Final Fantasy 7 Remake #1: Powrót do Midgar
Od czasu wydarzeń w Midgar, wspólnych akcji z Avalanche i walk u boku Barreta i Tify, minęło ponad dwadzieścia lat. Od niedawna mogę je przeżywać na nowo, każdej nocy, za sprawą powracających z nieodgadnionych przyczyn snów, odkrywając nieznane i niedostrzeżone wcześniej fakty.
Reaktor Mako nr 1
Wszystko zaczęło się, gdy za sprawą Tify, dobrej znajomej z czasów młodości, odezwał się do mnie lider grupy Avalanche, Barret. Szykowali akcję wymierzoną w Shinrę, cios o niespotykanej do tej pory sile. Planowali za pomocą ładunków wybuchowych zatrzymać pracę jednego z reaktorów napędzających Midgar. Miał to być pierwszy etap wielkiej kampanii, której celem było uratowanie umierającej planety i powstrzymanie chciwej korporacji przed dalszym wydobyciem energii Mako. Dla mnie liczyła się tylko szansa na dodatkowy zysk, a że przy okazji można było utrzeć nosa Shinrze, to zgodziłem się z ochotą.
Dojechaliśmy pociągiem na stację kolejową w pobliżu reaktora w sektorze pierwszym. Była nas piątka. Dowodzący Barret, ja i trójka pomagierów – Jessie, Biggs i Wedge. Szybko przekonałem się, że na wypłatę będę musiał zarobić, bo kompani zostawiali dla mnie większość brudnej roboty. To pierwszy moment, w którym sny zaczęły różnić się od wspomnień sprzed lat. Nabrały dynamiki, ale i szczegółowości.
Do ochrony dworców i reaktorów Shinry rzadko kiedy przydzielani są elitarni żołnierze. Tych korporacja trzyma bliżej siedziby, na wypadek nagłych zdarzeń i nieproszonych gości. Mimo to próba dostania się do środka nie jest prosta, bo liczebność i wyposażenie strażników wystarczająco podnoszą poziom trudności. Doświadczenia wyniesione z misji wykonywanych jako SOLDIER w takiej sytuacji odgrywają kluczową rolę.
Postawiłem na szybkość, unikając ataków i wymierzając szybkie cięcia w korpus. Gdy wróg utrzymywał większy dystans, jak na przykład często robili grenadierzy, wspierałem się wypracowaną umiejętnością Focused Thrust, by wybić go z równowagi. Ewentualnie posyłałem w jego stronę niewielką kulę ognia. Z reguły tyle wystarczyło, by pokonać kolejne przeszkody.
Barret – lider Avalanche
Barret wydawał się dziwnie poddenerwowany, co nie do końca pasowało do roli lidera, którą pełnił. Nie mogłem mu za to odmówić charyzmy, bo nawet zjeżdżając z nami windą na dół zdecydował się na małą przemowę motywacyjną. Ależ go irytowałem, pokazując niespecjalne zainteresowanie losami planety.
Wkrótce mieliśmy okazję stanąć ramię w ramię na placu boju. Towarzysz akurat się przydał, bo musieliśmy przebić się przez garaż Sweeperów, a z nimi zawsze lepiej walczyć we dwójkę, bo łatwiej je zdezorientować. Najważniejsze to nie stawać idealnie na wprost, gdzie siła ognia jest największa. We dwóch więc sprawnie rozprawiliśmy się z maszyną, która może była silna, ale niespecjalnie inteligentna i ruchliwa.
Wkrótce znaleźliśmy się w miejscu docelowym, u podstawy reaktora. Byliśmy tam tylko ja i Barret, bo reszta grupy przygotowywała już drogę ewakuacyjną. Podłożyliśmy ładunek i ustawiliśmy zapalnik. Barretowi zależało, żebym zrobił to osobiście, więc z przyjemnością ustawiłem limit czasowy na dwadzieścia minut. Przynajmniej udawajmy profesjonalistów. Moment później niespodziewanie spadł na nas, dosłownie, Scorpion Sentinel – robot bojowy opracowany do ochrony reaktora.
I tutaj, czego wcześniej nie pamiętałem, schrzaniłem dwukrotnie sprawę, dając się położyć jego atakom. W ferworze walki zagapiłem się i nie uleczyłem ran, zmuszając Barreta do użycia dwóch z trzech Phoenix Downów. Postawiony pod ścianą kompan poradził sobie jednak z wyzwaniem i wykazał rozsądkiem, o który bym go nie podejrzewał. Nie tylko opanował sytuację i zadbał o nasze zdrowie, ale też zdołał mocniej uszkodzić Scorpiona potężnym atakiem specjalnym. Za moment będąca na granicy eksplozji maszyna zaczęła szaleć, niszcząc wszystko wokół siebie. Trzeba było szybko się ewakuować.
Eksplozja reaktora
Waląca się konstrukcja rozdzieliła mnie i Barreta, ale dobrze się stało, bo dzięki temu mogłem ocalić Jessie, przygniecioną kawałkiem żelbetonu. Podczas taktycznego odwrotu napotkaliśmy jeszcze kilku strażników, w tym upierdliwych Shock Trooperów, którzy potrafią mocniej popieścić prądem, ale i ich rozpracowaliśmy taktycznie, mądrze współpracując.
I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie okazało się, że uszkodzenia są poważniejsze od zakładanych i cały reaktor eksplodował z dużo większą siłą, uszkadzając pobliską strefę mieszkalną sektora pierwszego. Nie zapamiętałem tego w ten sposób. Tych zniszczonych ulic i budynków, tych trawionych ogniem pojazdów i konstrukcji. Gdzieś we wspomnieniach zatarły się twarze przerażonych cywilów, którzy zostali zmuszeni do ewakuacji lub nie mieli jak dotrzeć do domów.
Sephirot żyje?
Co tam robił Sephirot? Czy rzeczywiście go wtedy spotkałem? Nie mogłem sobie tego przypomnieć, ale teraz jego obecność wydawała się tak rzeczywista, jakby naprawdę stał zaraz obok mnie. Znowu zdawał się mną bawić, jakby znał sekrety, do których nie miałem dostępu. Gdyby tylko pamięć mnie tak nie zawodziła.
Zjawa opuściła mnie w odpowiednim momencie, bo czas odjazdu ostatniego pociągu zbliżał się nieubłaganie, a strefa sektora pierwszego zaczynała roić się od strażników. Być może przemknąłbym za plecami żołnierzy nieubłaganie, gdyby nie Aerith, którą wtedy spotkałem po raz pierwszy. Tym razem jednak nie była sama – towarzyszyły jej te przedziwne widma, wirujące wokół duchy bez twarzy, szybujące nad ziemią w tych swoich porwanych szatach. Dziewczyna wykorzystała moment i zbiegła w stronę zaułka, pociągając je za sobą. Zostałem tam sam, z otrzymanym dopiero co kwiatem i tym kojącym uśmiechem nieznanej jeszcze dziewczyny przed oczami. Tymczasem wokół zaroiło się od zaalarmowanych żołnierzy Shinry.
Próba przebicia się do dworca zakończyła się niepowodzeniem. Doskonale pamiętam ten moment. Otoczony z obu stron, zmęczony po serii pojedynków, a zwłaszcza konfrontacją z tym wyjątkowo dobrze broniącym się gościem z tarczą, usłyszałem dźwięk jadącego pociągu. Ostatnia szansa. Jedyny ratunek. Rozpędziłem się i zeskoczyłem w stronę torów, lądując na dachu.
Byłem bezpieczny. Za moment zobaczyłem znajome twarze. Avalanche zdołało ewakuować się w komplecie.
Długo wyczekiwany remake Final Fantasy VII przedstawia wydarzenia w mieście Midgar, odsłaniając nowe wątki dotyczące losów Clouda i spółki. Zakochany w oryginale, z radością rzuciłem się w wir przygody, z której relacje możecie czytać w Gralingradzie. Kolejne odcinki już wkrótce!
Jeśli nie chcesz przegapić następnej części lub innych opowiadań na bazie gier, odwiedzaj bloga Gralingrad. Możesz też obserwować go na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube lub wspomóc stronę na Patronite. Dzięki!