Jak and Daxter: The Lost Frontier #2
Godzina szesnasta o tej porze roku oznaczała, że słońce było jeszcze wysoko. Wysoka temperatura zniechęcała do dłuższych spacerów i sprzyjała miłośnikom leniuchowania w cieniu drzew. Jak nigdy nie należał do domatorów, którzy potrafią spędzić cały dzień na wylegiwaniu się w hamaku. Co innego jego kompan Daxter, któremu w niesmak były jakiekolwiek niebezpieczeństwa. Od czasu zakończenia ostatniej przygody, sytuacja sprzyjała mniejszemu członkowi niesamowitego duetu.
Statek godny pirata Jaka
Jak postanowił zabić czas, dłubiąc przy swoim statku powietrznym. Podszedł do niego i przejechał palcami po skrzydle. Koło domu trzymał swoją zaufaną maszynę, którą wylatał w przeciągu ostatnich dni najwięcej godzin. To za jej sterami pierwszy raz spotkał piratów. Nie ją pilotował jednak, gdy przyszło do decydujących potyczek. Postawił na dużo lepiej chronionego i wyposażonego w większą siłę rażenia bombera. Statek powolny i majestatycznie rozcinający powietrze, ale też zostawiający za sobą tylko płonące wraki wrogich myśliwców.
– Zastanawiasz się nad instalacją Lighting Chainguna? – rzucił w jego stronę Daxter, który postanowił rozprostować nieco łapy po kilku godzinach leżakowania.
– Karabiny w zupełności mi wystarczą. Poza tym, Dax, dobrze wiesz, że jeśli miałbym się na cokolwiek przerzucić, to byłyby to lasery. Zabójczo skuteczne i efektywne w likwidowaniu celów. Poza tym świetnie uzupełniają się z rakietami.
– Chętnie bym pogawędził z tobą dalej o tych fascynujących aspektach destrukcji, ale skoro wspomniałeś o rakietach. Jakieś wieści od piratki napotkanej w lokalu naszego poczciwego Bartera?
– Nie i jakoś nieśpieszno mi do sprawdzania, co u niej – odparł z irytacją w głosie Jak.
Pojedynek w barze
Miał powody, by denerwować się na samo wspomnienie kobiety. W czasie ostatniej przygody okazała się ona jedną z trudniejszych przeszkód, z którymi musiał się zmierzyć. W pojedynku jeden na jednego nie miała specjalnych szans, więc postanowiła korzystać z pomocy innych klientów baru, którym Jak musiał obić twarz. Na domiar złego, gdy została postawiona pod ścianą, zrezygnowała ze zwyczajnych granatów i rzuciła potężną bombę laserową. Nagle całe pomieszczenie zaczęły przecinać wiązki promienia, raniąc każdego, kto znalazł się na celowniku. I Jak parę razy oberwał, nim w końcu zorientował się, że wystarczy wskoczyć na pobliską scenę, by bezpiecznie przeczekać aż wyczerpie się bateria. Potem potrzebny był tylko jeszcze jeden dobrze wymierzony atak, by skłonna do bitki awanturniczka padła nieprzytomna na ziemię, oddając obiecany fragment pradawnego mechanizmu.
Jak zaczął grzebać w silniku swojej maszyny, ale lekko znudzony Daxter nie zamierzał zostawiać kompana w spokoju. Musiał tylko rzucić dobry temat, by wciągnąć go w rozmowę. Nie było to zadanie łatwe, bo choć przyjaciel bardzo się zmienił w minionych latach, to z małomównością nadal czuł się bardzo dobrze.
Skyheed i pragnienie władzy
– Pomyślałbyś, że to Skyheed będzie tym złym? – zapytał, rzucając przynętę.
– Od początku coś mi w nim nie pasowało – Jak wyjątkowo łatwo dał się podejść. Co prawda piratom nie ufałem jeszcze bardziej, ale czułem się przy nim trochę nieswojo. Niby taki troskliwy o dobro świata i własnych krajan, a z drugiej taki trochę przebiegły. Śliski typ, co zresztą zauważyłeś w pierwszych minutach naszego pierwszego spotkania.
– W sumie nic nowego. Zasmakował władzy i chciał mieć jej jeszcze więcej. Typowy motyw ludzi, który nie dorośli do posiadania supermocy. Ja z tym, widzisz, nie mam problemu. Nawet DarkEco z łatwością zduszę w sobie, wykorzystując na własne życzenie – skwitował dumnie Daxter.
Komentarz przyjaciela Jak przyjął tylko z ironicznym uśmiechem, bo doskonale pamiętał widok kompana po kontakcie ze szkodliwą energią. Z małego i pociesznego stworka zamieniał się w dyszącą, agresywną kupę mięśni, która robiła wokół siebie demolkę. Oczywiście w mikroskali, bo nadal był to ledwie półmetrowy stwór, ale i tak łatwo było dostrzec efekty. Najzabawniejsze było jednak, jak ciągle o tym przypominał, sam siebie komplementując.
– Wiem, co sobie myślisz, ale nim rzucisz jakimś głupim tekstem, pamiętaj, jak wypadłem na tle Skyheeda – Daxter postanowił uprzedzić ruch przyjaciela.
Tajemnicze eksperymenty Skyheeda
Trudno było się z nim nie zgodzić. Eksperymentujący z ciemną materią przywódca Aeropy nie tylko doprowadził do stworzenia potężnego i ogarniętego żądzą mordu goryla, z którym Jak ledwo wygrał, ale i sam poddał się ryzykownej terapii. Zmieniwszy się w ogromnego nadczłowieka, był w stanie rzucać samolotami i skakać na kilka metrów w przód. Normalny człowiek nie miałby w takim starciu najmniejszych szans. Jak jednak widział już tak wiele, że i w takiej sytuacji mógł zachować spokój. Tym bardziej, że wtedy miał też do swojej dyspozycji zestaw bardzo praktycznych zdolności. Nabył je podczas zwiedzania wysp na krańcu świata. Mógł otoczyć się kulą zielonej energii, która chroniła przed jakimikolwiek obrażeniami, mógł posyłać eksplodującą po strzale kulę czerwonej mocy i spowalniać czas za pomocą materii w kolorze niebieskim.
Czasami potrafił się w tych wszystkich możliwościach zagubić. W ferworze walki trudno było unikać ataków, celować i strzelać, a jeszcze wybierać odpowiednią moc do wsparcia się w bitwie. Im dłużej jednak znajdował się na polu walki, tym szybszy i skuteczniejszy się stawał. Stając naprzeciw Skyheeda, miał już wystarczająco wiele praktyki, by rzucić mu wyzwanie.
Ostateczna bitwa w przestworzach
Lord najwyraźniej nie spodziewał się, że pomimo wchłonięcia takiej energii DarkEco nie będzie mógł zwyciężyć. Gdy więc starcie zaczęło się przechylać na jego niekorzyść, skorzystał z opcji ucieczki i przeniósł potyczkę w przestworza. I tutaj nie mógł jednak uciec przed wszechstronnością i talentem Jaka. Pilotaż w wąskich i krętych przestrzeniach wychodził młodemu awanturnikowi bardzo dobrze, więc utrzymał się na ogonie Skyheeda podczas wylotu z fortecy. Później była już tylko decydująca bitwa nad wodami skraju świata. Potężna machina latająca Aeropy, napędzana mocami DarkEco, kontra nieustępliwy Jak w dobrze wyposażonym bombowcu.
Nagłe wspomnienie tamtych chwil sprawiło, że Jak przestał pracować i zamarł w bezruchu. Nie umknęło to uwadze jego kolegi, ale nie musiał pytać, bo wiedział co się stało.
Poświęcenie Phoenixa
Zwycięstwo w tamtej potyczce nie przyszło łatwo. Być może Jak i Daxter nie byliby w tym miejscu, w którym są teraz, a kraina nie cieszyła się obecnie dostatkiem i spokojem, gdyby nie bohaterska decyzja kapitana Phoenixa. Początkowo uznawany za wroga, okazał się wartościowym sojusznikiem, który w najważniejszym momencie gotów był poświęcić własne życie dla ratowania innych. Jak do końca swoich dni pamiętać będzie moment, w którym pilotowany przez niego okręt wbił się w Behemota Aeropy, dokonując poważnych uszkodzeń. To był kluczowy moment tamtej bitwy.
Phoenix pokonał przez kilka godzin niezwykłą drogę od wroga, przez rywala, po sprzymierzeńca i druha, którego Jak będzie wspominał do końca swoich dni. Niewielu ludzi jest w stanie tak zapisać się w historii. Teraz zadaniem wszystkich ocalałych będzie dopilnować, by pamięć o herosie, który dał drugie życie całej krainie nie zginęła.
– Choć stary druhu, przejdźmy się w poszukiwaniu przygód – Jak rzucił do wpatrzonego w horyzont przyjaciela.
– Wiesz, że dwa razy nie będziesz musiał mnie zapraszać – odparł Daxter, zrywając się na równe nogi i w kilku susach dostając na ramię mężczyzny.
Kto wie, być może wkrótce dwójka znów zyska szansę, by zrobić coś niesamowitego?
Jak and Daxter: Lost Frontier to wydana na PSP kontynuacja oryginalnej trylogii przygód sympatycznego duetu i jednocześnie jedna z lepszych pozycji w bibliotece przenośnej konsolki. Po latach przerwy, postanowiłem odnowić relacje z herosami, którzy zachwycali na PS2. Swoje wrażenia z zabawy spisuję w tym opowiadaniu, wspominając elementy, które szczególnie zapadły mi w pamięci.
Lubisz czytać o grach? Zostań w Gralingradzie, by nie przegapić innych ciekawych materiałów! Możesz też obserwować bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube lub wspomóc stronę na Patronite. Dzięki!