New Yorker #7: Ratunek w białym kitlu

Źródło: http://chrisrosewarne.com
Max był łatwym celem. Niczym powoli przesuwająca się w jednostajnym tempie i konkretnym kierunku tarcza na strzelnicy, pokonywał kolejne metry korytarza. Pociski rozrywały i wprawiały w specyficzne wibracje powietrze wokół. Obolały, znieczulony lekami, z lekko przymkniętym prawym lewym okiem odpowiadał wystrzałem na każdy strzał.
Sprzątacze mieli przewagę liczebną tylko przez moment. Z trzech w mgnieniu oka zrobiło się dwóch. Potem ostał się już tylko jeden. Gdy kula wwierciła się mu w czaszkę na wysokości lewej brwi, mroczna uwertura urwała się. Max pchnięty siłą kuli, stracił równowagę i uderzył plecami o ścianę. Nogi nie miały już siły utrzymać reszty ciała, więc zsunął się na podłogę, pozostawiając krwawy ślad na brudnobiałym tynku. W ramieniu utkwił mu pocisk, ale przy obecnym stanie, nie robiło to Payne’owi większej różnicy. Kurwa, przydałaby się jakaś podwózka – zażartował ponuro, z trudem wciągając kolejny oddech powietrza do płuc i wpatrując się w spoczywającą na udzie rękę z berettą.
Tętniący normalnie życiem szpital Maimonides Medical Center był niczym okręt widmo. Opustoszały, cichy i przerażająco spokojny. Max próbował wytężyć słuch, by wyłapać kroki lub głosy. Kogokolwiek, ocalałych pracowników, zabłąkanych pacjentów lub kolejnych wrogów. Główne drzwi zostały zablokowane przez sprzątaczy i to tylko kwestia czasu aż ktoś zgłosi dziwną sytuację służbom – pomyślał, starając się stłumić odgłos pompowanej rytmicznie przez tętnice krwi i usłyszeć coś poza nim. W pewnym momencie zza zakrętu korytarza wyłonił się mężczyzna w kitlu. Spowolniony czas reakcji oznaczałby w tym momencie śmierć Payne’a, ale szczęśliwie dla niego nieznajomy nie miał złych intencji. Podszedł do niego, przypatrzył się chwilę i kazał poczekać, aż zaraz wróci. Miał dziwny akcent, wskazujący na jego wschodnioeuropejskie, być może rosyjskie korzenie. Max czuł, że zaczyna tracić świadomość. Nawet nie wie kiedy stracił przytomność. Ze snu wyrwał go przenikliwy ból. Gdy wzrok złapał ostrość zobaczył tylko, że jego niedawno spotkany znajomy właśnie wlecze go w kierunku drzwi…
Nico zostawił zabrany arsenał w bagażniku samochodu. Od kilku godzin powtarzał sobie, że musi działać ostrożnie, jakby starając się zakrzyczeć drugi głos, kuszący, by rozpętał piekło i wybudował sobie ołtarz ze stosu trupów. Licząc na łut szczęścia, skierował swoje kroki w kierunku bocznego wejścia do budynku. Było dziwnie cicho i spokojnie. Zdecydowanie zbyt pusto. Ostrożnie otworzył drzwi i rozejrzał się za wejściem tylko dla pracowników. Namierzył szatnię, gdzie z pierwszego wieszaka zabrał lekarski kilt. Leżące zaraz za drzwiami zwłoki dziwnie ubranego mężczyzny ostatecznie potwierdziły jego przeczucia. Wybrał sobie chyba najgorszy moment, by odwiedzić starego znajomego z włoskiej mafii. Wyjrzał zza węgła i dostrzegł kolejne trzy trupy. Ostrożnie skierował się naprzód. Spostrzegł, że mężczyzna oparty plecami o ścianę, ze zwieszoną w dół głową, ściska w ręku pistolet. Żył, choć wyglądał jakby powoli zmierzał w kierunku piekieł. Nico nie znał go, nic o nim nie wiedział. Nie musiał mu pomagać. Armia nauczyła go jednak, że nie zostawia się ludzi na polu walki. Wrócę po ciebie, zaczekaj chwilę – powiedział i ruszył w kierunku głównego hallu szpitala.
Co wydarzy się dalej? Czy Max przeżyje, a Nico zemści się na mordercach Kate? Nie przegap następnego odcinka opowiadania New Yorker. A jeśli chcesz mieć wpływ na kształt tej opowieści, koniecznie zaglądaj na profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze.