Final Fantasy 7 Rebirth #3: Midgardsormr
Gęsta mgła ograniczała widoczność, a do uszu co i rusz dochodziły niepokojące dźwięki z różnych kierunków. Chocobosy bardzo sprawnie poruszały się przez mającą kilkadziesiąt centymetrów wysokości mętną wodę. Wszyscy chcieliśmy wierzyć, że rzeczywiście pozwolą nam uciec przed czającym się gdzieś na tym obszarze Midgardsormr.
Dwa światy
Konfrontacja z wielkim wężem, który miał na koncie trudne do policzenia liczby ofiar, nie była nam po drodze. Wiązała się ze zbyt wielkim ryzykiem, a mając na plecach Shinrę, te woleliśmy ograniczyć do absolutnego minimum. Wyczuleni stawialiśmy więc krok za krokiem, modląc się, by nie narobić za wiele hałasu lub nie wpaść w pułapkę bestii.
Mokradła i ich dusząca atmosfera kontrastowały z tym, co otaczało nas jeszcze chwilę temu. Spędziliśmy mnóstwo czasu w Grasslands. Opuściłem gardę, a los wykorzystał to i porwał mnie na wielogodzinną wycieczkę po zakamarkach zielonej części kontynentu. Nie żałuję, choć może po prostu jeszcze za wcześnie i wyrzuty sumienia dopiero będą miały nadejść.
Dzięki możliwości pokonania kilkudziesięciu kilometrów po tych terenach uświadomiłem sobie, że cała ta dyskusji o energii życiowej planety nie jest tylko demagogią. Jeśli ktoś spróbuje mi to wmawiać, odeślę go do Kalm, by zobaczył dwie twarze tego świata. Tę zieloną, naturalną i piękną – tam, gdzie daleko od jakichkolwiek reaktorów. I tę pustynną, wyniszczoną i zmutowaną, zupełnie przypadkowo znajdującą się akurat blisko Midgaru i skomplikowanej sieci rur prowadzących energię Mako do odbiorców. Metalowa konstrukcja przypominała narośl na zdrowym ciele planety.
Kwiaciarz Cloud
Sephirot zamierza odebrać nam świat. Po części go rozumiem, bo widząc z bliska negatywny wpływ człowieka na planetę i skutki działania energii Mako, która mutuje faunę i florę, trudno nie przyznawać mu racji. Ale świat to nie tylko Shinra i nie tylko ludzie ślepo owładnięci pieniądzem i władzą. To też farmerzy, którym miałem okazję pomóc. To rodziny z dziećmi i ludzie chcący kultywować tradycje oraz zachowywać piękne wspomnienia o dorobku cywilizacji. Ciekawe, jak zareagowałby, widząc miejsca kultu Tytana, miejscowego bóstwa. Zapierające dech w piersiach swoim pięknem i od progu uderzające wzniosłością. Gdy jeszcze był „człowiekiem”, być może z uznaniem spojrzałby na to połączenie sił człowieka i majestatu natury.
Kilkanaście godzin spędzonych w Grasslands powiedziało mi wiele nie tylko o świecie, ale też o moich kompanach i codzienności zwykłych ludzi. W pierwszej chwili chciałem tylko szybko zarobić trochę gil, abyśmy mogli ruszyć dalej w naszym pościgu za Sephirotem. Z czasem jednak zacząłem doceniać te niewielkie zadania realizowane u boku towarzyszy.
Ktoś mógłby się uśmiać z wizji ex-SOLDIER-a zbierającego kwiaty, ale dla mnie była to okazja, by po raz pierwszy od bardzo dawna spędzić krótką chwilę z Aerith bez poczucia czającego się za rogiem zagrożenia. Przyjemnie było patrzeć, jak dobrze bawi się, oceniając moje próby dopasowania kwiatów z rysunku Chloe do tych rosnących na wzgórzu.
Gang Becka
Może to ta kojąca atmosfera Grasslands, ale bez irytacji znosiło się nawet kąśliwe uwagi Barreta, który miał używanie z faktu, że wyrosła mi pseudo konkurencja w postaci Kiary. Biegając za złomem, by załatać dziurę w rurach prowadzących energię do Kalm, przypomniałem sobie małe robótki ze slumsów w Midgarze. A potem w samym miasteczku była jeszcze ta rozmowa z barmanem, któremu pomogliśmy odzyskać ukochaną kartę. Niewiele jest momentów w życiu, kiedy w jednym momencie przeżywamy niezwykłe połączenie wielkiej radości i przygniatającego smutku. Gdy wspomniał o Seventh Heaven i drinku Cosmo Canyon, poczułem, jak wielką satysfakcję sprawił Tifie. A potem przyszło wspomnienie wszystkich tych ludzi, którzy zginęli pod płytą. Przeklęta Shinra.
Nie dziwi mnie, że nawet typowe oprychy próbują wyrwać się z tamtego życia i miasta, które przypomina klatkę. To było nawet sentymentalne spotkanie, gdy wpadliśmy na siebie ponownie z gangiem Becka. Uprzykrzyłem im życie wtedy w slumsach, a teraz miałem okazję zrobić to ponownie, bo zgarnęli w swoje ręce protorelic o dużej wartości. Chadley sugerował, że lepiej byłoby go odzyskać, więc trochę czasu spędziłem na odwiedzaniu kolejnych kryjówek grupy i obijaniu twarzy pomagierom wystawianym przez Becka jako przynęta.
A koniec końców skończyło się na negocjacjach, całej trudnej bitce w dawnym magazynie i deklaracji gangu o chęci zejścia z przestępczej ścieżki. Jakoś tak, może pod wpływem Aerith, uwierzyłem w ich intencje i bez wahania oddałem dwa tysiące gil za wykupienie protorelicu. Zobaczymy z czasem, czy była to dobra inwestycja.
Starcie z Quetzalcoatlem
Czy jesteśmy gotowi na konfrontację z Sephirotem? Już raz całkiem nieźle poradziliśmy sobie w bezpośredniej walce, ale nie możemy myśleć, że nie potrzebujemy nic więcej do pokonania go. Musimy nieustannie się rozwijać, by nie pozwolić się zaskoczyć. Nie wiemy, co szykuje. A ma jeszcze przecież Jenovę, która również będzie stanowić wyzwanie. Spora liczba potyczek stoczonych w Grasslands z pewnością się więc przyda.
Musimy doszlifować nasze taktyki walki i udoskonalić współpracę. Widać, że robimy postępy i coraz lepiej się uzupełniamy. Starcie z Quetzalcoatlem doskonale to pokazało. Wykorzystaliśmy słabość bestii na chłód i lód, by atakować z Tifą atakami specjalnymi opartymi o ten żywioł. Niestety nie mogliśmy skorzystać ze wsparcia Shivy, więc w trakcie bitwy przyzwałem zaufanego towarzysza Ifrita, by przechylić szalę na naszą korzyść. Świat na moment stanął w płomieniach. Kiedy zniknęły po najmocniejszym ataku, nie zdążyliśmy z Barretem jeszcze zareagować, a Tifa już była obok zdezorientowanego monstrum. Usłyszeliśmy tylko, jak rzuca śmiałe „to koniec”, a następnie wymierza kilka szybkich ciosów i kończy bitwę efektownym saltem, pozbawiając przeciwnika życia potężnym limitem.
Midgardsormr
Znaleźliśmy przed sobą dziwnie wyglądającą wyspę, a ja wróciłem z zamyślenia i skupiłem się na tym, co nas otaczało. Zbyt późno. Wpadliśmy w sidła Midgardsormr, którzy udawał stały ląd, by pochwycić kolejne ofiary. Chocobo spłoszyły się i uciekły gromadnie w stronę bezpiecznych Grasslands. My zostaliśmy na bagnach, a naprzeciw nas stał właśnie wygłodniały, gigantyczny wąż z kłami większymi od dorosłego człowieka.
Musieliśmy zdać się na instynkt przetrwania. Zwiększyliśmy dystans od siebie, by utrudnić zadanie bestii. Barret rozpoczął ostrzał ze zdobytej niedawno nowej broni. Ja wyrzucałem z miecza energetyczne linie, które pozwalały mi zadawać obrażenia na dystans. Tifa czekała tymczasem na dobry moment do ataku. Aerith i Red XIII wspierali nas z dystansu, zachowując maksymalną czujność.
Choć wąż był ogromny, poruszał się po swoim terenie z niebywałą wprawą. Wiedział, gdzie są głębiny, w których może się skryć, bo zaatakować z zaskoczenia. Nie tym jednak zdumiał nas najbardziej. Kiedy nagle zebrał w sobie magiczną energię i wypuścił ognisty podmuch, zmieniający wszystko na swojej drodze w popiół, zrozumieliśmy, że mały błąd może kosztować nas życie. Skryliśmy się za większymi formacjami skalnymi, które stanowiły naturalną osłonę. Może Midgardsormr zepchnął nas do defensywy, ale z pewnością nie pozbawił chęci do walki. Odgryzaliśmy się w każdy możliwy sposób. W końcu też zaczął odczuwać trudy starcia.
I wtedy to dostrzegliśmy. Powierzchnia wody zaczęła lśnić na hipnotyzujący kolor, będący niczym połączenie pomarańczy i purpury. Koliste kształty dziwnie współgrały z dźwiękiem, który brzmiał, jakby coś zasysało całą czasoprzestrzeń do innego wymiaru. Jakby światło i dźwięk nagle zwalniały i były przez coś pożerane. Potwór szykował swój najpotężniejszy atak. Nie było czasu do stracenia, więc wyskoczyliśmy zza osłon i rzuciliśmy się do ataku. Ciąłem z całą siłą, pociski Barreta wbijały się w ciało bestii, a uderzenia Tify dudniły po kontakcie z oślizgłą skórą.
Ocalony przez Sephirota?
I nagle Midgardsormr wycofał się pod wodę. Nastała cisza. Woda uspokoiła się. Spojrzałem za siebie na zmęczonych towarzyszy, ciężko łapiących oddech i dostrzegłem na twarzy ulgę. Potem w tym samym momencie do uszu dotarł krzyk i odgłos plusku za plecami. Uniknąłem szczęk, ale nie miałem szans uciec przed wijącym się, rozdzielonym na trzy ogonem. Oplótł mnie i ścisnął, a potem zaciągnął pod powierzchnię.
Widziałem, jak światło ustępuje miejsca mrokowi. Poczułem, że mięśnie potwora naprężają się i robi się coraz ciaśniej. Zmiażdży mnie. Wypuściłem powietrze, nie mogąc go dłużej utrzymać w płucach. I wtedy nad sobą dostrzegłem jego. Sephirot uśmiechnął się, a potem przeniósł wzrok na Midgardsormr. Wąż poczuł się najwyraźniej sprowokowany i rzucił się naprzód. Jedno cięcie i potężna siła wyrzuciła go z wody. Bezwładne ciało znalazło się wiele metrów nad ziemią, a potem ściągane siłą grawitacji runęło na dół. Zatrzymało się na wielkim pniu drzewa, który przebił je z przerażającą łatwością.
Ocknąłem się na głos Aerith. Nikt o nic nie pytał i nic nie mówił. Nie widzieli Sephirota. Wszyscy spojrzeliśmy na potwora nabitego na pal. A potem naszą uwagę przykuli zakapturzeni wędrowcy, zmierzający prosto w czeluści opuszczonych kopalni mitrylu…
Final Fantasy 7 Rebirth to druga odsłona projektu będącego remake’iem kultowej produkcji jRPG Final Fantasy 7. Gra przynosi nie tylko unowocześnią oprawę audiowizualną i rozbudowę systemu, ale również nowe spojrzenie na znaną historię. Jak wygląda podróż przed świat Rebirth? Co czeka Clouda i jego kompanów? Przeżyj przygodę jeszcze raz w formie opowiadania na bazie wrażeń z gry!
Podoba Ci się to opowiadanie? Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli mi kontynuować wędrówkę przez świat Final Fantasy 7 Rebirth! Dzięki z góry!
<— Poprzedni odcinek opowiadania z Final Fantasy 7 Rebirth
Następny odcinek opowieści Final Fantasy 7 Rebirth —>