Moja kariera w FM 2016 #26: Marsz ku glorii
Nie pozostawialiśmy najmniejszych wątpliwości kibicom. Paris FC kontynuowało marsz ku glorii, pewnie zmierzając do Ligue 1. Nawet najbardziej zatwardziały w swoich przekonaniach krytyk mojego składu musiał przyznać, że w tym sezonie zasługuje on na awans.
Nie mogło być inaczej, skoro w Ligue 2 demolowaliśmy kolejnych oponentów różnicą kilku bramek. 4:2 z Clermont Foot, 5:0 z Caen, 4:0 z Auxerre – ofensywa szalała w każdym spotkaniu, a defensywa zbierała wysokie oceny, utrzymując stabilną formę. Nawet dziennikarze, którzy w pewnym momencie zaczynali obawiać się o kondycję mojej ekipy w obliczu walki na dwóch frontach, musieli w końcu przyznać, że panuję nad sytuacją.
Mądra polityka transferowa, świetna atmosfera w szatni – to wszystko robiło dla mnie wyniki. W czołowej czwórce zawodników z najwyższą średnią ocen było trzech moich podopiecznych, rewelacyjny na prawym skrzydle Khaloua i dwaj boczni defensorzy Cantini i Sanaia. Nawet do tej pory niepokojące raporty finansowe zaczęły wyglądać lepiej, na co wpływ miały premie z pucharów i trzy miliony euro zarobione ze sprzedaży Vincenta Piresa do Portugalii. Z ciężkim sercem pozwoliłem mu wrócić do ojczyzny, bo był to rozgrywający ze sporym potencjałem. Dla składu nie znaczył jednak jeszcze aż tak wiele, a zastrzyku gotówki potrzebowaliśmy, by unormować, choć na krótką chwilę, sytuację finansową w klubie. To była gra na przetrzymanie, bo już niedługo, wraz z awansem do Ligue 1, na pewno zyskamy dużo marketingowo i będziemy cieszyć się z kawałków większego tortu.
Paris FC płynęło obranym wcześniej kursem, nie zważając na przeszkody. Tymczasem kilka innych ekip musiało wiadrami wylewać wodę z pokładu, jak choćby Stade Rennes. Pomimo ogromnych inwestycji poczynionych zimą klub pod wodzą trenera Gourvenneca nadal nie był w stanie regularnie punktować. Gwiazdy zawodziły, więc ledwie po kilku rundach ze stanowiska poleciał kolejny szkoleniowiec. Z takim pogrążonym w chaosie rywalem nie mogliśmy przegrać. 1:1 satysfakcjonował chyba obie jedenastki – nas przybliżał do awansu, Rennes w obecnym kryzysie zadowalał.
Utrzymywanie przewagi nad US Orelans w ligowej tabeli na razie przychodziło bez większych trudności. Zbliżał się jednak czas kolejnych spotkań w Pucharze Francji, a więc okres dodatkowych obciążeń dla zawodników i wymuszonych rotacji składem. Nie zamierzałem rezygnować z walki o trofeum, które może zapewnić mi nie tylko sławę i pieniądze, ale też nieoczekiwany awans do europejskich pucharów. Z obecną, kilkupunktową przewagą w lidze, mogłem sobie na takie ryzyko pozwolić. Los nie zamierzał jednak Paris FC niczego ułatwiać. Z Bastią w 1/8 finału znowu doszło do zaciętej batalii, w której przez dziewięćdziesiąt minut nikt nie zdołał strzelić gola. Impas przełamał trafieniem w 106 minucie Fauvergue, wykorzystując boiskowy spryt, by oszukać podmęczonych defensorów. Ćwierćfinał z Angers przyniósł kolejny zacięty bój i zwycięstwo mojej ekipy 2:1. Stres był ogromny, bo rywale w 72 minucie złapali kontakt i niewiele zabrakło do kolejnej dogrywki. Paris FC było jednak ostatecznie w półfinale, w którym miało zmierzyć się ze….Strasbourgiem, sensacją rozgrywek z trzeciej ligi. Losowanie nie mogło być dla nas szczęśliwsze.
– Złe wieści, Grange wypada na pięć miesięcy – przerwał szał radości w szatni mój asystent. Kolejny raz zawiodło kolano. Mający być największą gwiazdą drużyny skrzydłowy po raz kolejny łapał długą przerwą. Jak na razie na boisku tylko zawodził. Może teraz da drużynie coś więcej – pomyślałem, obserwując reakcję podopiecznych – zmotywuje ich dodatkowo, by zagrali w tym pucharze dla niego.
Czy rzeczywiście to zrobią i sprawią nie lada sensację, awansując do finału Pucharu Francji? O tym dowiesz się w kolejnym odcinku cyklu. By go nie przegapić, śledź Gralingrad na Facebooku i Twitterze.