Final Fantasy 7 Rebirth #17: Koloseum mięśniaków
To była niewiadoma. Wjeżdżając windą na górę i wsłuchując się w coraz głośniejsze dźwięki zabawy w Gold Saucer, zastanawialiśmy się nad reakcją Dio na naszą prośbę. Nie miał najmniejszych powodów, by oddać nam jeden ze swoich artefaktów. Nie musiał nawet mieć ochoty na spotkanie z nami, a co dopiero mówić o chęci pomagania. Mimo to wierzyliśmy, że nie pokonaliśmy tych wszystkich kilometrów na marne.
Pojedynek przedsiębiorców
Wszystko znów wydawało się niemalże odgórnie zapisane i zaplanowane. Zarządcę parku odnaleźliśmy w koloseum, gdzie w samotności kontemplował sytuację. Z billboardów i ogłoszeń atakujących odwiedzających na każdym kroku dowiedzieliśmy się już wcześniej o planowanym na jutrzejszy dzień pojedynku. Po dwóch stronach ringu mieli stanąć dwaj przedsiębiorcy, a stawką ich batalii miała być przyszłość parku. Dio musiał bronić swojej wizji Gold Saucer przed zakusami najgorszej szumowiny, jaką przyszło nam poznać – Dona Corneo, który chciał przemienić park w Corneoland.
Sęk w tym, że nasz niedawny wybawca, stawiając czoła Rude’owi z Turksów, odniósł sporo obrażeń, które poważnie obniżały jego szansę na sukces. I wtedy właśnie pojawialiśmy się my. Jego szansa na uratowanie parku. Był gotów powierzyć nam przyszłość obiektu i bez zawahania zgodził się w zamian oddać keystone. O ile wygramy w zbliżającej się konfrontacji.
Pozostało wypocząć i przygotować się na bitwę. Kolejny raz historia skręcała w stronę walki i konfliktu. Znów musiałem sięgnąć po miecz, by osiągnąć pewien cel. Wydaje się, że tej drogi nie sposób uniknąć w dzisiejszym świecie.
Dwóch kumpli
Zameldowałem się w domu strachów i udałem do swojego pokoju, by zregenerować siły. Umysł znów zaczynał płatać mi figle i mogę przysiąc, że przez moment widziałem Aerith leżącą na łóżku w swoim domu w slumsach Midgaru. Obudziłem się na dźwięk pukania do drzwi. Minęły może ze dwie godziny, odkąd zamknąłem oczy. Noc była jeszcze młoda i w parku zabawa trwała w najlepsze. Któż to mógłby być?
Chwyciłem za klamkę i uchyliłem drzwi, by zobaczyć stojącego w korytarzu Barreta. Zażartował, ale było widać, że czuje się nieswojo. Powiedział, że ma bilety na spektakl Loveless, w którym niegdyś grała Jessie i wybiera się go obejrzeć. Zajrzał do mnie, żeby zapytać, czy nie chciałbym mu towarzyszyć. Byłem zaskoczony, ale nie na tyle, by odmówić. Przyjąłem zaproszenie, bo pamiętałem, ile znaczyli dla niego polegli towarzysze z Avalanche.
Technologia zrobiła niesamowite postępy także w obszarze kultury i rozrywki. To nie było zwyczajne przedstawienie teatralne, a niesamowity pokaz wykorzystujący wirtualną rzeczywistość, w którym sami stawaliśmy się bohaterami opowieści. W ten oto sposób zostałem rycerzem, który przybywał uratować księżniczkę przed zakusami mrocznego władcy mającego w sobie coś ze smoka. Zanurzyłem się w świecie fantasy, by stoczyć zażarte pojedynki, w których moimi przeciwnikami byli odgrywający swoje role Barret i Red.
A potem, po romantycznej opowieści, na końcu której triumfuje miłość, wszystkich z nas wgniotła w ziemię Aerith. Zwyciężyła w konkursie na tekst piosenki i otrzymała od organizatorów zaproszenie, by wykonać ją osobiście. To była mocna puenta dla Loveless.
Uchwycić szczęście
Może to nie przeznaczenie. Może to nie los. Coś jednak rzeczywiście sprawiło, że znaleźliśmy się właśnie tu i teraz. Same słowa miały w sobie ciężar wielu trudnych do wyrażenia emocji i związaną z nimi siłę. Wyśpiewane przez Aerith nabrały jeszcze większej mocy, wwiercając się w umysł i trafiając we wszystkie zakamarki duszy.
Po czymś takim potrzeba czasu, by dojść do siebie. Kiedy z Barretem wykorzystaliśmy jeszcze zaproszenie na przejażdżkę diabelskim młynem, większość czasu milczałem. Mój kompan za to mówił. Mówił mądrze i rozsądnie. Radził, żebym nie popełnił prostego błędu i nie wypuścił z rąk swojej szansy na szczęście. Kiedy ją dostrzegę, muszę ją wykorzystać, by później nie żałować tego do końca swoich dni. Mężczyzna, który przeżył i doświadczył tak wiele, mówiąc mi to wszystko, z pewnością wiedział, co chce przekazać.
To był udany wieczór. Męczący i nie taki zupełnie beztroski, jak można by się spodziewać po nocy w Gold Saucer, ale przynoszący tylko te potrzebne emocje. Po tym wszystkim usnąłem jak dziecko.
Poplecznicy Dona Corneo
Dzięki temu mogłem w pełni sił stanąć do walki w imieniu Dio. Dobre przygotowanie okazało się więcej niż kluczowe, o czym szybko zdołaliśmy się przekonać z Barretem i Redem. Corneo, wcielający się swoją drogą w DJ-a, przygotował naprawdę trudną przeprawę dla przeciwników stojących po stronie obecnego właściciela parku. Nie było wątpliwości, że poważnie myśli o przejęciu władzy. Zaczął od całej bandy zbirów, którzy tylko ze względu na liczebność mogli wzbudzać niepokój po naszej stronie. Dużo groźniej wyglądały wyhodowane i wytrenowane przez dona Cactuary, które straszyły szybkością. Wcześniejsze konfrontacje z tym gatunkiem wskazywały, że potrafią być śmiertelnie groźne. Nikt nie chciałby stać się celem dla kilku tysięcy igieł. Na szczęście mieliśmy w zanadrzu trochę równie prędkich ruchów, których nie udało się im w porę uniknąć. Potem na plac boju wyszły Tonberry. I znów wróciły wspomnienia z dawnych walk, przypominając, że chwila nieuwagi oznacza śmiertelny cios niepozornym nożykiem.
Kiedy i z nimi daliśmy sobie radę, sprawy we własne ręce postanowił wziąć sam Corneo. Okazało się, że zabrał do Gold Saucer naszego niezbyt mile wspominanego znajomego z Midgaru – Abzu. Bestia z kanałów była wierna swojemu panu i gotowa nacierać z narażeniem własnego zdrowia i życia. Wcześniej miała jednak do dyspozycji sprzyjający teren, gdzie mogła zalewać nas tsunami ścieków. Bez tej mocy nie wydawała się już tak groźna, a i obecność dona na grzbiecie raczej nie pomagała jej w walce.
I to starcie zakończyliśmy zwycięsko. Corneo wylądował u naszych stóp i zadbaliśmy o to, by przeraził się obrotem spraw. Kompani zaskoczyli mnie kreatywnością, sugerując najrozmaitsze sposoby pozbawienia dona męskości. Niestety naszych gróźb nie udało się zrealizować, bo powalony Abzu okazał się mieć na tyle sił, by zdołać jeszcze zabrać swojego opiekuna w desperackiej ucieczce z areny.
Dogrywka z Turksami
Wszyscy, którym leżała na sercu przyszłość Gold Saucer, mogli odetchnąć z ulgą. Dio wyglądał w tamtej chwili na najszczęśliwszego człowieka na Ziemi. Bez wahania oddał nam okrągły, przypominający kamień, klucz do świątyni Cetry. A w każdym razie trafił on w nasze ręce na te kilka chwil. Sprawy szybko przybrały nieoczekiwany i niekorzystny obrót.
Na arenie zjawili się Rude i Elena z wyraźnym nastawieniem, by odebrać nam artefakt. Przechodził on z rąk do rąk, ale wydawało się, że ostatecznie nie pozwolimy go sobie ukraść. I wtedy właśnie, z niewiadomych względów, pomocy naszym wrogom udzielił Cait Sith. Praca dla Shinry znaczyła dla niego najwyraźniej więcej niż wcześniej sugerował. Zostaliśmy zdradzeni. Barret, Red i Yuffie popędzili za kotem, a my zostaliśmy w koloseum na potyczkę z funkcjonariuszami korporacji w drogich garniturach.
Dla nas była to tylko dogrywka po bitwie w kopalni mitrylu. Dla nich rzekomo szansa na rewanż i rehabilitację. Dio wkroczył pomiędzy obie strony i zaoferował swoją kandydaturę na arbitra. To pozwoliło nam znaleźć chwilę, by odetchnąć, zregenerować trochę sił i przygotować się do potyczki. Choć Rude i Elena przygotowali kilka nowych sztuczek, to nie okazali się większym wyzwaniem. Jak poprzednio, tak i tym razem wraz z Tifą wykorzystaliśmy perfekcyjne połączenie siły i zwinności, by zasypać ich gradem ciosów. W pierwszej fazie skupiliśmy się na Elenie, a kiedy na chwilę udało się ją wyłączyć z walki, przenieśliśmy uwagę na Rude’a. Atakowany z trzech stron, nie miał szans się wybronić, nawet pomimo przyjmowania wypracowanej postawy bojowej charakteryzującej się doskonałą defensywą.
Powrót prezydenta Shinry
Pewne ta wymiana ciosów by jeszcze trochę potrwała, gdyby nagle nie przerwał jej Rufus. Wizyta prezydenta zaskoczyła nie tylko nas i Dio, ale też samych Turksów. Nie rozumieli, dlaczego ich lider ryzykuje zdrowie i angażuje się w konfrontację.
Ja znałem te powody doskonale. Porażka na dachu korporacyjnego biurowca w Midgarze bolała ambitnego mężczyznę, który nie stronił nigdy od wyzwań. Jego przemówienie w Junon potwierdzało, że obawia się braku szacunku lub stygmatyzowania młodym wiekiem. Za wszelką cenę chciał udowodnić, że jest gotowym, by udźwignąć ciężar swojego stanowiska. Zadanie bycia liderem i niepisanym przywódcą świata. Chciał się ze mną sprawdzić raz jeszcze, by zobaczyć, czy czas poświęcany na trening nowymi zabawkami przyniósł zauważalne efekty.
Pamiętałem poprzednie starcie, które kosztowało mnie wtedy wiele energii. Kiedy przyjąłem więc uderzenie w plecy po doskonale wymierzonym uniku i kontrataku Rufusa, nie byłem zbytnio zaskoczony. Nie trwonił czasu i stał się jeszcze lepszym. Musiałem przejść w tryb defensywny i ostrożnie, a przede wszystkim z wyczuciem, wykonywać każdy krok. Bardzo przydawała się nabyta już po opuszczeniu Midgaru umiejętność posyłania na dystans energetycznych cięć. Nie były może zabójczo silne, ale przynajmniej pozwalały bezpiecznie nadgryzać wroga bez ryzyka bolesnej kontry.
Przy pierwszej okazji rzuciłem na siebie czary regeneracji i przyspieszenia. Musiałem być szybki i trzymać zdrowie na wysokim poziomie. Zwłaszcza to drugie zaklęcie okazywało się kluczowe, bo pomimo dobrego refleksu tu i tam otrzymywałem mniejsze obrażenia. Od rykoszetów, postrzałów czy ataków obszarowych.
Agresywne pupile
Po dłuższej wymianie takich uprzejmości znalazłem moment, kiedy Rufus popełnił błąd. Akurat miałem w zanadrzu limit, więc uderzenie było mocne. Na tyle znaczące, że sprowokowało do interwencji czekającego do tej pory gdzieś na trybunach koloseum wiernego psa prezydenta. Darkstar dołączał do potyczki, a ja tylko przełknąłem ślinę na myśl tego, co może się za chwilę wydarzyć.
Nie pomyliłem się. W pierwszych sekundach walki 1 na 2 czułem się niczym obijana z każdej strony piłka. Rufus atakował z jeszcze większą determinacją, a czworonóg utrudniał mi manewrowanie, podgryzał i rzucał boleśnie raniące lodem i innymi żywiołami czary. Zmierzałem autostradą do niechybnej klęski, kiedy poczułem znajome uczucie. Czerwona materia zawibrowała. Bóstwo oferowało swoją pomoc. Bez chwili zawahania wezwałem na plac boju Bahamuta Arisen. W moim narożniku też pojawił się kompan, na którego mogłem liczyć.
Wszystko potoczyło się błyskawicznie. Wielki smok skutecznie odwrócił uwagę Darkstara i pozwolił mi też dość dotkliwie go zranić. We dwóch uderzyliśmy też Rufusa, który jednak wydawał się niezbyt przejęty nowym zagrożeniem. I wtedy wyciągnąłem asa z talii. Miałem w zanadrzu jeszcze jeden atak specjalny. Jeszcze jeden limit. Seria zamaszystych cięć wystarczyła, by prezydent korporacji stracił zapał do dalszej bitki. Nawet najlepszy trening nie zamaskuje różnic, dzięki którym żołnierze należący do programu SOLDIER, a zwłaszcza ci najlepsi w swojej klasie, są niezwyciężeni.
Zabawnie było usłyszeć o łączącej nas, rzekomo, relacji pracownika i przełożonego. Od lat nie czułem się już żołnierzem Shinry i nie uważam, że mógłbym powiedzieć dzisiaj, że wiele jej zawdzięczam. Nie po tym, jak zobaczyłem na własne oczy skutki postępującej degradacji zmysłów. Rufus opuścił koloseum. Po tak wycieńczającym maratonie starć powinienem zasłużyć na odpoczynek, ale nie było na to czasu. Musieliśmy jak najszybciej odnaleźć i dopaść Cait Sitha.
Zdradzeni przez kota
Rozpoczęła się gra w kotka i myszkę, w której uciekał ten pierwszy. Kompani, którzy wcześniej opuścili arenę walki zablokowali wejścia do poszczególnych atrakcji. Pilnowali, by uciekinier nie znalazł w nich schronienia. Na niewiele się to zdało. Cait Sith zdołał przedostać się na lądowiska helikopterów i wręczyć keystone Tsengowi z Turksów. Nasz wywalczony z trudem klucz odleciał w przestworza w rękach wroga.
Czuliśmy się zdradzeni. Yuffie i Barret nie szczędzili gorzkich słów. Aerith próbowała się litować, ale skarciłem ją. Cait Sith zasłużył na takie traktowanie. Uwierzyliśmy mu. Pozwoliliśmy z nami podróżować, wierząc w zapewnienia, które okazały się tylko grą. Od początku do końca traktował nas jak narzędzie do wykonania misji zleconej przez przełożonych.
Co dalej? Byliśmy wściekli i rozczarowani, a to nie pomaga myśleniu. Jakże pomocna okazała się wtedy obecność kogoś, kto nie był tak zaangażowany w sprawę. Vincent bez zbędnych emocji oznajmił, że może podsłuchać komunikację na liniach korporacji i uzyskać dla nas potrzebne koordynaty. Potrzebował tylko radia, które jak się okazało ma na pokładzie Tiny Bronco Cid. Znów byliśmy w grze.
Final Fantasy 7 Rebirth to druga odsłona projektu będącego remake’iem kultowej produkcji jRPG Final Fantasy 7. Gra przynosi nie tylko unowocześnią oprawę audiowizualną i rozbudowę systemu, ale również nowe spojrzenie na znaną historię. Jak wygląda podróż przed świat Rebirth? Co czeka Clouda i jego kompanów? Przeżyj przygodę jeszcze raz w formie opowiadania na bazie wrażeń z gry!
Podoba Ci się to opowiadanie? Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli mi kontynuować wędrówkę przez świat Final Fantasy 7 Rebirth! Dzięki z góry!
<— Poprzedni odcinek opowiadania z Final Fantasy 7 Rebirth
Następny odcinek bloga z Final Fantasy 7 Rebirth —->