Final Fantasy 7 Rebirth #16: Podmuch wolności
Melancholijne, tylko z pozoru ciche i spokojne Nibelheim zostawało za nami. Zmierzaliśmy na lotnisko, by znów wezwać Cida. Nasz pobyt w rodzinnych stronach przedłużył się, ale nie żałuję tych dodatkowych godzin poświęconych na załatwienie kilku dodatkowych spraw. Były tego warte.
Rozliczenie z przeszłością
Może brzmieć to głupio, kiedy na szali są losy świata, ale czuję, że nawet taka błahostka jak znalezienie kota rozśpiewanej gospodyni z Nibelheim ma dzisiaj sens. Jest oczywiście zaledwie drobnostką w perspektywie planety, ale dla niektórych znaczy wiele. Dla samego faktu, że Tifa mogła odnaleźć swoją pupilkę sprzed lat i uspokoić choć maleńką cząstkę sumienia, było warto wyruszyć na poszukiwania. Nie chcę sobie wyobrażać, co stałoby się z kotką i jej małymi, gdyby nie było nas obok, by stawić czoła agresywnemu rojowi zmutowanych przez mako pszczół.
Tifa bardzo bała się tego powrotu w rodzinne strony. Ruszając dalej, cieszyła się, że zdecydowała się na ten krok. Kiedy patrzyłem na nią, jak melodyjnie odgrywa utwór na pianinie w akompaniamencie lokalnych muzyków, widziałem, że jest szczęśliwa. Choć w małym stopniu zdołała rozliczyć się z trudną przeszłością, którą naznaczył Sephirot.
Za moment jego szaleństwo może w podobny sposób wpłynąć na wszystkie istoty żyjące na tej planecie. Musimy go powstrzymać. Wiem, że w tej konfrontacji przyda się nam każda pomoc. Dlatego uparcie powtarzałem pojedynki z Odynem w symulatorze Chadleya, by w końcu pokonać bóstwo i zdołać przekonać je do współpracy. Wielki wojownik udziela swojej pomocy tylko tym na to zasługującym. Jeśli uzna, że ktoś marnuje jego czas i nie walczy z całym sercem i zaangażowaniem, jest gotów błyskawicznie wydać swój wyrok. Kończy bitwę jednym precyzyjnym cięciem. Zantetsuken.
Padliśmy od niego kilkukrotnie, nim w końcu obraliśmy odpowiednią taktykę i wraz z Barretem i Redem zasypaliśmy Odyna gradem ciosów i ataków specjalnych. Nie mógł mieć wątpliwości, że zależy nam na zwycięstwie.
Protorelikt z Nibelheim
Później została jeszcze tylko kwestia wędrowców. Okazało się, że z nieznanych względów całe grupy czekające w Nibelheim nagle wyruszyły w różne punkty regionu. Przywoływały je części protoreliktu. Postanowiliśmy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zadbać o to, by nic im się nie stało, a jednocześnie skorzystać z tego wsparcia w zlokalizowaniu artefaktów. Oznaczało to długie marsze prowadzone w leniwym tempie i kilka całkiem wymagających potyczek. Zwiedziliśmy nawet port Shinry, w którym naprawiane przed laty były okręty podwodne. Kiedy skompletowaliśmy czwartą część, wydarzyło się coś dziwnego. Innego niż zwykle.
Znów zobaczyłem Sephirota. Pojawił się na krótką chwilę. Był zaciekawiony złożonym z drobnych elementów protoreliktem. Potem równie szybko zniknął, a w jego miejsce pojawił się skonsternowany wizytą w naszej rzeczywistości samuraj. Otrząsnął się w kilka chwil. Wystarczyło, że mnie dostrzegł i już dobywał miecza. Tym razem miałem u boku kompanów, więc bitwa była krótsza i miała dużo bardziej jednostronny przebieg. Zakończyło ją kolejne nagłe zniknięcie naszego adwersarza. Dotknąłem protoreliktu i tym razem na krótką chwilę przeniosłem się do jego domu. Znów była noc. Smacznie spał.
Czuję, że zbliżamy się do rozwikłania tej zagadki, a kluczowy będzie protorelikt z Corel, po który jeszcze będziemy musieli wrócić.
Awaryjne lądowanie
Cid, o dziwo, czekał już na nas na lotnisku. Zachowywał się inaczej niż zwykle. Przyznał, że kojarzy Aerith. Znał jej matkę. Nie wiedział o tym, że nie żyje. Początkowa radość ze spotkania z kimś bliskim przerodziła się w smutek. Na moment zrobiło się naprawdę niezręcznie. Naszemu pilotowi bardzo zależało na tym, by pomóc córce dawnej znajomej, więc zgodził się na swój koszt zabrać nas do Gold Saucer.
Wsiedliśmy na pokład i zaczęliśmy zajmować miejsca, kiedy nagle przez drzwi wszedł Vincent. Nie mówił wiele. Nie tłumaczył się i nie szukał pozwolenia. Ostrzegłem go tylko, że jeśli spróbuje wywinąć nam jakiś numer, zginie. Uznał to za uczciwą umowę.
Z dodatkowymi kilogramami Cid musiał jeszcze bardziej nasiłować się, by wystartować. Tiny Bronco wzbiło się w końcu w powietrze, a my ucieszyliśmy się, że będziemy mogli zaoszczędzić sporo czasu na podróż do parku rozrywki. Lot mijał spokojnie. Rozmawialiśmy o wojnie, którą Wutai wypowiedziało Shinrze. Świat za moment może stać się dużo mniej przyjaznym miejscem.
Wtem usłyszeliśmy huk. Wysiadł jeden z silników napędzających maszynę. Cid zachowywał spokój i najwyraźniej szukał już wyjścia z niespodziewanej sytuacji. Czułem, że w tej kwestii mogę mu zaufać. Pewnie by sobie poradził, gdyby nagle nie eksplodował również drugi napęd. Pozbawieni mocy, zaczęliśmy szybko tracić wysokość. Byliśmy wciąż daleko od celu, pod nami była wody i pełno ostrych jak brzytwa skał.
Głupio byłoby zginąć w taki sposób. Nasza historia miała jednak trwać i zapewne dlatego los rzucił nam na spotkanie Cida. Doświadczony pilot zdołał posadzić maszynę na wodzie. Wielu by sobie nie poradziło. Spanikowało i zasugerowało najwyżej desperacki skok. On jednak znalazł dobre miejsce do awaryjnego lądowania, choć wokół nie brakowało pułapek i głazów, gdzie moglibyśmy roztrzaskać się w drobny mak. Tiny Bronco ucierpiało przy tym niestety dość znacznie.
Powiew wolności
I znów Highwind nas zaskoczył. Urwane skrzydła? Dla większości pilotów byłby to dramat. Dla niego oznaczało tylko kolejny problem, który wymaga rozwiązania. Po kilku drobnych naprawach głównego silnika zakomunikował, że teraz jest kapitanem statku i zaprasza nas na rejs. Tak oto, w nieco nieplanowany sposób, wylądowaliśmy w Costa del Sol.
Wbrew pozorom zyskaliśmy wolność, której wcześniej nie mieliśmy. Nie ograniczały nas już żadne pasy startowe i lądowiska. Pływające Tiny Bronco pozwalało sprawnie poruszać się po wodach tego świata, a to oznaczało, że możemy całkiem sprawnie dotrzeć w każdy z odwiedzonych wcześniej regionów. Idealnie pokryło się to z faktem, że spłynęły do nas informacje o ludziach szukających pomocy w Kalm, Under Junon, Cosmo Canyon, Gongadze i Nibelheim.
Keystone prawdopodobnie czekał na nas w Gold Saucer. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że Dio zachował swój skarb. Bez wątpienia jeden z najcenniejszych egzemplarzy w jego prywatnej kolekcji. Zastanawiałem się, czy będzie skłonny oddać go nam bez specjalnych warunków. Zrobił już dla nas bardzo wiele, choć w gruncie rzeczy byliśmy grupą nieznajomych, która sprawiła mu tylko trochę problemów. Być może też przynieśliśmy trochę rozrywki i odmiany w porównaniu do zwykłej codzienności, o ile taką miał właściciel największego parku zabaw na kontynencie.
Zanim udaliśmy się do Gold Saucer, wykorzystaliśmy otrzymaną od losu szansę, by odwiedzić wszystkie miasta, w których zatrzymywaliśmy się wcześniej. Ciekawiło mnie, co może nas tam spotkać.
Tournee po miastach
Okazało się, że odświeżyliśmy wiele znajomości. Niektóre historie były miłe, jak spotkanie z dziećmi w Under Junon, którym na moment pozwoliliśmy zapomnieć o wizji nadchodzącej wojny. Słusznie obawiały się o losy bliskich. Strategiczna lokalizacja Junon zapewne przyciągnie pociski i niebezpieczeństwo. W Cosmo Canyon pomogliśmy z kolei Zhijie. Znajomy Yuffie z Midgaru był członkiem Avalanche i starał się zrobić wszystko, by uprzykrzyć życie Shinrze. Załatwienie wielkiego czerwa, który wziął go sobie za cel, było w takich okolicznościach przyjemnością.
W Kalm przekonaliśmy się, że nie wszystko zawsze pójdzie po naszej myśli. Banda Becka tylko na chwilę zajęła się uczciwą pracą. Choć Barret kręcił nosem, wziąłem udział w tej zabawie w rekrutację na stanowisko ich wspólnika. Nawet pomogłem im uporać się z grupą potworów. Wszystko po to, by na koniec dowiedzieć się, że wracają na dawną ścieżkę i wolą żyć poza prawem. Musiałem przyznać, przed sobą samym i moim muskularnym kompanem, kiedy tak odjeżdżali swoimi motocyklami w stronę Midgaru, że jednego nie można im odmówić – wolności wyboru.
Żaby i duchy
W Gongadze wsparliśmy Cissnei, która chciała w pojedynkę zająć się zgłoszeniem o tajemniczej bestii w okolicy. Trochę zajęło wypatrzenie potwora z wieży obserwacyjnej, ale w końcu wielka żaba narobiła wystarczająco wiele hałasu, by dać się namierzyć. Po wszystkim zamieniliśmy kilka zdań. Mieszkanka wioski zgodziła się odpowiedzieć na jedno – tylko jedno – pytanie. Tak też dowiedziałem się o jej przyjacielu, a być może kimś więcej, kto prawdopodobnie nigdy nie wróci. Coś podświadomie podpowiadało mi, że może chodzić o Zacka.
Wreszcie na chwilę zawitaliśmy też do Nibelheim, by rozwiązać zagadkę ducha z posiadłości. Pomimo wcześniejszych starań Barreta, Aerith i Cait Sitha nie wszystkie monstra, efekty makabrycznych eksperymentów, udało się wyplenić. Jedno z nich, uwięzione w podziemiach najwyraźniej doskonale imitowało odgłosy płaczącej i wołającej niewiasty. Jak zasugerował Vincent – to potwierdza jedynie, że bestie też mają zdolność odczuwania emocji. Czy tak jest w rzeczywistości? Nie mnie to oceniać. Ten świat ma jeszcze wiele tajemnic, które dopiero będziemy odkrywać.
Final Fantasy 7 Rebirth to druga odsłona projektu będącego remake’iem kultowej produkcji jRPG Final Fantasy 7. Gra przynosi nie tylko unowocześnią oprawę audiowizualną i rozbudowę systemu, ale również nowe spojrzenie na znaną historię. Jak wygląda podróż przed świat Rebirth? Co czeka Clouda i jego kompanów? Przeżyj przygodę jeszcze raz w formie opowiadania na bazie wrażeń z gry!
Podoba Ci się to opowiadanie? Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli mi kontynuować wędrówkę przez świat Final Fantasy 7 Rebirth! Dzięki z góry!
<— Poprzedni odcinek opowiadania z Final Fantasy 7 Rebirth
Następny odcinek bloga z Final Fantasy 7 Rebirth —>