Legendy For Honor #3: Orochi
Bycie najszybszym, najlepszym i najsilniejszym nie zawsze przynosi glorię i chwałę. Orochi mógł to rozważyć bardzo dokładnie, spędzając długie tygodnie w ciemnej i wilgotnej celi na obrzeżach cesarskiego miasta. Przez krótki czas miał wszystko, włącznie z zaufaniem władcy. Zaprzepaścił to jednak pozwalając swojemu językowi wypowiedzieć o kilka słów za dużo. Nie czyny, a słowa skazały go na koniec niegodny wielkiego wojownika z klanu samurajów.
Niespodziewany ratunek
Spędzając dni w celi, podczas których jedyną rozrywką były dostarczane mu dwa razy dziennie posiłki, Orochi ani przez moment nie dopuścił do siebie myśli, by zacząć błagać o litość i ułaskawienie. Zapomnienie i śmierć były dużo wartościowsze od życia w hańbie. Wielcy wojownicy, tacy jak Orochi, rzadko kiedy umierają jednak samotnie. On również zdążył sobie zaskarbić sympatię kilku osób, które czekały jedynie na odpowiedni moment, by oswobodzić go z więzienia. I niespodziewanie ten moment nadszedł, przywiedziony do cesarskiego miasta wraz z hordami nacierających wikingów.
Orochi odzyskał wolność i swobodę decyzji. Mógł uciec w towarzystwie swoich kompanów i spróbować naprawić popełnione wcześniej błędy. To jednak wiązałoby się z porzuceniem niewinnych i bezbronnych, a na to kodeks honorowy Orochiego nie pozwalał. Nie tylko odmówił daimiyo Ayu, ale również nakłonił ją na pozostanie w targanym walkami mieście. Wielki wojownik nagle stał się nadzieją na odparcie wroga, który plądrował skarby i mordował każdego, kto śmiał się temu przeciwstawić.
Gra o tron
Widok palonych domów i grabionych skarbów, a przede wszystkim hord wikingów pałętających się po do niedawna spokojnych ulicach, wstrząsnął Orochim. Wojownik nie mógł uwierzyć, jak jego towarzysze broni mogli dopuścić wroga do bram miasta i pozwolić mu pokonać się w walce. W jaki sposób tak poukładana i doświadczona armia uległa naporowi barbarzyńców, których wyróżniała wyłącznie bestialska siła i niepohamowana żądza krwi. Nie wiedział wtedy jeszcze, że samurajowie nie mogli skoncentrować się na odparciu najeźdźców z północy, bo ich siły umiejętnie związała w walce Apollyon.
Przywódczyni Klanu Czarnego Kamienia przed laty wprawiła machinę wojenną w ruch. Chciała wojny, bo tylko w niej widziała sens egzystencji i szansę na przetrwanie dla całej ludzkiej cywilizacji. To na polu walki hartują się ciała i dusze, a narody wspinają na wyżyny – mawiała do zaufanych podkomendnych. W krainie samurajów jej głównym celem była zmiana cesarza. Słaby i skłonny do zbyt wielu ustępstw władca musiał odejść i zrobił to szybko, wydając z siebie ostatnie tchnienie, gdy ostrze przeszyło jego klatkę piersiową.
Apollyon potrzebowała na to miejsce wojownika, który śmierci zagląda w oczy nie z trwogą, a rzucając jej wyzwanie. Tym kimś okazał się jeden z najlepszych wojowników jacy postawili stopy na dalekowschodniej ziemi, Seijuro.
Turniej samurajów
Pozostali daimiyo mogli zostać straceni, ale Apollyon chciała jeszcze potwierdzenia słuszności swoich wyborów. Zorganizowała więc turniej, w którym czterej nadal żyjący panowie feudalni mogli stoczyć walkę na śmierć i życie na niegościnnych mokradłach Myre. Wśród nich była też dobra znajoma Orochiego, Ayu. I to właśnie ona okazała się najlepsza, choć jako jedyna pozbawiona była wsparcia wiernych wojsk. Spryt i lata treningu zapewniły jej przewagę nad rywalami, którzy do tej pory skrywali się za liczebnością swoich oddziałów lub upijali małymi sukcesami.
Apollyon nie była jednak bezbłędna. Tak, jak nie doceniła zdolności wikingów do szybkiego zjednoczenia się w dobie kryzysu, tak pomyliła się w ocenie samurajów. Być może zmierzyła ich własną miarą, sądząc, że dla władzy zrobią wszystko. Ayu i Orochi nie zamierzali jednak odbierać władzy Seijuro. Chcieli nakłonić go do wspólnego stawienia czoła rycerzom, którzy przynieśli do ich młodej, a tak już oszpeconej bliznami ojczyzny, śmierć i pożogę.
Pojedynek Seijuro z Orochim, dwóch wielkich wojowników, którzy ponad wszystko cenili honor, przeszedł do historii. Stał się legendą samurajów, która tchnęła w nację ducha jedności, tak potrzebnego w czasach rozpoczętej wojny. Zwyciężył uwolniony z celi mistrz, który nic nie stracił ze swoich umiejętności podczas miesięcy spędzonych w celi. Seijuro zgodził się ich wspomóc we wspólnym celu. I tak docieramy do finału tej opowieści.
Ashfeld
Legion Czarnego Kamienia zniszczył wszystkie klany, które ośmieliły się mu przeciwstawić. Wojowników wartych uwagi, którzy wykazali choć krztę zdrowego rozsądku, wcielał we własne szeregi, rosnąc w siłę. Będąc jednak wrogiem wszystkiego i wszystkich, stajesz się celem coraz liczebniejszych przeciwników.
Apollyon żyła wojną i tylko na polu bitwy odczuwała satysfakcję. Tam, gdzie ludzkie życie wisi na włosku, znaczy tak niewiele i bywa tak kruche, odnajdywała spokój ducha. Dlatego, nie mogąc znieść dłużej osłabiającego ciała i umysły pokoju, rozpętała wojnę, w którą wciągnęła wikingów i samurajów. A ci wkrótce przybyli do Ashfeld, by zapukać do wrót jej twierdzy. Wśród nich także niespodziewanie on, Strażnik, jej wierny sługa, który na mroźnej północy zrozumiał swój błąd i postanowił go naprawić. Zgodnie ze złożoną przed laty przysięgą.
Orochi vs Apollyon
Legion Czarnego Kamienia zebrał w swoich szeregach wielu elitarnych wojowników. Nawet najlepsi z najlepszych nie mieli jednak szans z tak potężną siłą. Z jednej strony siła rycerstwa pod sztandarem Strażnika, z drugiej opanowani i skuteczni samurajowie, a z trzeciej niszczycielskie hordy wikingów, których ruchów nie dało się przewidzieć. Mury twierdzy czarnokamiennych zostały szybko sforsowane. Wielu atakujących dostało się do środka. Wśród nich też Orochi, którego celem była Apollyon.
Gdy naprzeciw siebie stają tacy wojownicy, pojedynek wykracza poza utarte schematy walk. Oboje stoczyli już tego dnia dziesiątki starć, a ostrza ich broni zasmakowały krwi wielu przeciwników. Żadne nie okazywało jednak zmęczenia. Konfrontacja w owalnej komnacie skąpanej w żółtym świetle świec trwała tylko moment i stanowiła preludium do mającego nadejść spektaklu. Apollyon potrzebowała więcej miejsca, by wykorzystać w pełni moc swojego potężnego miecza oraz zrobić użytek ze stylu walki, więc ruszyła na górę. Na krótko oboje zwarli się jeszcze na schodach, ale ostrzał katapult przerwał ich spotkanie. W końcu znaleźli się u szczytu twierdzy, na otwartej przestrzeni jednej z wież. Wokół dudniło od walącego się gruzu, o powietrze przecinały jęki rannych oraz okrzyki bojowe wciąż stojących na nogach.
Pyrrusowe zwycięstwo
Apollyon miała przewagę siły i była lepiej opancerzona, więc Orochi musiał być odpowiednio szybki, a jednocześnie precyzyjny w swoich ruchach. Uważnie obserwował stojącą naprzeciw niego kobietę w czarnej zbroi, czekając na odpowiedni moment do ataku. Na tym etapie konfrontacji o zwycięstwie zadecydować miało jedno celne cięcie. Orochi nie mógł przewidzieć, że właśnie w tej chwili, w epicentrum największej bitwy, jaka rozegrała się kiedykolwiek w Ashfeld, skorzysta z dni spędzonych w celi.
Wypracowana cierpliwość okazała się języczkiem u wagi. To Apollyon zaatakowała pierwsza, popełniając błąd. Katana Orochiego jakby w ogóle nie zmieniła swojego położenia, ale wprawne oko dostrzegłoby szybkie cięcie po skosie, znajdujące miejsce i słabszy punkt zbroi. Atak dosięgnął celu i poważnie ranił przywódczynię legionu.
Ten świat nie może istnieć bez wojny. Sam dobrze to wiesz – rzuciła, zataczając się do tyłu i opierając ciałem na murze za plecami.
Zaprowadzimy pokój, kończąc twoje brutalne rządy – odparł Orochi.
Czy aby na pewno? – zapytała Apollyon, a w jej głosie zabrzmiało poczucie triumfu. Nie spojrzała za siebie, ale po dźwiękach uderzających broni wiedziała już, że walczący jeszcze przed chwilą ramię w ramię wikingowie i samuraje właśnie starli się w boju. Sekundy później wyzionęła ducha.
Czas panowania Apollyon zakończył się, ale jej wpływ na świat i trzy nacje okazał się większy niż mogli przewidzieć Strażnik, Drengr i Orochi. Doskonale rozumiała przywary ludzi i zrobiła z nich użytek. Krainami na nowo wstrząsnęły walki, przynosząc śmierć i zniszczenie. Jak przed wiekami, jak wielokrotnie w przeszłości. I tak miało być przez kolejne dziesiątki lat, aż do kresu trwania ludzkiej cywilizacji.
KONIEC
For Honor to trzecioosobowa gra akcji osadzona w realiach historycznych, w której obok trybu fabularnego, z którego relację możecie przeczytać w legendach na blogu, tysiące graczy mogą zmierzyć się na wirtualnych polach bitew w trybach sieciowych. Chcesz poznać kolejne legendy For Honor? Znajdziesz je w Gralingradzie. Informacje o nowych opowiadaniach pojawiają się na Facebooku, Twitterze, Instagramie – zajrzyj też do sekcji audiobooków na YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, jeśli doceniasz włożony trud i lubisz wspominać dawne hity!