsze, a ja nie mogłem długimi momentami wyjść z wrażenia – stawiam na The Boys. Za mną dwa sezony pełne zwrotów akcji, świetnych dialogów, mocnych postaci. Świat brudnych, ludzkich superbohaterów zmienia sposób patrzenia na wizję nadludzi i sprawia, że rzeczywiście można zacząć się nudzić zbyt rycerskimi karykaturami herosów od największych wytwórni.

Katedra w Barcelonie

Najlepsza książka roku: Katedra w Barcelonie

Moje tegoroczne odkrycie książkowe, które zabrało mnie do świata średniowiecznej Barcelony, a jednocześnie przez trwającą dekady podróż pełną zwrotów akcji, interesujących postaci i rozpalających wyobraźnię wydarzeń. Nigdy bym nie pomyślał, że tak wciągająca może być opowieść o szukającym swojego miejsca w świecie chłopcu, gdzie długimi stronami czytamy choćby o trudach pracy przy przenoszeniu ciężkich ładunków portowych i głazów. Uwierzcie, tutaj nawet w takich wątkach zatopicie się, tracąc poczucie czasu.

Z pewnością sięgnę po kolejne publikacje Ildefonsa Falconesa, który przez cały czas prowadzi znakomite tempo narracji, nie marnuje czasu na niepotrzebnie szczegółowe opisy nieistotnych elementów scenerii i umie przedstawić postacie, by nie były nudne i czarnobiałe.

Najgorsza książka roku: Zagadka Orfeusza

Po drugiej stronie listy przeczytanych książek bardzo przeciętna opowieść sensacyjno-przygodowa, w której Tom Harper próbował też pod koniec przemycić dziwne wątki fantastyczne. Najmocniejszą stroną jest dualizm czasu akcji, ale niestety wątki w czasach antycznych stanowią tylko część całej książki i nie są w stanie uratować wrażeń popsutych przez mało interesującą, przewidywalną i nudną opowieść w realiach współczesnych. Do dzisiaj się zastanawiam, jak można porównywać to z Kodem Da Vinci.

Rocket Racoon Skottie Young

Najlepszy komiks: Rocket Racoon

Dołączyłem do grona fanów talentu Skottiego Younga, którego kreskówkowy styl stanowi jazdę bez trzymanki i przynosi potężną dawkę endorfin. Ubawiłem się setnie przy jego opowieści o losach Rocket Racoona przedstawionej w jednym z zeszytów Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Początkowe obawy dotyczące różnic z filmowym Szopem zostały rozwiane po pierwszych kilku stron, a później był już tylko zachwyt kolorami, humorem, ciętym dowcipem i szalonymi pomysłami. Teraz zbieram wenę, by wygodnie rozsiąść się w fotelu i poznać krwawe „Nienawidzę Baśniowa”.

Ulubione opowiadanie czytelników Gralingradu: Grim Fandango

W głosowaniu na Facebooku i Twitterze wybraliście relację z kilkuletniej wędrówki Manny’ego i trudno się mi temu dziwić, bo przy tak wdzięcznym materiale udało się stworzyć naprawdę przyjemną opowieść. Bawiłem się znakomicie, opisując tę historię i przybliżając co ciekawsze wątki, zagadki oraz dialogi. Równie przyjemny był chyba tylko powrót do Chrono Crossa, gdzie mogłem połączyć opowiadanie ze zbiorem spostrzeżeń o grze i odkryć dokonywanych po latach.

Mój rok w liczbach

W tym roku po raz pierwszy zmierzyłem się z uczuciem zasypiania z padem lub książką w ręku. Bywały długie dni, kiedy brakowało sił i czasu na cokolwiek. W efekcie na liście ogranych gier widnieje jedenaście tytułów, filmów obejrzałem w ciągu roku trzydzieści, seriali jedenaście, a książek pochłonąłem osiem (choć tutaj powinienem pewnie wliczyć komiksy i mangi, a tego nie robię). Na pewno jest sporo miejsca do poprawy, bo tyle dobra wychodzi, że w tym tempie hałda wstydu wzrośnie niedługo do gargantuicznych rozmiarów.

O tym, jak wyglądał rok z perspektywy bloga, napiszę przy okazji innego tekstu. Oto Moje Najki 2022 i tytuły, które zapamiętałem z różnych względów i które zdefiniowały moje dwanaście miesięcy. Tak wyglądał ten rok z remontem na koncie, z pierwszymi krokami w roli ojca i z nowymi wyzwaniami zawodowymi. A jak Wam minął ten czas? Wszystkiego dobrego w 2023 roku i oby nie brakowało Wam czasu dla siebie i Waszych pasji!

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Kaban pisze:

    Bardzo dobre i zaskakujące najki. Gdybym tylko lubił przygodówki, na pewno bym zatopił kły w Grim Fandango 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.