Fotokariera FIFA 19 #3: Wyjechałem nad morze
Na początku listopada sytuacja w Sosnowcu wyglądała na stabilną. Drużyna punktowała regularnie i trzymała się w górnej połowie tabeli. Styl gry nie porywał, bo trudno zachwycać się kolejnymi bezbramkowymi remisami i szczęśliwymi zwycięstwami po 1:0, ale przynajmniej zarząd miał powody do zadowolenia. Wiedziałem jednak, że to nie wystarczy, by zrealizować pierwszy etap planu na tegoroczną karierę. Celem był awans do europejskich pucharów, a mając najgorszy atak i najlepszą obronę, trudno o utrzymanie tempa głównych faworytów.
W poszukiwaniu lepszej posady
Po cichu więc rozglądałem się za nieco bardziej perspektywiczną posadą w ekstraklasie – gdzie zarząd nie będzie tak pilnował każdej złotówki, więc ja będę mógł planować potrzebne wzmocnienia. Utwierdzały mnie w tym występy nowych nabytków Zagłębia – Temenuzhkov był w tym momencie najskuteczniejszym strzelcem, Mendiseca wygrał nagrodę piłkarza miesiąca, a Bird i Canessa robili szybkie postępy. Jeszcze parę takich nazwisk i Sosnowiec doczekałby się przynajmniej Ligi Europy. W zimie raczej będę musiał ostrożnie planować wydatki, więc tego ambitnego planu nie uda się zrealizować.
Jedyna lokalna oferta pracy, jaką znalazłem w ostatnim czasie, to ta z Legii Warszawa. Wysłałem CV, ale nie spotkało się z zainteresowaniem. Wyniki Zagłębia to za mało dla włodarzy ze stolicy. Wkrótce mogą tej decyzji bardzo żałować, bo po niespodziewanych triumfach po 1:0 nad Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław podgoniliśmy wyżej notowanych konkurentów na tyle, by znowu liczyć się w grze o top 5. Gdybym tylko mógł trochę wzmocnić skład zimą, miałbym szansę na wprowadzenie drużyny do europejskich pucharów.
Gwiazdy Zagłębia Sosnowiec
Jeśli miałbym po tej pierwszej połowie sezonu wskazać najmocniejszy punkt Zagłębia, bez wahania wybrałbym Mateusza Możdżenia. 67 OVR sugerowało, że może decydować o obliczu zespołu. Nie przewidywałem jednak, że zostanie liderem pełną gębą, który walczy do końca o każdą piłkę i potrafi w pojedynkę odmieniać losy meczu. Najlepszy przykład? Uratował nam w samej końcówce punkt z Lechią Gdańsk. Choć brakowało mu już sił, poszedł za kolejnym atakiem i wykończył go z precyzją godną najlepszych grajków z Premier League czy Primera Division. Pawłowski przy nim wygląda, jak dopiero zbierający szlify junior.
Spotkania z Legią są wyczekiwane przez kibiców każdego ekstraklasowego klubu. Nie dziwi więc, że na stadion przybyła rzesza fanów z Sosnowca. Nasze dobre występy w poprzednich kolejkach mogły wlać trochę nadziei w serca fanów, ale obiektywnie patrząc, punkty mogliśmy zdobyć tylko w przypadku gorszego dnia gości. Zapomniałem jednak, że zespół ze stolicy czasami miewa poważne problemy z motywacją i potrafi lekceważyć niżej notowanych przeciwników. Moje Zagłębie bardzo na tym skorzystało, bo na początku meczu przejęliśmy inicjatywę, którą udokumentowaliśmy pięknym trafieniem Możdżenia, który znów efektownie włączył się do akcji ofensywnej.
Po tym ciosie warszawianie niestety się otrząsnęli i wskoczyli na swój poziom. Różnicę klas trudno było zatuszować. Przy szybszych wymianach piłki moi podopieczni wyglądali, jak dzieci we mgle. Jakimś cudem wywalczyliśmy mimo to remis, pozwalając Legii tylko raz trafić do siatki.
Mecz z Lechem Poznań
Niedługo później przyszła kolejna bitwa z faworytem – poznańskim Lechem. Przyjechaliśmy do stolicy Wielkopolski jako zespół z najgorszą ofensywą w lidze i najmniejszą liczbą straconych bramek z całej stawki. Zdrowy rozsądek podpowiadałby mecz zakończony bezbramkowy remisem lub z góra jednym golem. Tymczasem Zagłębie zagrało najefektowniejsze spotkanie trwającego sezonu. Sporo ciekawych akcji ofensywnych, groźnych dośrodkowań i udanych dryblingów pokazali zwłaszcza Udovicić i Mendiseca na lewej flance. Skończyło się na 2:1 dla Kolejorza, który dopiero w końcówce zdołał przechylić szalę na swoją korzyść. Dla nas trafił jeszcze przed przerwą Sanogo, wygrywając pojedynek główkowy z jednym z defensorów. Pierwszy gol zawodnika, który miał być naszą najgroźniejszą bronią – to chyba najlepsze podsumowanie potencjału początkowej kadry Zagłębia.
Wyjazd nad morze
12 grudnia. Wybrałem się z Zagłębiem do Szczecina na mecz z Pogonią. Moja drużyna nadal zaskakiwała ekspertów, trzymając się w ścisłej czołówce tabeli. Daleki byłem jednak od euforii. Spotkanie z zarządem potwierdziło mi, że zimą nie będę mógł dodatkowo wzmocnić kadry i spróbować zaatakować podium. Szefostwo niespecjalnie wierzy w powodzenie takiej misji. Woli dmuchać na zimne i odłożyć trochę grosza na potencjalnie gorsze czasy. Ten brak ambicji i zaufania może być hamulcem ręcznym, który spowolni mój progres i utrudni realizację celów. A nie chcę zmarnować w ekstraklasie zbyt wielu lat. Przecież w planach jest odbudowa potęgi Milanu.
Gdy więc tylko usłyszałem, że rozczarowany formą zespołu zarząd Lechii zaczyna rozglądać się za nowym trenerem, skorzystałem z okazji. Wykonałem parę telefonów. Byłem nieopodal, więc udało się nawet umówić na szybką rozmowę. W Gdańsku byli pod wrażeniem gry Zagłębia. Wierzyli, że gdybym tylko miał nieco lepszy skład, mógłbym już nawet nadawać ton rywalizacji w ekstraklasie. Coś zaiskrzyło. Zostawiłem swoje CV i zasugerowałem, że lubię ciekawe wyzwania, a w Lechii takie byłoby bez wątpienia.
Nie przegap kolejnego materiału z FIFA 19 – obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.