Red Dead Redemption 2 #17: Brat ogień – morderca
Ogień to potężny żywioł o ogromnej mocy sprawczej. Źródło ciepła i światła, które pozwala przetrzymać największy chłód i rozjaśnić najgłębszy mrok. To bezlitosny morderca i towarzysz zabójców, a jednocześnie ostatni obrońca zaatakowanych i prześladowanych. Wielu nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo ogień wpływa na nasze losy.
Płonące pola
Płonące akry tytoniu na polach Greyów. Widok, który zostanie mi przed oczami do końca życia. Wijące się wysoko języki ognia, rozbudzone i karmione litrami pokrywającego rośliny i skrawki ziemi bimbru. Ukrop gotujący powietrze wokół. Był w tym wszystkim pewien majestat, pokaz nieosiągalnej dla zwykłych śmiertelników siły, ostatnie ostrzeżenie dla igrających z losem. Gdyby nie rozcinające powietrze pociski wystrzelone przez strażników gospodarstwa, mógłbym przyglądać się temu widowisku do momentu, aż piekielny spektakl nie zostałby zakończony.
Za ten zapierający dech w piersiach widok powinienem podziękować Dutchowi. Gdyby nie jego uparcie realizowany plan obrobienia skonfliktowanych rodzin z Lemoyne, pewnie nie wróciłbym do podstaw bandyckiej działalności i nie został ponownie koniokradem oraz podpalaczem. Mógłbym przysiąc, że jeszcze paręnaście tygodni temu, gdy skok w Blackwater był tylko luźną ideą kiełkującą w głowie Dutcha, byłem przekonany, że życie bezdusznego rozbójnika chwytającego się każdego zlecenia mam już daleko za sobą. Los długo bawił się ze mną w kotka i myszkę, nim ponownie wsadził mnie w dawno opuszczone buty.
Koniokradzi
I tak zostałem złodziejem koni, który wraz z Johnem i Javierem ukradł kilka rasowych rumaków rozpłodowych ze stajni Braithwaite’ów, a następnie podpalaczem, który wraz z Seanem wykonuje polecenia manipulującego panią Braithwaite Hosei. O ile ten pierwszy skok przyniósł spodziewane przeze mnie komplikacje i rozczarowania, bo ani nie wyszło to tak cicho i sprawnie, jak zakładaliśmy, ani nie przyniosło godziwego zarobku, o tyle wizyta u Greyów zakończyła się wspomnianym kilkanaście zdań wcześniej pokazem.
Nigdy wcześniej nie brałem udziału w strzelaninie, w której cele zasłaniają języki ognia, a skromne drogi ucieczki wyznaczają ścieżki pomiędzy jeziorami płonących pól. Nie było łatwo zachować spokój i zimną krew, gdy wszystko wokół zmieniało się w popiół w mgnieniu oka. Byliśmy z Seanem we dwóch pośród oceanu ognia, otoczeni przez równie spanikowanych, co wściekłych, Greyów.
Gdy pożerana w mgnieniu oka stodoła zaczęła się walić, wykorzystaliśmy moment zawieruchy i dopadliśmy do jednego z pozostawionych z boku wozów. Biedne konie z przerażeniem w oczach obserwowały zbliżające się płomienie, nie mogąc uwolnić się z chomąt i orczyków. Ocaliliśmy je przed niechybną zgubą i pędem opuściliśmy obóz, pozostawiając po sobie pożogę. Jak się okazało, stary druh ogień dopiero o sobie przypominał i zamierzał jeszcze powrócić.
Biała puma i głupi dłużnik
Choć dopiero co omal sam nie spłonąłem żywcem, dusząc się przy okazji w oparach dymiącego tytoniu, prędko miałem okazję zatęsknić za ogniem i przynoszonym przez niego światłem. Raz jeszcze zgodziłem się wykonać brudną robotę dla Straussa, co oznaczało podróż przez nieprzychylne naszej grupie rejony Valentine i okolice Strawberry. To nie była zbyt odprężająca podróż na północny-zachód. Znalezienie dłużnika przyszło mi łatwo, bo najwyraźniej nie spodziewał się, że ktoś tak szybko zjawi się po pieniądze. Problem w tym, że kolejny już raz Strauss zawarł umowę z kimś niezbyt wypłacalnym.
Zamiast więc szybko i sprawnie odebrać odliczoną liczbę dolarów i wrócić spokojnie do domu, musiałem wziąć udział w polowaniu na unikalną białą pumę. Jej skóra miała być wystarczająco cenna, by uznać dług za spłacony. Co jednak z tego. Znowu musiałem zakasać rękawy i wziąć się do pracy, by jeden nędznik mógł oddać pieniądze drugiemu.
Na domiar złego trop zaprowadził nas prosto do sieci jaskiń, w których wąskie korytarze skąpane są w mroku, a echo niesie każdy krok i modyfikuje dźwięk tak, że nie wiesz, skąd dobiega. Z latarnią w dłoni powoli posuwałem się więc naprzód, nasłuchując odgłosów wydawanych w drugiej ścieżce przez towarzysza tej bezsensownej eskapady. Za moment usłyszałem tylko głośny ryk i krzyk umierającego mężczyzny. Puma upolowała kolejną ofiarę. Odpiąłem kaburę i powoli ruszyłem naprzód.
Ścieżki za moment się połączyły, a dobry druh ogień odbił światło od połyskujących oczu bestii. Jej kły lśniły, a bielutka skóra robiła niesamowite wrażenie. Nie było jednak czasu na podziwianie. Zwierzę było już w skoku do mojego gardła, gdy wypaliłem z rewolweru po raz pierwszy. Trzy celne pociski wystarczyły. Oskórowałem bydlę i szybko udałem się do wyjścia. Choć nie tak dawno z przerażeniem obserwowałem ogień nienaturalnie rozświetlający mrok nocy, teraz z radością przyjąłem promienie słońca, która nie pozwalały ciemnościom z jaskini wylać się na cały świat.
Zakradłem się do Strawberry, modląc się, by nikt z miasta mnie nie rozpoznał. Sprzedawca mięsa okazał się, szczęśliwie, człowiekiem interesu i przyjął opcję kupna skóry białej pumy. Nim ktokolwiek zdążył się zorientować, wyjechałem i rozpocząłem długą podróż do domu. Nie przypuszczałem jeszcze wtedy, że niedługo będę marzył o powrocie do własnego łóżka i usłyszeniu kojącego dźwięku strzelającego drewna z rozpalonego przez Pearsonsa ogniska…
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu
sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje
wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera,
Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad
regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj profile bloga
na
Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.