Final Fantasy 7 Rebirth #12: Reaktor z historią
Straciliśmy nasz trop i musieliśmy go jak najszybciej odzyskać. Dokąd mogli udać się wędrowcy w kapturach? Gdzie szukać Sephirota? Cait Sith miał najlepsze rozeznanie w okolicy i przyszedł nam z pomocą. Niedaleko, na południu, znajdował się niedziałający reaktor i miasteczko Gongaga. Warto było sprawdzić, czy właśnie tam nie znajdziemy informacji, których szukamy.
Gdzie nie sięgają reaktory
Nim dotarliśmy na miejsce, spędziliśmy jeszcze chwilę na terenie Corel. Zebraliśmy trochę informacji dla Chadleya i pomogliśmy dzieciom, które zaprzyjaźniły się z Cloudem Juniorem i były zaniepokojone jego zniknięciem. Byliśmy też bliscy pozyskania kolejnego protoreliktu, ale ostatecznie strzegący go goblin i towarzyszące mu cactuary powstrzymały nas. Musieliśmy poczekać aż przygotują dwa kolejne sprawdziany umiejętności, które udowodnią, że zasługujemy na cenny artefakt. Przynajmniej tajemniczy piaskowy stwór, który parokrotnie nas zaskoczył podczas wędrówek, zniknął na razie z naszych radarów.
W końcu, zmęczeni widokiem pustyni i cierpiącej planety, ruszyliśmy we wskazanym przez Cait Sitha kierunku. Powitał nas dający do myślenia widok. Tam, gdzie nie sięgał już wpływ reaktorów mako, tam znów żyła natura. Wszechobecna zieleń przytłaczała i wręcz drażniła oczy przyzwyczajone do tej pory do żółci piasków Corel.
Nawet sprężyste zawieszenie i mocny silnik buggy’ego okazywały się za słabe na takie warunki. Wąskie ścieżki pośród gęsto zarośniętego tropikalnego lasu zmusiły nas do pozostawienia pojazdu za sobą. Czekał na pieszy marsz ku wyznaczonemu celowi. Pogoda sprzyjała eksploracji, a dodatkowy czas posłużył wymianie myśli o tym, co za nami i co dalej może nas czekać.
Kowal Izo
Monstra w tym regionie nie były zbyt natarczywe i szczególnie groźnie. Najwyraźniej niewielka liczba naturalnych wrogów nie sprzyjała ich ewolucyjnemu rozwojowi, bo w porównaniu do czerwów i ptaków z Corel, dość łatwo dawały się nam zaskoczyć i unicestwić. Chyba najwięcej uwagi musieliśmy wykazywać przy żabach, które w każdym momencie mogły zamienić nas w podobne sobie płazy.
Nim jeszcze dotarliśmy do wioski, natrafiliśmy na wybudowaną na uboczu pracownię Izo. Mężczyzna zaszył się w głuszy i żył tam spokojnie, szukając projektu idealnej broni. Kiedy do niego zajrzeliśmy, przeżywał akurat wyraźną niemoc twórczą. Trwało to do chwili, kiedy spostrzegł karabin przytwierdzony do ręki Barreta. Projekt zachwycił go kunsztem wykonania i samym pomysłem. Był niczym potężny impuls inspiracji, którego niski kowal w okrągłych okularac i z wydatnym brzuszkiem bardzo potrzebował. Poprosił nas o zdobycie kilku rud Drakonitu, aby móc wykonać swój najnowszy projekt. Nie okazało się to zbyt trudne, bo rozrysowany przez niego plan i przekazane zdjęcia poprowadziły nas precyzyjnie w punkt. Gdyby nie fakt, że czekał nas tam kolejny potwór, zapewne uwinęlibyśmy się w mgnieniu oka.
Kolejna wygrana walka dała Barretowi okazję, by docenić swoją broń. Dla wielu ludzi takie przedmioty to tylko narzędzia ułatwiające wykonanie konkretnych prac lub czynności. Dla nas to coś więcej. To element naszej historii, wręcz tożsamości. Mój miecz, karabin Barreta, shuriken Yuffie. To coś, co przypomina nam o przeszłości i pozwala kształtować przyszłość. Kto mógł przewidzieć, że przypadkowo napotkany kowal zaprowadzi nas do takich przemyśleń.
Kiedy wróciliśmy, poprosił o chwilę cierpliwości. Dokończył swój projekt i za moment pokazał nam w całej okazałości działo, które dumnie nazwał Fafnir. Potężna broń godna wielkich celów. Barret trochę krygował się z jej przyjęciem. Nie czuł się zbyt dobrze z powierzonym zadaniem, by zrobić z niej dobry użytek i przynieść w ten sposób chwałę Izo. Słowa kowala, którymi podzielił się na pożegnanie, dały nam do myślenia. Może rzeczywiście doczekamy czasów, kiedy będziemy mogli zastąpić broń narzędziami do pracy, przynoszącymi dobro, a nie tylko śmierć i zniszczenie.
Warto będzie zatrzymać tę myśl przy sobie.
Gongaga
Ruszyliśmy dalej i po niedługiej wędrówce dotarliśmy do Gongagi. U progu powitały nas charakterystyczne dla tego regionu grzyby, jeden z elementów pozwalających lokalnej społeczności trwać pomimo lokalizacji z dala od reszty miast i najpopularniejszych szlaków handlowych.
Za chwilę otoczyła nas gromada młodych ludzi z kijami. Okazało się, że to miejscowa formacja strzegąca bezpieczeństwa, na czele której stoi młoda Cissnei. Przez chwilę zachowywała się dziwnie, jakby rozpoznała mnie lub pomyliła z kimś innym, ale potem chętnie udzieliła pomocy. Zabrała nas na wzniesienie, gdzie Shinra postawiła monument ku pamięci ofiar wybuchu reaktora w Gongadze. Pomnik i niewielki cmentarzyk obok przynosiły ulgę mieszkańcom, ale jak słusznie zauważył Barret – ten niewielki gest nie mógł zmazać win korporacji, która zaniedbała obsługę obiektu i doprowadziła do katastrofy.
Zmęczenie dawało się nam już we znaki, więc postanowiliśmy skorzystać z gościnności Cissnei i przenocować u niej. Popołudnie każdy spędził na swój sposób, poznając Gongagę i lokalną społeczność. Zabawnie było posłuchać Barreta myślącego o roli farmera, śpiewającej własne piosenki o materiach Yuffie czy zmierzyć się z testem Reda na rozpoznawanie grzybów.
Obudzony przez weapony
Inne emocje towarzyszyły mi, kiedy trafiłem do domu SOLDIER-a, który stąd pochodził. Aerith najwyraźniej znała Zacka i nie mogła zignorować faktu, że jego rodzice tutaj są i nadal wyczekują na jakiekolwiek wieści o potomku. Rozmawialiśmy krótko, a w powietrzu dało się wyczuć ból i troskę. Miałem wrażenie, że powinienem znać ich syna, jakby coś wyrwało mi ważną część wspomnień, ale niestety to spotkanie nie przyniosło żadnych odpowiedzi.
Aerith i Tifa spojrzały na mnie dziwnie, kiedy poradziłem pierwszej z nich, by zapomniała o facecie, który znika bez śladu. W przypadku SOLDIER-a to może oznaczać tylko, że nie żyje. Nasilające się bóle głowy nie pozwoliły jednak na dłuższą konwersację i przypomniały mi, że trzeba się położyć. Przeprosiłem obie towarzyszki i poszedłem do domu Cissnei spać.
Obudził mnie donośny ryk, który zatrząsł murami domu. Wybiegłem na wzniesienie i spotkałem się z resztą drużyny. Dźwięk dochodził do ruin. To musiał być weapon. Nie było czasu na dalsze zwlekanie. Barret zabronił Yuffie iść z nami, więc podzieliliśmy się na męską i żeńską część ekipy. Wraz z kompanami ruszyłem na rekonesans.
Do reaktora nie prowadziła żadna utwardzona droga, ale mimo konieczności wspinaczki czy przepłynięcia kilkudziesięciu metrów, dotarliśmy tam całkiem sprawnie. Ruiny nie znajdowały się zbyt daleko od osady, co tłumaczy też tragiczne skutki awarii.
W reaktorze
Stojąc u podstaw uszkodzonej, metalowej konstrukcji, mogliśmy dostrzec, jak natura błyskawicznie zaczęła odbierać swoją własnością. Zieleń wdzierała się na stalowe rusztowania i betonowe mury. Roślinność i woda niszczyły ludzkie kreacje, by odzyskać odebraną im wcześniej siłą przestrzeń. Barreta bardzo ucieszył taki widok. Pokazywał, że planeta nadal walczy. Moją uwagę dużo bardziej przykuwały jednak Szeptacze, których nie widzieliśmy od bardzo dawna i które teraz najwyraźniej próbowały nas gdzieś zaprowadzić.
Zeszliśmy do podziemi. W zniszczonych korytarzach i pomieszczeniach mrok nieustannie rywalizował ze światłem. W zagłębianiach stała woda. Musieliśmy się natrudzić, by w tym osobliwym labiryncie znaleźć drogę do jądra reaktora. Nie obeszło się nawet bez zabawy ze zmianą poziomu wody, dzięki której mogliśmy zyskać dostęp do wejścia wyżej. Zniszczone schody i urwane drabiny trzeba było jakoś zastąpić.
W końcu dotarliśmy do celu. Oczy potrzebowały chwili, żeby przyzwyczaić się do światła. Nawet kiedy zaczęliśmy widzieć, nie mogliśmy uwierzyć w to, co malowało się przed nami. Wielki zbiornik pełen energii mako, a wokół niego wirujące niczym ćmy przy źródle światła dziesiątki, jeśli nie setki Szeptaczy. Maszyny i systemy od dawna już nie pracowały, a płynna energia zdążyła odnowić się i wypełnić przepastną przestrzeń.
Wtem nad ruinami znalazły się jednostki powietrzne Shinry. Przypadek? Zbieg okoliczności? Los znów zmuszał nas do stawienia czoła wyzwaniom. Usłyszeliśmy charakterystyczny śmiech Scarlet, którą rozbawiła własna uwaga nazywająca nas robakami. Zaraz potem z pokładu zeskoczyły potwory stworzone przez Hojo. Przeraźliwie wyglądające efekty makabrycznych eksperymentów. Gdzieś tam pod spodem narośli znajdowali się ludzie, którzy z przymusu lub własnej woli zgodzili wziąć udział w badaniach. Prawdopodobnie nie w takim celu.
Bitwa ze Scarlet
Na szczęście za ich wyglądem nie szła siła. Dość sprawnie się z nimi uporaliśmy, co Scarlet skwitowała kolejną kąśliwą uwagę. Nie była jednak zbyt zaniepokojona. Wprost przeciwnie, czuła, że nadal w pełni kontroluje sytuację. Kiedy przed nami z impetem wylądowało dużo większe monstrum od Hojo, zrozumieliśmy źródła tej pewności siebie.
Starcie było dużo bardziej intensywne, bo bestia dysponowała wieloma atakami potrafiącymi wyrządzić krzywdę. Ani przez moment nie miałem jednak obaw, że wygramy i tę bitwę. Z Barretem i Redem u boku, z którymi mieliśmy w ostatnim czasie sporo okazji, by potrenować i zgrać się, chyba nic nie mogło nam zagrozić. Doskonale się uzupełnialiśmy. Soothing Breeze Barreta ratował nam skórę potrzebnym leczeniem, kiedy robiło się groźniej, Red potrafił rzucić przyspieszenie i skołować wroga swoją szybkością, a ja mogłem zawsze zwrócić na siebie uwagę lub zaatakować mocniej, kiedy tylko wróg opuścił gardę. To był nasz mały koncert.
Zagraliśmy na nosie Scarlet, eliminując potwora. Zaklęła pod nosem na nieudolność Hojo, a potem wyciągnęła swoją machinę bojową. Krwistoczerwonego robota, którego potężne silniki odrzutowe potrafiły nie tylko utrzymać konstrukcję w powietrzu, ale też zapewnić jej niezwykłą mobilność.
Spojrzałem na nią, a potem obraz zaczął wirować. Wycelowała w nas działka i ułożyła palec na spuście. Czułem, jak opuszczają mnie siły. W najgorszym możliwym momencie.
Odsiecz
Nie straciłem przytomności, ale nie byłem zdolny do walki. Kompani osłaniali mnie jak mogli i próbowali wytrwać ostrzał. I wtedy usłyszałem ten donośny dźwięk, kiedy wielki shuriken z impetem przetoczył się po metalowym pancerzu robota. Tifa, Aerith i Yuffie przybyły nam z pomocą.
Scarlet nie zamierzała zignorować rzuconego wyzwania. Tym bardziej, że częściowo pochodziło od wojowniczki z Wutai, którą miała już okazję poznać. Napędzana złością Yuffie z pewnością trochę ją zaskoczyła nowymi umiejętnościami, jak chociażby zdolnością tworzenia własnych klonów, które atakują z równą oryginałowi siłą. W pojedynkę nie miałaby jednak najmniejszych szans, tym bardziej, że Scarlet nie zamierzała grać uczciwie. Kiedy tylko uszkodzeniu uległy zainstalowane bronie, odleciała po kolejny zestaw narzędzi zniszczenia.
Tym cenniejsze okazały się magiczna moc Aerith i siła oraz zręczność Tify. Utrzymywały je przy życiu i pozwalały odpowiadać pięknym za nadobne. Wróg był potężny. Nawet ich współpraca mogłaby nie wystarczyć. Choć broniące się dzielnie, były pod coraz większą presją. Coraz bardziej spychane do defensywy. I wtedy Aerith poprosiła o wsparcie planetę. Jej błogosławieństwo, jak później opowiadała Tifa, sprawiło, że nagle żaden cios, strzał i wstrząs nie przynosiły efektu. Przestały odczuwać ból. Ataki robota przestały im wyrządzać jakąkolwiek krzywdę. To dało im potrzebny czas, żeby wykonać kolejne natarcie. Uszkodzenia uniemożliwiły Scarlet dalsze kontynuowanie walki.
Ale bitwa nie była zakończona. Została tylko przerwana. Scarlet odleciała nad zbiornik energii mako, a później doszło do serii szybkich zdarzeń, po których Tifa została oddzielona od przyjaciółek przez walące się elementy szkieletu reaktora.
Amok
Potem usłyszałem jej krzyk. Dostrzegłem tumult wokół siebie i dojrzałem ją, jak próbuje utrzymać się na lince z hakiem nad jeziorem mako. Wbiegłem na górę i natknąłem się na żołnierzy Shinry. Usłyszałem jego głos. Sephirot tylko podpowiedział mi, żebym gniew, który odczuwam w sercu, właściwie wykorzystał. Reszta przypomina sen na jawie.
Uchwyciłem mocno klingę miecza i przyjąłem pozycję bojową inną niż zazwyczaj. Spojrzałem na uzbrojonych mężczyzn naprzeciw siebie. Ktoś krzyczał rozkazy, ktoś szykował broń. Ruszyłem i dopadłem pierwszych czterech. Padli od szybkich cięć. Zablokowałem kilka strzałów w moją stronę i podbiegłem do następnych, odbierając im życia pewnym uderzeniami. Jeden z żołnierzy leżał na metalowej podłodze i próbował zatamować krwawienie z otrzymanej rany. Uśmiechnąłem się na ten żałosny widok. Podszedłem i ukróciłem jego cierpienia, przeszywając mieczem ciało na wylot. Ciepła krew bryznęła mi na twarz. Dziwne uczucie.
Usłyszałem krzyk Tify. Znalazła się tuż obok i poprosiła, żebym przestał. – Już wystarczy – powiedziała, a w jej głosie usłyszałem strach. Sephirot znów był obok. Przypomniał o bliźnie i podpowiedział ostrożność. Czy to na pewno była ona? Jak przeżyła tamten atak? Zaskoczyłem ją tym pytaniem, ale szybko odzyskała rezon i znów pokazała ślad po cięciu otrzymanym w reaktorze Nibelheim. Spodziewałem się tego. Jenova jest doskonale przygotowana do takich testów. Nie pozwoli się łatwo złapać na oszustwie.
Nagle się ocknąłem. Stałem na platformie nad zbiornikiem mako, kiedy cała fala obrazów sprzed kilku chwil zalała mnie niczym tsunami. Co zrobiłem? Czy naprawdę zaatakowałem Tifę i zrzuciłem ją w głębiny? Jak to tego doszło? Co się ze mną stało?
Final Fantasy 7 Rebirth to druga odsłona projektu będącego remake’iem kultowej produkcji jRPG Final Fantasy 7. Gra przynosi nie tylko unowocześnią oprawę audiowizualną i rozbudowę systemu, ale również nowe spojrzenie na znaną historię. Jak wygląda podróż przed świat Rebirth? Co czeka Clouda i jego kompanów? Przeżyj przygodę jeszcze raz w formie opowiadania na bazie wrażeń z gry!
Podoba Ci się to opowiadanie? Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli mi kontynuować wędrówkę przez świat Final Fantasy 7 Rebirth! Dzięki z góry!
<— Poprzedni odcinek opowiadania z Final Fantasy 7 Rebirth
Następny odcinek opowieści z Final Fantasy 7 Rebirth —->