Final Fantasy 7 Remake #3: Atak na reaktor nr 5
Nie planowałem nic na kolejny dzień, no może poza próbą wykręcenia się przed wieczornym zaproszeniem Jessie do jej mieszkania. Tymczasem z samego rana zbudziło mnie łomotanie do drzwi. W głosie Tify dało się usłyszeć przerażenie, więc szybko sięgnąłem po miecz i wybiegłem z pokoju. Moim oczom ukazały się slumsy bezradne wobec ataku tajemniczych zjaw. Tym razem jednak widziałem je nie tylko ja.
Zjawy w sektorze 7
Tifa nalegała, żebym pobiegł za nią, bo Seventh Heaven jest w niebezpieczeństwie, a Barret i Jessie mogą długo nie wytrzymać bez wsparcia. Ruszyliśmy ku celowi, ale momentalnie miejsce zastąpiły nam tajemnicze duchy. Wyjątkowo odporne na ataki, zwinne i liczebne, stanowiły poważną przeszkodę, umiejętnie kradnąc cenny czas.
Gdy odpędziliśmy pierwszą falę, pobiegliśmy bocznymi ścieżkami w stronę baru, starając się uniknąć kolejnych walk. Wkrótce naszym oczom ukazał się większy plac przed Seventh Heaven. Na szczycie schodów Barret i Jessie prowadzili ostrzał krążących w powietrzu istot, ale wydawało się, że nie panują nad sytuacją. Nie zdołaliśmy do nich dotrzeć, bo drogę zatarasowały nam kolejne zjawy. Jedna z nich uwięziła na moment Tifę, a w tym czasie trzy pozostałe skutecznie odwróciły moją uwagę. Dopiero wtedy zorientowałem się, że jeden z duch ma inną aurę wokół siebie. Przeczuwając, że może być liderem grupy, zaatakowałem go. Trafiłem w dziesiątkę – po serii ataków, ulotnił się, a za nim ruszyły pozostałe.
Nowy skład na akcję
Niestety ostatnie fantomy pchnęły jeszcze Jessie, która straciła równowagę i runęła ze schodów, skręcając kostkę. W tym stanie nie mogła udać się na tak ważną misję. Barret nie miał wyboru. Polecił Wedge’owi ochronę koleżanki z Avalanche, a mnie zaproponował udział w zadaniu. Wraz z Tifą mieliśmy zastąpić nieobecnych członków drużyny. Mając w pamięci wcześniejsze słowa Tify i złożoną w Nibelheim obietnicę, zgodziłem się. Widziałem w jej oczach ulgę, więc trochę się nawet ucieszyłem, że tak to wszystko się ułożyło.
Wieczorem spotkaliśmy się na peronie, gdzie jeden z ostatnich pociągów miał ruszyć w trasę ku sektorowi piątemu. Tam znajdował się nasz cel. Pasażerów było niewielu, bo po poprzednim zamachu wiele osób nadal było przestraszonych wizją kolejnych ataków terrorystycznych. Stanowcza reakcja Shinry i wprowadzone kontrole też zniechęcały do przemieszczania się.
Szybko zrozumiałem, jak ważna podczas tej misji będzie obecność Tify. Pełniła rolę głosu rozsądku i przewidywała potencjalnie ryzykowne sytuacje, jak wtedy w wagonie, gdy zauważyła, że Barret jest poddenerwowany i może wdać się w niepotrzebną pyskówkę. Miała rację, choć tym razem został sprowokowany przez napotkanego wcześniej pracownika Shinry. W ostatniej chwili zapobiegłem bójce, która tylko utrudniłaby nam wykonanie zadania.
Pierwsze komplikacje
Na niewiele się to jednak zdało. Jakimś sposobem korporacja dowiedziała się o naszej obecności w pociągu i aktywowała dodatkowe kontrole tożsamości, na które nie byliśmy przygotowani. Wykryci i zaatakowani przez drony bojowe, musieliśmy podjąć trudną decyzję o wcześniejszym opuszczeniu transportu. Wyskoczyliśmy w połowie drogi. Na moment zostaliśmy rozdzieleni od Barreta, ale nadrobiliśmy dystans i wkrótce znowu byliśmy w komplecie.
Wtedy Avalanche zaimponowało mi po raz pierwszy. Okazało się, że przewidzieli możliwość komplikacji i przygotowali alternatywne scenariusze – aż do wariantu E, w którym się znaleźliśmy. Mogliśmy więc dalej kontynuować marsz ku reaktorowi, z tymże teraz przebijając się przez tunele metra i dostając na poziom techniczny pod sektorem szóstym. Prowadziły nas wskazówki zostawione przez informatorów – rysunki propagandowego psa Shinry, którego nos zawsze wskazywał właściwy kierunek. Sprytna zagrywka, którą niełatwo było rozgryźć przeciwnikowi.
Jedyne czego moi nowi towarzysze nie wzięli pod uwagę to potwory, które zagnieździły się w rzadko patrolowanych przez oddziały Shinry lokalizacjach. Odwalaliśmy więc za korporację brudną robotę, niszcząc oślizgłe Grashtrike’i i ich kolonie jaj. Przy okazji zyskaliśmy szanse, by nieco usprawnić naszą współpracę i wzmocnić posiadane materie. Z każdym kolejnym pojedynkiem coraz lepiej się uzupełnialiśmy na placu boju. Szybkość Tify, która dzięki materii Chakra odnawiała sobie też część zdrowia z otrzymanych obrażeń, sprawiała, że potrafiła dopaść i wykończyć każdego wroga. Barret z kolei znakomicie katował przeciwników ostrzałem z dystansu. Potężna seria z karabinu zwieńczona Focused Shotem mało kogo pozostawiała przy życiu.
Robot krab w podziemiach
Podróż do reaktora zakładała przedostatnie się po poziomie technicznym pod płytą sektora szóstego. Wcześniej jednak musieliśmy tam wejść i pech chciał, że natknęliśmy się jeszcze na porzuconego na bocznicy robota Shinry, który stanowił relikt dawnej wojny z Wutai. Był to prototyp, na którym stworzono później choćby Scorpiona z reaktora pierwszego. Wyposażony w ogromną liczbę narzędzi mordu i mocny pancerz, zatrzymał nas na dobre kilkanaście minut, ale ani przez moment nie zagroził powodzeniu misji. Byliśmy po prostu zbyt konsekwentni i opanowani, by dać się nabrać na jego pułapki.
Plan szybkiego przebicia się przez poziom techniczny spalił na panewce, bo okazało się, że windy, z których mieliśmy skorzystać, nie mają wystarczających zapasów energii do startu. Trzeba było podjąć trudną decyzję o wyłączeniu lamp, które zapewniały światło mieszkańcom poniższych slumsów. Zostawiałem to w gestii moich towarzyszy, którzy organizowali akcję i dużo lepiej znali potrzeby osób żyjących w cieniu płyt. Oboje uznali to za konieczność i zgodzili się. Musieliśmy więc tylko nabiegać się w tę i z powrotem, odblokowując sobie ścieżki do poszczególnych lamp i odłączając od nich zasilanie. W końcu uporaliśmy się z tym problemem i wjechaliśmy na górę, do reaktora numer pięć.
Szło gładko. Brak strażników dawał do myślenia, ale uznaliśmy, że to sygnał słabości Shinry, która ma coraz większe kłopoty kadrowe. O przyczynach nieobecności obrońców mieliśmy dowiedzieć się już parę chwil później, gdy tylko podłożyliśmy ładunki wybuchowe. Nagle okazało się, że jesteśmy gwiazdami rodem z pierwszych stron gazet…
Długo wyczekiwany remake Final Fantasy VII przedstawia wydarzenia w mieście Midgar, odsłaniając nowe wątki dotyczące losów Clouda i spółki. Zakochany w oryginale, z radością rzuciłem się w wir przygody, z której relacje możecie czytać w Gralingradzie. Kolejne odcinki już wkrótce!
Jeśli nie chcesz przegapić następnej części lub innych opowiadań na bazie gier, odwiedzaj bloga Gralingrad. Możesz też obserwować go na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube lub wspomóc stronę na Patronite. Dzięki!
Gra całkiem fajna, muszę kiedyś zagrać.
Przy okazji zapraszam na stronę na której można wygrać PS4 oraz wiele innych nagród.
https://www.bananki.pl/event/
Gra całkiem fajna trzeba kiedyś zagrać 🙂
Przy okazji zapraszam na stronę na której można wygrać PS4 oraz wiele innych nagród.
https://www.bananki.pl/event/