Red Dead Redemption 2 #13: Wujek Samo Zło
Czasami myślę sobie, że gdyby życie potoczyło się inaczej, zostałbym praworządnym ciężko pracującym obywatelem. Spisałem się niedawno jako pomocnik szeryfa. Wczoraj z kolei, na polecenie Dutcha, odwiedziłem plantację Greyów, by dowiedzieć się czegoś więcej o wieloletnim konflikcie dwóch zwaśnionych rodów. I zostałem listonoszem, który przewozi tajne wiadomości pomiędzy zakochanymi.
Społeczność Rhodes
Trafiliśmy do ciekawej okolicy, nie ma co. Samo Rhodes to mała mieścina, w której sporo do powiedzenia ma lokalny gang szubrawców z Lemoyne. Panoszą się do tego stopnia, że nie dają przyjezdnym nawet skorzystać z saloonu, jeśli tylko mają akurat taki kaprys. Dwóm co bardziej krewkim musiałem wybić z głowy złe pomysły jednego dnia, bo nie chcieli odpuścić.
W ciągu kilku dni zdołałem też natknąć się na pracującego w zakładzie pogrzebowym dłużnika Straussa, który płaci skarbami umarłych, a także tych idiotów chodzących w białych kapturach, co palą po lasach drewniane krzyże. Minionej nocy złapałem ich na inicjacji nowego członka, która zakończyła się przypadkowym spaleniem chłopaka. Namieszali mu w głowie i odebrali życie. Mam ochotę ich wszystkich powystrzelać.
Plantacje Greyów i Braithwaite’ów
Same plantacje Greyów i Braithwaite’ów robią niesamowite wrażenie. Ciągną się kilometrami. Wszystko ogrodzone płotami. Uprawy wyglądają na zadbane i zdrowe. Nie brakuje też uzbrojonych strażników, dla których każdy przejeżdżający to potencjalny złodziei i wróg. Pewnie mają czego strzec, ale w tym momencie próbować z nimi zadrzeć, to jakby stawać do walki z całym pułkiem wojska. Być może trzeba będzie to rozegrać sprytniej. Zdołałem już poznać przedstawiciela rodu Greyów i jego oblubienicę z familii Braithwaite’ów. Tragiczna historia miłosna rodem z książek, przy których damy ronią łzy w pociągach. Pomogłem dostarczyć po cichu przesyłkę do kobiety i dostałem list zwrotny, więc może ta zabawa w kuriera się opłaci. Grey już wspominał coś o nagrodzie.
Być może trzeba będzie jednak posunąć się do małego szantażu i pobawić w politykę. Na tyłach domu Greyów znalazłem obleczony grubym, zardzewiałym łańcuchem wychodek, w którym zamknięta była kobieta. Bredziła coś o córce i liczyła bez sensu. Najwyraźniej postradała rozum i stała się balastem dla rodziny, która postanowiła po cichu rozwiązać problem. To może być as w rękawie, z którego w odpowiednim momencie trzeba będzie skorzystać.
Plan Wujka
Wujek to jednak powinien sobie leżeć i odpoczywać w obozie. Cofam wszystko, co wcześniej napisałem, krytykując go za lenistwo. Wczoraj zagadnął mnie z pomysłem napadu na transport cennego ładunku, który rzekomo będzie bez obstawy. Czułem, że to zbyt podejrzany temat i wolałem odpuścić, ale Wujek nalegał i wciągnął w to też Charlesa i Billa. Nie było wyjścia, trzeba było jechać. Przynajmniej samego Wujka też wyciągnęliśmy, co by nie myślał, że zarobi tylko za gumowe ucho.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Wóz bez obstawy, z cennym ładunkiem i woźnicami, którzy nie zamierzali zgrywać bohaterów. Szybko wyszło jednak na jaw, czyje pieniądze są przewożone w kufrze. Właścicielem był nie kto inny jak sam Leviticus Cornwall. Mieliśmy unikać kłopotów, nie rzucać się w oczy, a już na pewno trzymać się z daleka od wszystkiego, co związane z potentatem finansowym. Wujek najwyraźniej któregoś fragmentu poleceń Dutcha nie dosłyszał. Nie było już jednak odwrotu i zabraliśmy łupy. Chwila zawahania wystarczyła, żeby na miejsce dojechała uzbrojona po zęby obstawa. Rzuciliśmy się do ucieczki, ale pościg nie ustępował.
Myląc tropy
Trudno strzela się z siodła i to jeszcze w cele znajdujące się za plecami. Tennesse Walker dzielnie znosił huk wystrzałów i pędził przed siebie, trzymając się blisko Charlesa i reszty. Zboczyliśmy z dróg i przebiliśmy się przez niewielki zagajnik, myląc nieco tropy pościgu. Za moment dotarliśmy do samotnego gospodarstwa, leżącego na lekko górzystym terenie. Kilkaset metrów na zachód mieliśmy las. Pogoniliśmy konie i ukryliśmy się w zaniedbanej, niszczejącej stodole, której najwyraźniej nikt nie używał od kilkunastu miesięcy. Wyczekiwaliśmy. Pierwszą wartę wziął Charles.
Słońce zachodziło leniwie i niechętnie, przedłużając nastrój niepokoju i nerwowości. Williamson nigdy nie był szczególnie cierpliwy i parokrotnie trzeba było go uciszyć, bo zapominał się i gotów był podjąć jakąś głupią decyzję. Wydawało się, że wyjdziemy z opresji bez szwanku.
Pod osłoną nocy
Zapadł mrok, okrywając ciemnym płaszczem wszystkich kryminalistów tego świata. Nocne bestie wychodziły na polowanie, a jedynym świadkiem ich niegodziwości był przyglądający się wszystkiemu z wysoka księżyc. Powoli szykowaliśmy się do opuszczenia schronienia, gdy na gospodarstwo przybyła grupa poszukiwawcza. Dwóch mężczyzn z pochodniami skierowało swoje kroki do domostwa. W skupieniu wsłuchaliśmy się w rozmowę.
Przerażony właściciel zasugerował, że słyszał dziwne dźwięki ze stodoły. Tropiciele ruszyli w naszą stronę. Przytuleni do ścian, wstrzymaliśmy oddech, widząc, jak światło pochodni powoli rozświetla kolejne elementy drewnianej konstrukcji. Ludzie Cornwalla nie byli zbyt dokładni. Najwyraźniej mieli już dość wielogodzinnych poszukiwań. Mogło nam się udać. Niestety, gdy już odchodzili, Bill narobił hałasu. Trzeba było stanąć do walki.
Dobrze przygotowałem się na tę sytuację i zabrałem ze sobą dwa rewolwery, karabin powtarzalny i dubeltówkę. Atakowali nas z każdej strony, próbując znaleźć słaby punkt obrony. Odpieraliśmy kolejne próby podejścia bliżej. Huk wystrzałów burzył spokój nocy i pewnie trwałoby to jeszcze z godzinę, gdyby nie pożar jednej ze ścian stodoły. Może i dobrze, że tak się stało. Musieliśmy opuścić naszą małą twierdzę i rzucić się do ucieczki. Jedyny rozsądny plan zakładał ukrycie się w pobliskim lesie.
Potyczka w lesie
Rozdzieliliśmy się, licząc na rozbicie sił Cornwalla i zgubienie tropicieli. Zostałem z Wujkiem. Zbiegliśmy w dół lasu i przytuliliśmy się do wielkich głazów, czekając na dalszy rozwój sytuacji. Staraliśmy się uspokoić oddech, który w tym momencie zdradzał naszą pozycję i zagłuszał kroki napastników. Nie byli zbyt dyskretni. Duet zmierzający w naszą stronę rozświetlał sobie widok latarnią i głośno rozmawiał. Łatwo było się przygotować. Wyjąłem nóż do rzucania i mocno chwyciłem w palce lekkie ostrze. Podzieliliśmy cele między siebie i czekaliśmy. Krok bliżej. Krok bliżej. Jeszcze chwila. Sylwetki pojawiły się przed naszymi oczami, ale nie dostrzegły nas. Było dla nich już za późno. Obaj padli jak rażeni piorunem.
Nie był to jednak koniec, bo nasi kompani paręset metrów dalej, byli dużo mniej uważni i wypalili z broni, by zlikwidować ścigających ich najemników. Wywiązała się strzelanina. Ruszyliśmy Charlesowi i Billowi z pomocą. Zdążyliśmy zaskoczyć wrogów, zachodząc ich od tyłu. Niewinny rabunek zmienił się w całodobową walkę o przetrwanie, z której tylko cudem wyszliśmy cało w komplecie. Wujek i te jego pomysły. Nawet plik banknotów w ręce nie działał w tym momencie zbyt kojąco na nerwy.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj profile bloga na
Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.