Red Dead Redemption 2 #18: Lemoyne spłynęło krwią
Trudno mi określić, ile czasu już jeździmy razem w takim gronie. Niektórych znam od czasów nastoletnich, z innymi obozuję razem przynajmniej od miesięcy. Każdy z nas ma jakąś historię i swoje prywatne sukcesy oraz grzeszki z przeszłości. Można by pomyśleć, że jesteśmy bandą weteranów, której nic nie jest w stanie na tym świecie zaskoczyć. A jednak, jak pokazała rzeczywistość, dalej potrafimy popełniać dziecinne błędy.
Pokojowy O’Driscoll?!
Pearsons i Micah natknęli się w okolicach Rhodes na paru ludzi z gangu O’Driscolla. Od słowa do słowa, okazało się, że ich lider zaczął dostrzegać powagę sytuacji i rozważać zakopanie topora wojennego z Dutchem. Śmierdziało to podstępem na kilometr, ale nasz kuchta i czołowy awanturnik byli święcie przekonani, że to idealna okazja, by pozbyć się chociaż jednego zaciekłego wroga. Naprawdę uwierzyli, że ci przebiegli łachmianiarze O’Driscolla będą respektować warunki jakiejkolwiek umowy i w ogóle są za rozejmem. A w szczególności sam O’Driscoll, który raczej nigdy nie wybaczy van der Lindemu zabicia brata.
Dutch nie był przekonany, ale nie zrezygnował z pomysłu spotkania w cztery oczy z dawnym znajomym. Ciągnęło go wręcz do kolejnej konfrontacji, podczas której mogą wspomnieć wzajemnie utraconych bliskich. Nie pamiętam już nawet, jak zrodził się ten plan, ale okazało się, że mam pełnić rolę snajpera, który z bezpiecznej odległości będzie osłaniać naszą reprezentację. Wjechałem więc na szczyt wzgórza, zająłem dogodną pozycję i zacząłem obserwować. A później poczułem tylko mocny cios w tył głowy, po którym świat zawirował i zapadła ciemność.
Pojmany i uwięziony
Obudziłem się przy ognisku, w towarzystwie trzech zadowolonych z siebie O’Driscolli. Nie miałem bladego pojęcia, jak potoczyło się spotkanie liderów obu band i czy moi towarzysze w ogóle jeszcze żyją. Zamroczony i poobijany spróbowałem przy pierwszej okazji uciec, ale oprawcy z łatwością mnie dopadli. Dla pewności postanowili jeszcze trochę mnie osłabić celnym strzałem ze śrutówki w ramię.
Następne, co pamiętam, to zatęchły zapach piwnicy, słabo rozświetlanej jedną świecą. Wisiałem do góry nogami, jak szykowany do zarżnięcia wieprz, gdy w odwiedziny przyszedł do mnie sam O’Driscoll. Puszył się, że jego plan perfekcyjnie wypalił i już niedługo będzie mógł osobiście wrzucić Dutcha i wszystkich jego kompanów do wykopanego w ziemi dołu. Brzmiał na cholernie zadowolonego z siebie, opowiadając, jak to wystrzela całą bandę van der Lindego, gdy ta przyjedzie mi na ratunek. Te ostatnie słowa postawiły mnie na nogi. Wystarczająco, bym zaczął walczyć.
Rozhuśtałem się dostatecznie mocno, by sięgnąć po coś do przecięcia więzów. Potem szybko odkaziłem ranę ogniem i prochem z naboju do strzelby. Z trudem powstrzymałem się od krzyku. Przyczaiłem się za węgłem i poczekałem na strażnika, który akurat postanowił sprawdzić co u mnie. Skręciłem mu kark i zabrałem trzy noże do rzucania, które miał przy sobie. Musiało mi to wystarczyć przy ewentualnych konfrontacjach. Czułem jednak, że jeśli zostanę zauważony, nie mam większych szans na przetrwanie.
W tamtym momencie napędzała mnie jednak siła, o której tak często wspomina Dutch. Mając świadomość ryzyka, które grozi moim kompanom z obozu, po prostu musiałem uciec i nie pozwolić O’Driscollom na zorganizowanie krwawej zasadzki. Dopadłem konia, jakimś cudem wdrapałem się mu na grzbiet i cicho szepnąłem tylko, by zabrał mnie do domu. Pod osłoną nocą Tennessee Walker wcielił się w mego stróża i przewodnika, odprowadzając mnie prosto do przyjaciół.
Przechytrzeni w Rhodes
Powrót do zdrowia i pełni sił zajął mi kilka tygodni. Gang nie zmarnował tego czasu i kontynuował realizację planu wymierzonego w lokalne rodziny i żyjącą dawno zakończoną wojną społeczność. Ziemia Lemoyne spłynęła w przeszłości krwią, która naznaczyła plony oraz kolejne pokolenia. Kto mógłby przypuszczać, że sami przypomnimy mieszkańcom Rhodes o tamtej mrocznej przeszłości. Może była w tym nasza wina, ale niemniejszy udział miały też skłócone rodziny Grayów i Braithwaite’ów.
Być może byliśmy zbyt ufni, co do swoich sił i intelektu. Uwierzyliśmy, że żyjące przeszłością, rozdarte pomiędzy dwie wojujące od lat familie Rhodes stanie się naszym terytorium łowieckim, na którym z łatwością się obłowimy. Przeliczyliśmy się jednak, bo Greyowie i Braithwaite’owie okazali się równie przebiegli i bezlitośni co my.
Sean i zemsta
Szkoda, że ofiarą naszej ignoracji i lekkomyślności padł Sean. Nigdy nie był przesadnie skromny, nie należał też do ludzi ostrożnych, ale nie zasłużył sobie na taką śmierć. Do końca życia zapamiętam widok jego upadającej na piach głowy z dziurą między oczami i tryskającą krwią. Greyowie liczyli na większy łup, organizując na nas zasadzkę w Rhodes. Tchórzliwy szeryf jednak zbyt mało czasu spędził z rewolwerem w dłoni, by umieć właściwie ocenić siłę i możliwości wroga. Nie spodziewał się więc, że czterech mężczyzn przybyłych z daleka wymorduje pół miasteczka i spore zastępy krewnych oraz pracowników plantacji Greyów. Nie musiało się to tak skończyć, ale taki już wybrali sobie los. Niewielki cmentarzy na wzgórzu, u wjazdu do Rhodes, z pewnością trzeba będzie powiększyć.
To nie jedyna pamiątka, którą zostawi po sobie gang van der Linedego w Lemoyne. Wiele mógłbym zarzucić Greyom, ale w swoich działaniach kierują się przynajmniej resztkami honoru. Nie można tego powiedzieć o Braithwaite’ach, którzy wykorzystali chwilę naszej nieuwagi i uprowadzili z obozu małego Jacka. Podnieśli rękę na dziecko, a tego nikt z nas nie mógł wybaczyć. Nie potrzebowaliśmy krzyków rozpaczy Abigail i przerażonego głosu Johna, który uświadomił sobie, że jest ojcem, by chwycić broń i wsiąść na koń.
Ostatnia bitwa Braithaite’ów
Zapadał zmierzch, gdy całą grupą zajechaliśmy pod rezydencję Braithwaite’ów. Dutch dał im ostatnią szansę, kierując kategoryczną prośbę do gospodyni. Gdy wezwanie pozostało bez odpowiedzi, kolejne wiadomości wysłaliśmy już, pociągając za spust. W kilka chwil przedarliśmy się do środka, niczym wygłodniałe zwierzęta szukające pożywienia. Przeczesaliśmy parter, pozbawiliśmy życia ostatnich obrońców na piętrze, ale Jacka nigdzie nie było. Dutch wywlekł na podwórze właścicielkę dworu i kazał jej spojrzeć na pochłaniane przez ogień domostwo. Na pozabijanych krewnych i bliskich członków rodziny. A potem powtórzył pytanie. Mając już tylko własne życie do stracenia, kobieta przyznała się, że oddała Jacka niejakiemu Angelo Brontemu z Saint Denis. Mogłem domyślać się, że prędzej czy później wrócę do tego odpychającego miasta, by bliżej poznać jego mieszkańców.
Nikt nie zamierzał zwlekać z wyprawą do metropolii na wschodzie, ale niespodziewana wizyta Pinkertonów tylko nas zmotywowała, by opuścić Lemoyne jeszcze szybciej. Kolejny raz próbowali nas przekonać do wydania Dutcha, mamiąc wizją wolności i nowego startu bez listu gończego w każdym stanie. Odpowiedziały na tę propozycję tylko wymierzone w nadawcę rewolwery i karabiny. Gdy stróże prawa zniknęli, obóz zaczął się pakować, a my z Lennym pojechaliśmy do Shady Bell, by upewnić się, że stara rezydencja nada się na kolejny postój w naszej długiej wyprawie ku Taiti, jak zapowiada Dutch. Nim jednak spełnimy nasze marzenie o spokojnej starości na farmie, musimy odzyskać Jacka i stracone w Blackwater pieniądze. A gdzie będzie ku temu lepsza szansa, jak nie w tętniącym życiem Saint Denis.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu
sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje
wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera,
Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad
regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj profile bloga
na
Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.