Final Fantasy 7 Rebirth #9: Junior
Euforia wysokościowa. Stan, do którego dochodzi podczas wspinaczki górskiej, kiedy na skutek niedotlenienia mózgu organizm zaczyna wytwarzać w płynie mózgowo-rdzeniowym endorfiny. Pokonując kolejne metry ku szczytowi Corel, miałem okazję zobaczyć ją na własne oczy. Jak kwieciście kwitował to Red, Aerith stała się jednością z górą, ignorując zmęczenie, ból i stres.
Niespodzianki na górze
Nasza przyjaciółka zaraz na początku wspinaczki złapała zadyszkę i poprosiła o chwilę przerwy. To dlatego Yuffie, Barret i Tifa oddzielili się od nas i wyruszyli sprawdzić sytuację. My tymczasem mogliśmy zmniejszyć tempo i z nieco większym spokojem kontynuować marsz. Początkowo. Potem okazało się, że Aerith przestała wymagać specjalnego traktowania. Nawet jeśli chciałem coś zrobić, spokój Reda nie pozwalał mi reagować i okazywać niepokoju. Podskórnie ufałem, że nic złego jej nie grozi.
Zresztą miałem czym zająć myśli, bo góra stała się siedliskiem całkiem sporej liczby potworów. Co gorsza wyjątkowo silnych, jeśli ich zlekceważyć lub opuścić gardę. Nawet niewielkie, zabawnie podskakujące Sandhog Pies były groźne ze swoją zdolnością rzucania czaru Gravity, który odbierał kilkaset punktów zdrowia. A potem jeszcze pechowo natknęliśmy się na Turksów, którzy akurat przywieźli śmigłowcem kilku wędrowców, by móc dalej śledzić ich marsz. Najwyraźniej też podążali tropem ofiar eksperymentów, szukając wskazówek dla swoich przełożonych.
Nie mogli przepuścić okazji, by wyeliminować Avalanche. Być może Rufus rzeczywiście objąłby nas swego rodzaju amnestią po naszym spotkaniu w Junon, ale atak ze strony Yuffie skutecznie unieważnił wszystkie ewentualne ustalenia i porozumienia. Przypomniałem sobie o tamtej sytuacji, kiedy na ogrodzonym wysoką siatką lądowisku z impetem zatrzymała się zmodyfikowana Valkyria z dwoma miotaczami płomieni. Kolejny robot bojowy zaprojektowany i wyprodukowany przez dywizję Shinry słynącą z pomysłowości w konstruowaniu narzędzi mordu. Miała ona mnóstwo krwi na swoich rękach.
Bitwa z Valkyrią
To był trudny pojedynek. Na niewiele zdał się fakt, że w pewnym momencie Aerith przyzwała Leviathana. Morskie bóstwo teoretycznie powinno skutecznie ranić maszynę, ale jej zwinność i zdolność lotu sprawiały, że nawet wysokie tsunami generowane przez naszego sojusznika pudłowało. Zresztą ta mobilność sprawiała, że Red też miał kłopoty z dosięgnięciem i zadaniem celnych ciosów. To wszystko przeciągało bitwę i sprawiło, że była trudniejsza niż być powinna. W końcu jednak, zmęczeni, ale też sfrustrowani, przeprowadziliśmy z czworonożnym kompanem decydujący atak, po którym mechaniczna konstrukcja rozpadła się w drobny mak.
Pokonaliśmy później jeszcze tylko kilkaset metrów ku górze. Tam w końcu połączyliśmy siły z naszą grupą zwiadowców. Po drugiej stronie czekały na nas zapierające dech w piersiach widoki, ale też nowe wyzwania i zagrożenia.
To tam znajdowało się Corel. Osada była niegdyś miejscem, które hartowało charaktery. Kopalnie węgla prosperowały, zapewniając miejscowej społeczności pracę od pokoleń. Wokół nich toczyło się skromne, ale dające tym ludziom satysfakcję życie. A potem przyszła rewolucja technologiczna. Nowe surowce, inne materiały. Pojawiła się Shinra i przyniosła śmierć.
Pierwszy Weapon
Widok zniszczonego reaktora robi wrażenie i zapisuje się trwale w pamięci. Gigantyczna wyrwa w ziemi przypomina otwartą ranę planety. Wielkie jezioro energii Mako jest niczym zakażenie na zdrowej tkance. Ten zielonkawo-niebieski blask jest złudny. Kusi by się nim zachwycić, a gdy się zapomnieć obezwładnia i pozbawia sił. Tylko taka istota jak Weapon może w tych warunkach wyglądać majestatycznie. Kiedy wyskoczył z wody na wysokość kilkudziesięciu metrów, wyglądał, jakby specjalnie chciał się nam zaprezentować. Yuffie była zachwycona tym pokazem. Przede wszystkim wielkością dostrzeżonej materii.
Kiedy minęliśmy ruiny reaktora i podążając za zakapturzonymi wędrowcami, znaleźliśmy się na torowiskach oplatających opuszczone kopalnie, poczułem się źle. Straciłem zupełnie siły. Energia Mako dopadła też mnie, jak przewidywali kompani, ale przyczyny były dużo bardziej zagadkowe. Musiałem chwilę odetchnąć. Yuffie, Barret i Tifa wyruszyli tymczasem do znajdującego się w oddali, umiejscowionego kilkadziesiąt metrów wyżej, na potężnej skale, panelu sterowniczego. Chodziło o utorowanie drogi nie tylko dla nas, ale też dla mamroczących podróżników idących śladami Sephirota. Część z nich nie zamierzała czekać i na naszych oczach rzucała się do wody, by pokonać przeszkody wpław. Nie było siły na świecie, która mogłaby być w stanie ich powstrzymać na dłużej niż krótką chwilę.
Tak sobie myślę, że od czasu, kiedy opuściliśmy Midgar, wiele się wydarzyło. Los nie szczędzi nam atrakcji i okazji, by poznawać świat oraz uczyć się więcej o sobie samych i o naszych towarzyszach. Kiedy ja odpoczywałem w towarzystwie zatroskanej Aerith i czuwającego Reda, pozostała trójka wspinała się ku górze. Yuffie miała wiele okazji, żeby się wykazać. Może Barret nie chciał tego przyznać, ale na pewno trochę mu zaimponowała, kołysząc się wysoko nad ziemią na lince z hakiem. Gdyby nie ona, dotarcie do panelu zajęłoby dużo więcej czasu. W końcu to dzięki niej nieaktywne windy zostały uruchomione i zabrały resztę ku górze.
Gigatrice
Na szczyt dotarli we właściwym momencie. Akurat zmutowana energią mako Gigatrice przymierzała się do pożarcia kilku piskląt z gniazda. Yuffie nie zamierzała na to pozwolić. Tifa opowiadała mi później, że ninja z Wutai walczyła z zaciekłością przeciwko latającej bestii i to w dużej mierze dzięki niej oraz Barretowi udało się ją odstraszyć. Sama Tifa była szczęśliwa, ale też trochę przybita, bo jak wyjawiła, pierwszy raz od dawna czuła się bezużyteczna na polu bitwy. Nie mogła dosięgnąć i dopaść Gigatrice przez większość potyczki.
W końcu komunikator pamiętający jeszcze czasy aktywności kopalni zadzwonił. Most zwodzony został opuszczony i mogliśmy wyruszyć dalej. Nas czekał krótki spacer, a ekipę z góry przejażdżka wózkiem. Barretowi przypomniały się czasy minione, z kolei Yuffie była przerażona wizją podróży takim środkiem lokomocji. Mi zostało wybrać, którą trasą dotrą na miejsce. Chciałem sprawić trochę przyjemności pochodzącemu stąd kompanowi, więc ustawiłem zwrotnicę na tor, który gwarantował dodatkową porcję adrenaliny. Jakbym przeczuwał, że Barret będzie potrzebować jak najwięcej pozytywnych emocji wobec nieprzyjemności, które go czekają. Nie wziąłem tylko pod uwagę, że Yuffie będzie po wszystkim życzyć mi śmierci.
Cała grupa miała sporo śmiechu z jednego z ocalonych pisklaków, którego specyficzne upierzenie rzekomo przypominało moje włosy. Ptak najpierw upodobał sobie Barreta, a potem mnie. Na szczęście odnalazła się matka, która zabrała go ze sobą, bo musielibyśmy dźwigać ciężar odpowiedzialności wynikający z zapewnienia bezpieczeństwa Cloudowi Juniorowi.
Ciężar Corel
Podążyliśmy wiszącym mostem ku wiosce Corel. Barret był spięty i łatwo dało się wyczuć, że coś nie gra. Za chwilę zrozumiałem dlaczego. Po ledwie kilku krokach drogę przestąpiło nam trzech mężczyzn, którzy rozpoznali naszego czarnoskórego kompana. Nie byli zachwyceni jego wizytą i wyrazili to w ostentacyjny sposób, wylewając mu na głowę część trunku, którym się raczyli. Przyjął to bez zająknięcia się, choć Yuffie wręcz kipiała ze złości i żądała, by odpowiedział na zniewagę.
On tylko ruszył dalej. Kogokolwiek nie mijaliśmy, wszyscy patrzyli na Barreta ze złością lub pogardą. W jego stronę leciały przekleństwa i groźby. Nie reagował. Parł naprzód i wymuszał na nas, by nic nie mówić i nic nie robić. Dotarliśmy do jednego z większych budynków w centrum Corel, który okazał się lecznicą prowadzoną przez doktora Sheirana. Tego samego, który po wydarzeniach w Nibelheim, jak się dowiedziałem, uratował życie Tifie. Teraz robił wszystko, by pomóc tajemniczym wędrowcom.
Wiedział o programie SOLDIER, ale nie mógł podzielić się zbyt wieloma szczegółami. Zasugerował, że utrata woli, zamiana w mamroczące zombi, to coś charakteryzującego wszystkich uczestników programu SOLDIER. Mi też to grozi. Nie znał lekarstwa i chciał pogłębić wiedzę o chorobie, ale potrzebował do tego materiału badawczego. Moja krew byłaby idealna, ale stanowczo odmówiłem współpracy. Przyjął odpowiedź bez urazy.
Porywacze
Pomogłem mu przynajmniej w inny sposób. Uratowałem jednego z wędrowców, którego para złodziejaszków postanowiła porwać dla okupu. Nie przemyśleli do końca swojego planu, bo doktor Sheiran, choć pomagał całej wiosce, z pewnością nie śmierdział groszem. Niezbyt im to przeszkadzało. Okazali się też całkiem dobrze zabezpieczeni, bo kiedy zjawiliśmy się na miejscu gotowi odebrać uprowadzonego, rzucili przeciwko nam Deathclawa. Monstrum, którego nazwa nie była przypadkowa. Chwila zawahania i można było mocno oberwać od jego szponów.
Kiedy ostatni cios pozbawił go życia, porywacze już sprawnie zmywali się z jaskini, w której mieli kryjówkę. Coś czuję, że los może jeszcze dać nam okazję się spotkać. Wróciliśmy do Corel, chwilę pomówiliśmy z doktorem, a potem udaliśmy się ku stacji, skąd wagoniki kolejki zabierały chętnych do Gold Saucer.
Niepozorne połączenie dwóch zupełnie różnych światów. Biedy i przepychu. Smutku i radości. Nie mogliśmy spodziewać się, jakie atrakcje szykuje dla nas złoty spodek…
Final Fantasy 7 Rebirth to druga odsłona projektu będącego remake’iem kultowej produkcji jRPG Final Fantasy 7. Gra przynosi nie tylko unowocześnią oprawę audiowizualną i rozbudowę systemu, ale również nowe spojrzenie na znaną historię. Jak wygląda podróż przed świat Rebirth? Co czeka Clouda i jego kompanów? Przeżyj przygodę jeszcze raz w formie opowiadania na bazie wrażeń z gry!
Podoba Ci się to opowiadanie? Nie przegap innych materiałów z Gralingradu, w których podróżuję przez produkcje stare i nowe. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli doceniasz moje starania w takiej formie gier relacjonowania – postaw mi kawę, która pozwoli mi kontynuować wędrówkę przez świat Final Fantasy 7 Rebirth! Dzięki z góry!
<— Poprzedni odcinek opowiadania z Final Fantasy 7 Rebirth
Następny odcinek opowieści z Final Fantasy 7 Rebirth —>