Need for Speed: Most Wanted 2012 #1: Fairhaven
Nazywam się Bobby Marlin. Jestem kierowcą. Nie żadnym tam wymuskanym profesjonalistą, który rywalizuje w zorganizowanych zawodach, jeżdżąc po zamkniętych torach. Jestem kierowcą, który po zwycięstwa sięga tam, gdzie rywalizacja samochodowa się narodziła – na ulicach. To jest mój dom, to jest mój świat. A mój cel? Być kierowcą Most Wanted, przed którym drży każdy gotowy docisnąć gaz do dechy.
Porażka w Rockport
Rockport. To tam miałem napisać swoją historię i koronować się na króla szos. Wiele słyszałem o tamtejszych kierowcach. O piętnastce z czarnej listy, która wskazuje najlepszych z najlepszych w tym fachu. Chciałem się na niej znaleźć. Umieścić swoje nazwisko na samym szczycie. Zobaczyć Marlin napisane obok maźniętej markerem jedynki. Byłem pewny swoich umiejętności i zdeterminowany, ale to nie miało prawa wystarczyć. Skończyłem blisko dziesiątki, dopiero zaczynając zaznaczać swoje miejsce w świecie nielegalnych wyścigów, siedząc w palącym się wraku na autostradzie. Moment wcześniej z impetem wypadłem z zakrętu, rozbiłem kamienny mur wiaduktu i spadłem kilka metrów w dół.
Straciłem kupę pieniędzy, ale też wiele lat życia. Kosztowne rehabilitacje i operacje wymagały czasu, żeby ciało znowu mogło jakkolwiek funkcjonować. Wiele kości zastąpiły metalowe elementy. Równie dobrze w żyłach zamiast krwi mogłaby płynąć w tym momencie ropa. Już wtedy, tracąc przytomność po wypadku, wiedziałem jednak, że wrócę. Osiągnę swój cel. Koszty nie mają znaczenia. Będę Most Wanted.
Nadchodzę, Fairhaven
Clarence „Razor” Callahan i Rockport będą musiały jednak zaczekać. Los chciał, że zapach palonej gumy poprowadził mnie w miejsce przypominające lustrzane odbicie tamtej lokalizacji. Znalazłem się w Fairhaven, gdzie o wszystkim znów decyduje lista. Tym razem jednak ma ona barwę bieli, a dziesięciu wpisanych na nią kierowców łączy śnieżny kolor lakieru ich maszyn. Już nie mogłem się doczekać, by zacząć je brudzić. Wkrótce zrozumieją, że nadszedł czas Bobby’ego Marlina. Rzucę Fairhaven do swoich stóp i mianuję się bogiem tego pieprzonego miasta!
Zapach benzyny, jeżący włosy warkot silnika, dźwięk pracującej przekładni – to mnie budzi do życia. Wyścigowych lalusiów, którzy tytułują się profesjonalistami, prowadzi się od małych pierdzidełek i muszą przejechać setki kilometrów, nim będą mogli w końcu usiąść za kierownicą czegoś, co wreszcie wypada nazwać samochodem. Ja nie zamierzałem się zbyt długo przedstawiać Fairhaven. Granicę miasta przekroczyłem za kółkiem porsche 911 carrera S. Nie jest to może nic wyszukanego, ale do przywitania się wystarczy.
Zasady zmagań Most Wanted
Odpowiednio wcześniej zdobyłem potrzebne informacje i nawiązałem kontakty, więc od razu mogłem skierować się na prowizoryczną linię startu w pierwszych zawodach. W Fairhaven nielegalne wyścigi odbywają się o każdej porze i w każdej części metropolii. Nie ma jednej reguły i harmonogramu, którego ktokolwiek się trzyma. Tu utrudnia pracę glinom i sprawia, że zmagania są tym bardziej ekscytujące.
Zasady są proste – wyznaczona linia startu i mety, do której należy się dostać jak najszybciej, zostawiając za sobą resztę stawki. Czasami bawimy się w okrążenia, ale przeważnie jest to wyznaczony punkt na GPS-ie. Żeby jednak nie było zbyt przyjemnie, satelitarnie wyznaczone są też punkty kontrolne, przez które po drodze trzeba przejechać. Nie przeszkadza mi to, bo dzięki temu jest więcej walki błotnik w błotnik, a to czysta przyjemność, zwłaszcza, gdy przez szybę widzisz przerażonego kosztami naprawy rywala.
Pierwsze dni spędziłem więc na monitorowaniu sytuacji w mieście i poznawaniu jego sekretów. Fairhaven tworzy ciekawą kombinację różnych widoków. Z góry pewnie przypomina trochę ogromną ośmiornicę, z tymi wszystkimi oplatającymi główne punkty autostradami i ciągnącymi się wokół okolicznych gór drogami szybkiego ruchu. W centrum aglomeracji dominuje wysoka zabudowa, ale są też bardziej charakterystyczne lokalizacje, w tym sporych rozmiarów park czy plac z ciekawymi konstrukcjami, po których nawet można przejechać. Namierzyłem już też obszar przemysłowy, gdzie sporo jest kryjówek i magazynów, w których będzie pewnie okazja zgubić niejeden natrętny ogon. Momentami zaczynam myśleć, że ktoś to wręcz zaprojektował pod nielegalne wyścigi. Wygodnie się umościli tutaj członkowie listy i zaczynam rozumieć dlaczego.
Porsche 911 vs Alfa Romeo 4C Concept
Nie musiało minąć wiele czasu, bym kolejnymi zwycięstwami zaczął zwracać na siebie uwagę. Porsche 911 carrera S to nie jest cichy i potulny samochodzik, więc czasami nawet w sąsiedniej dzielnicy wiedzieli, że nadjeżdżam. A jak już zainstalowałem nitro i zacząłem bawić się w modyfikacje nadwozia i podwozia, a przy tym dokupiłem opony wyścigowe, elita Fairhaven musiała zacząć reagować.
Numerem dziesięć na liście był włoski laluś Gianni. Niewysoki, cherlawy wręcz, ale starający się nadrabiać markowymi ciuchami i odbijającymi promienie słoneczne raybanami. Dłuższe blond włosy zaczesane do tyłu i szelmowski uśmieszek. Niemal gwiazdor festiwalu w San Remo i bożyszcze tłumów.
Wystarczająco dobrze znał topografię miasta, by robić z niej użytek podczas rywalizacji z kolejnymi aspirującymi do grona najlepszych kierowców w regionie. Jego alfa romeo 4C concept nie była może demonem szybkości, ale dobrze trzymała się drogi, była zwinna i miała robiące różnicę przyspieszenie. Przy 895 kilogramach wagi i 240 koniach pod maską, potrafiła wystarczająco wiele, by od miesięcy odbijali się od niej kolejni kierowcy z aspiracjami. To była po prostu idealna kombinacja na kręte odcinki i ciasne skrzyżowania centrum Fairhaven.
Gianni musiał wiedzieć, że działam już w mieście. Nie obnosiłem się jednak specjalnie ze swoimi planami, więc być może moje wyzwanie w pewnym stopniu go zaskoczyło. Jako „dziesiątka” nie mógł go odrzucić. Na tym miejscu każdego dnia musiałeś być gotowym, by bronić swojej pozycji na liście.
Pierwszy pokonany
Na starcie nie zyskał przewagi, bo moje porsche przy skróconych przełożeniach biegów równie dobrze zwijało asfalt. Szybko zagrał więc drugiego asa i skręcił mocno w prawo na krzyżówce, licząc, że zgubi mnie na sprawnie pokonywanych łukach. Nic z tego. Miałem już wystarczająco dobrze opanowany samochód, by wejść w zakręt w kontrolowanym poślizgu i wyjść na prostą bez dużej straty prędkości. To było zbyt proste. Gianni miał w zanadrzu najprostsze sztuczki i aż dziw bierze, że tak długo utrzymywał swoje miejsce w top 10. Może też dlatego nigdy nie podskoczył wyżej.
Zdeprymowany widokiem konkurenta, który nie odpuszcza, popełnił błąd i zapuścił się na drogę szybkiego ruchu, na której mogłem wykorzystać przewagę mocy, zostawiając go za plecami. Towarzysząca nam policja chyba nawet dodatkowo utrudniła mu zadanie, bo swoim małym autkiem nie bardzo był w stanie walczyć o miejsce na drodze, a uniki tylko powiększały jego stratę do mnie. To było pewne zwycięstwo. Alfa była moja.
Need for Speed: Most Wanted (2012) to przygotowana przez Criterion, twórców genialnego Burnouta, gra wyścigowa z otwartym światem. Produkcja dzieli tytuł z jedną z najbardziej uwielbianych odsłon serii, ale poza listą kierowców do pokonania, nie łączy ich zbyt wiele elementów. Moje przygody za kółkiem w fikcyjnym mieście Fairhaven przeczytasz na blogu, w kolejnych opowiadaniach z gry.
Chcesz poznać dalsze losy Bobby’ego w Fairhaven? Zaglądaj na bloga, gdzie w kolejnych tygodniach ukażą się nowe odcinki opowiadania z Need for Speed: Most Wanted (2012). Jeśli nie chcesz przegapić żadnych materiałów, obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz też wesprzeć mnie w podboju Fairhaven, każda postawiona kawa daje mi potrzebnego boosta. Dzięki!