This War of Mine #2: Marko, Pavle i Bruno
Ktokolwiek zdążył, uciekł. Komu los nie okazał przychylności, został, by cierpieć i stać się naocznym świadkiem pochodu śmierci. Pogoren obracało się w gruzy. Symbolicznie odchodziło w niepamięć, równie szybko, jak zanikały wspomnienia o czasach pokoju u walczących o przetrwanie w mieście cywilów.
Nowy dzień w Graznovii
Wrześniowy poranek był rześki. Tam, gdzie złowieszczy czarny dym nie przesłaniał nieba i słońca, lato czule żegnało się z obywatelami Graznovii. Marko wypakował z plecaka zdobyte w nocy zapasy i rzucił okiem na ogród za domem, gdzie rosło samotne drzewo, na którym ktoś kiedyś postawił całkiem solidny domek. „Sporo drewna” – pomyślał. Uśmiechnął się pod nosem.
Od kilku dni na wszystko patrzył już inaczej. Oceniał pod kątem użyteczności i materiałów, które może pozyskać. Zmęczenie przypomniało o sobie, więc odwrócił się i ruszył do piwnicy, gdzie stały dwa łóżka. Na drugim spał Pavle, do niedawna napastnik lokalnego klubu piłkarskiego, regenerując się po nocy spędzonej na warcie. Tym razem było spokojnie i nikt nie próbował ich okraść. Marko położył się na drugiej pryczy i przykrył kurtką. Nie potrzebował nawet minuty, by odpłynąć w krainę snów.
Na górze tymczasem krzątał się Bruno. Postawny kucharz zmienił filtr, by zebrać wodę potrzebną do przygotowania kolejnej porcji obiadu. Głód towarzyszył całej trójce na co dzień niemal od początku oblężenia miasta. Zdążyli się do niego przyzwyczaić. Wiedzieli już, że w tych warunkach normą jest jeden posiłek w ciągu dnia. Na więcej nie mieli prawa liczyć. Zapasy szybko się kurczyły i setki mieszkańców miasta głodowały. Pechowcy umierali nawet z pragnienia, opuszczeni i osamotnieni w swoich schronieniach.
Bruno skierował kroki do piwnicy. Zszedł drabiną do pustego pomieszczenia, które skąpane było w półmroku. Wilgotne powietrze zaatakowało nozdrza. Ruszył w kierunku niewielkiego przedmiotu ustawionego w rogu. To była pułapka na szczury. Pomysł Marko, który w tych trudnych czasach robił wydatny użytek ze swoich zainteresowań survivalowych i lat doświadczeń zbieranych jako strażak. W środku uwięziony był całkiem spory gryzoń. Jeszcze trzy miesiące temu Bruno patrzyłby na niego z obrzydzeniem. Teraz cieszył się na widok porcji mięsa, która wystarczy dla dwóch osób.
Dziesięć dni
Wojna zmienia nasz sposób patrzenia na świat.
Trzech przyjaciół szybko wyznaczyło priorytety na liście celów do zrealizowania. Chcąc przetrwać, musieli zapewnić sobie bezpieczeństwo, wodę i jedzenie. Reszta była już tylko naddatkiem, pewnego rodzaju luksusem, na który mogliby sobie pozwolić, jeśliby im się poszczęściło.
Zbierane podczas nocnych eskapad materiały przeznaczyli na umocnienie barykad w oknach i zabicie dziur po pociskach w ścianach domostwa. Skonstruowali prowizoryczny ogródek, gdzie mogli hodować warzywa, a także pułapkę na szczury, by zapewnić sobie trochę mięsa do jedzenia. Nie chcieli walczyć, ale musieli być gotowi odpierać ataki bandytów, których z każdym dniem w Pogoren tylko przybywało.
Postawieni pod ścianą cywile porzucali zasady i gotowi byli posuwać się do najgorszych czynów, byle tylko przetrwać. W takiej chwili połyskujące w dłoni ostrze noża potrafiło skutecznie wyperswadować napastnikowi atak. Nawet w desperacji człowiek nadal potrafi umieć ocenić ryzyko i opłacalność pewnych działań.
Dziesięć dni w Pogoren minęło trzem przyjaciołom względnie spokojnie i choć sytuacja wokół nich powoli i stopniowo przytłaczała, nie tracili wiary, że kiedyś wrócą jeszcze do bliskich i odnajdą spokój.
Konfrontacja z bandytą
I wtedy wszystko zaczęło się sypać. To było przeznaczenie, bo akurat tej nocy Marko opuścił rezydencję bez kamizelki kuloodpornej, którą znalazł parę dni wcześniej. Za cel obrał sobie budynek mieszkalny, w którym kryjówkę miał działający w okolicy gang. Grupę tworzyli ludzie niebezpieczni, impulsywni i niechętni do dzielenia się zasobami. Każdy racjonalnie myślący człowiek unikałby spotkania z nimi. Tylko szaleniec próbowałby zakraść się tam, by coś ukraść. W czasie wojny szaleństwo staje się jednak normalnością.
Marko pewnie zrealizowałby swój cel i zniknął z pełnym plecakiem wykradzionych zapasów niezauważony przez nikogo. Był o tego o krok. Pech chciał, że jeden z rabusiów czegoś zapomniał i wrócił na parter akurat, kiedy były strażak wspinał się po skrzypiących schodach. – Co do cholery?! – obcięty na krótko zbir rzucił w ciemność, odbezpieczając trzymany w rękach karabin. Za moment wypadł na niego Marko i mocno uderzył go barkiem, ruszając od razu pędem ku wyjściu. Biegł co sił w nogach i wydawało się, że w mgnieniu oka zdążył oddalić się na bezpieczną odległość. Był już przed drzwiami na zewnątrz, kiedy poczuł dwa uderzenia w tułów. Seria wystrzelona z karabinu dopadła go, a dwie kule przeszyły ciało.
Napędzany adrenaliną, nie zatrzymał się. Oddalił się i ukrył, a kiedy sytuacja się uspokoiła, prowizorycznie opatrzył krwawiące rany i wyruszył do schronienia.
Wspólne doświadczenia
Bruno i Pavle byli przerażeni, kiedy przekroczył próg. Blady i wycieńczony, zdołał zrobić jeszcze dwa kroki, nim upadł na kolana. Wybłagał prośbę o pomoc i zaczął tracić przytomność. Przyjaciele złapali go i położyli w łóżku. Zużyli ostatnią sztukę bandaży. Mogli tylko się modlić, by organizm nie poddał się żadnej infekcji, a rany nie okazały zbyt poważne.
Jeszcze tego samego dnia do drzwi zapukała Katia. Młoda kobieta od kilku dni szukała schronienia. Kiedy pociski zniszczyły budynek, w którym przebywała z grupą ocalałych, każdy poszedł w swoją stronę, licząc na szybkie znalezienie nowego miejsca. Los zaprowadził ją do domostwa, gdzie przebywało trzech mężczyzn. Bez wahania zgodzili się przyjąć ją pod swój dach. Normalnie byłaby nieufna i nie przestąpiła progu, ale w tym momencie zdrowy rozsądek musiał zgadzać się na więcej niż zwykle. Poza tym widziała po twarzach Bruna i Pavla, że są równie zmęczeni i przerażeni sytuacją wokół. Łączył ich wspólny ból i obawa przed czyhającą za progiem śmiercią.
Skarbiec na stacji
Noc minęła spokojnie. Stojący na warcie Bruno wyszedł w pewnym momencie na ogród na tyłach, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Spojrzał w gwieździste niebo, a potem na krótką chwilę zamknął oczy. Stał tak przez może minutę, ale tyle wystarczyło, żeby odczuł chłód. Noce robiły się coraz zimniejsze. Do tej pory nie mieli zbyt wiele okazji, by o tym myśleć, ale zima nieuchronnie zbliżała się i wkrótce musieli zacząć przygotowywać się na dużo niższe temperatury. „O ile przeżyjemy do pierwszego śniegu” – pomyślał i wrócił do domu.
Marko powoli wracał do sił i wyglądało na to, że za parę dni zdoła stanąć na nogi. Otoczony na tyle troskliwą opieką, na ile w takich warunkach było to możliwe, regenerował się. Wiedział, że w takim momencie jest tylko ciężarem dla kompanów, więc chciał pomóc, jak tylko mógł. Postanowił dzielić się wiedzą i doświadczeniem. To on doradził reszcie, by wykorzystała zebrane zapasy do unowocześnienia stanowiska do wytwarzania narzędzi. W ten sposób byli w stanie skonstruować piłkę do metalu. Jak się okazało już następnej nocy, była ona kluczem do prawdziwej skarbnicy materiałów. Przeciąwszy kraty na stacji benzynowej, Pavle dostał się do kosztowności, amunicji, a nawet apteczki z bandażem, które tchnęły w serca czwórki nowe nadzieje.
Świat wokół wyglądał z każdym dniem coraz mroczniej i mniej przyjaźnie. Wojna regularnie przychodziła po swoje i porywała ofiary. Na domiar złego czwórka ocalałych znalazła się na celowniku rebeliantów, którzy szukali po mieście ludzi odpowiedzialnych za zebranie zapasów z niedawnego zrzutu od wojsk sprzymierzonych. Pavle zdobył wtedy sporo puszek z jedzeniem, pomagając sąsiadom, którzy podzielili się informacją. Teraz Katia stanowczo zaprzeczyła, że cokolwiek wie i nie ugięła się pod naciskami żołnierzy. Ci nie uwierzyli jej, ale odeszli. Cała grupa wiedziała, że prędzej czy później wrócą, być może tym razem w konkretnym celu.
Wojna nie jest sprawiedliwa
Żywności i wody nie brakowało, ale życie w ciągłym stresie odbijało się na zdrowiu całej grupy. Wobec braku lekarstw i bandaży, wiedzieli już, że ich ostatnim ratunkiem może być szpital. Kiedy Bruno zaczął gorączkować, a odpoczynek w łóżku nie przynosił efektów, za radą przyjaciół postanowił udać się do placówki medycznej. Ostatkiem sił dotarł na miejsce, gdzie jedna z pielęgniarek udzieliła mu potrzebnej pomocy. Zapasy medykamentów nawet tam były na wyczerpaniu, ale nikt nie wahał się, kiedy trzeba było sięgnąć po kolejne tabletki czy zastrzyki, jeśli na szali było ludzkie życie.
A potem na szpital spadły bomby. Jedna z pielęgniarek straciła życie pod gruzami. Zginęło kilku pacjentów. Jedna z sal zamieniła się w ruinę. Nie był to pierwszy przypadek barbarzyństwa i niesprawiedliwości. Po Pogoren krążyły smutne relacje o tragicznej śmierci wielu malców, którzy zginęli w domu dziecka, przywaleni przez zapadający się strop trafionego budynku.
Szpital okazał się od tamtego momentu regularnym punktem wizyt czwórki walczącej o przetrwanie. Nie chcieli jednak tylko brać, więc wsparli też obiekt drobnymi zapasami, przeprowadzając wymianę za kilka desek i surowców. Ostatni lekarz na posterunku docenił ten gest. Nie wiedział jeszcze, ile wcześniejszych dyskusji i późniejszych wątpliwości się z nim wiązało.
Gra bez zwycięzców
Wszystko wskazywało na to, że grupa zdołała ustabilizować sytuację. Budynek był dobrze zabezpieczony, a łapane myszy i szczury oraz hodowane warzywa zapewniały minimum pożywienia potrzebnego do przetrwania. Niższe temperatury zachęciły towarzyszy do poświęcenia zapasów materiałów na budowę pieca. Marko poradził, by zaczęli magazynować drewno, bo będzie potrzebny opał, a wkrótce wszyscy dojdą do podobnych wniosków. Nikt nie miał wątpliwości, że jego przypuszczenia są słuszne. W mieście brakowało wszystkiego, a zima z pewnością mogła sytuację tylko pogorszyć.
Nie pomylili się. Nie przewidzieli jedynie, że opady śniegu będą aż tak obfite i zasypią drogi oraz ścieżki. Ogromne zaspy i regularne zamiecie uniemożliwiły poruszanie się po Pogoren. Moment, w którym Marko wrócił z nocnej wyprawy z wieściami, że zostali odcięci od szpitala, wstrząsnął pozostałą na miejscu trójką. Jeśli rozchorują się lub zostaną ranieni, nikt i nic im nie pomoże.
Los kontynuował swoją makabryczną grę. Sroga zima przyniosła ujemne temperatury za dnia i nawet piec nie był w stanie podnieść jej ponad jedenaście stopni wewnątrz budynku. Marznąc od świtu do zmierzchu, Katia, Marko, Pavle i Bruno czuli, że mogą zaraz umrzeć. Najsłabiej znosił to postawny kucharz, który coraz częściej głośno artykułował swoje obawy i wieszczył najgorsze. Był na skraju załamania nerwowego i zupełnie ignorował głosy kompanów, kiedy ci starali się go pocieszyć.
Lista ofiar
Nie musiało minąć wiele czasu, by sytuacja czwórki nieszczęśników dramatycznie się pogorszyła. Pavle i Katia zaczęli chorować i z dnia na dzień szybko tracić siły. Głodni i zmęczeni nie byli w stanie skutecznie bronić się przed postępującą chorobą. Marko co rano wychodził na ogród, licząc na jakikolwiek symptom poprawy pogody. Zima nie ustępowała. Na domiar złego kolejny nocny atak bandytów sprawił, że broniący zapasów Bruno został dotkliwie ranny. Bez bandaży i leków, nikt nie był w stanie pomóc mieszkańcom domostwa.
Zbliżał się miesiąc, odkąd pierwszy raz przekroczyli próg budynku. Stworzyli tam bezpieczną przystań, w której mieli obecnie schronienie, łóżka, minimum ciepła i niezbędną wodę oraz żywność. Z pozoru wszystko, co jest potrzebne, by móc trwać, licząc na zawieszenie broni i koniec walk. Tylko z pozoru.
—
Marko wrócił z nocnej wyprawy i usiadł na krześle ustawionym przy schodach. Stało tam od pierwszych dni wojny, jakby ktoś zaplanował, że będzie w tej chwili potrzebne. Dzielny strażak miał już wcześniej okazję zetknąć się ze śmiercią. Powinien być na nią w jakimś stopniu przygotowany, zwłaszcza widząc okropieństwa wojny. Spojrzał pustym wzrokiem na drzwi, które prowadziły do kuchni. Chciał usłyszeć dźwięk łyżki stukającej o krawędzie garnka czy odgłos syczącego palnika. Chciał usłyszeć głos Bruna. Czekała na niego jedynie cisza.
Bruno zmarł od odniesionych ran. Pavle i Katia byli o krok od śmierci, leżąc na łóżkach z wysoką gorączką, której nie byli w stanie zbić. Psychiczny ciężar porażki przygniótł Marko i uniemożliwił mu podjęcie jakichkolwiek działań. Być może byłoby inaczej, ale gdy jeszcze znajdowali się na krawędzi i ważyły się ich losy, Katia podczas desperackiej nocny wyprawy do marketu stała się świadkiem gwałtu na młodej mieszkance Pogoren. To ją złamało, a przekazana opowieść wstrząsnęła resztą mieszkańców domostwa. Rozsypali się jak domek z kart. Jedno wydarzenie przechyliło szalę tak, że nie mogła już odzyskać równowagi.
Nie minął miesiąc, a lista cywilnych ofiar walk w Pogoren wydłużyła się o kolejne cztery nazwiska…
This War of Mine to coś więcej niż kolejna gra o przetrwaniu. To doświadczenie, które pokazuje, jak dramatyczna jest sytuacja cywili, którzy znajdą się w centrum działań zbrojnych. To brutalny i szczery obraz wojny oczami zwykłych ludzi. Tytuł trudny, wymagający i poważny. O tym, jak wyglądają opowiadane w nim historie, postaram się powiedzieć w formie relacji publikowanych na blogu.
Przeczytaj inną opowieść napisaną przez This War of Mine —>
Lubisz to, co tworzę w Gralingradzie? Obserwuj więc profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Jeśli przyjemnie czytało Ci się tę opowieść – postaw mi kawę, żebym mógł zarwać kolejną nockę na przygotowywanie nowych tekstów.