Dissidia: Final Fantasy #2
Każdy z dziesięciu wojowników służących Cosmos był unikalny. Styl walki był tylko jednym z małych elementów, które ich różniły. Pochodzili z odmiennych światów, mieli własne motywacje i marzenia. Wszystkich łączyło jednak wspólne pragnienie, by wspomóc boginię w walce z zagrażającą wszelkiej egzystencji ciemnością, której symbolem był Chaos.
Poszukiwania kryształów
W ciągu kilkunastu godzin Brucevsky poznał motywy każdego z herosów, obserwując, jak odnajdują magiczne kryształy. Nie były to po prostu szlachetne kamienie ukryte gdzieś w meandrach korytarzy, tajemnych komnatach czy najeżonych pułapkami labiryntach. Symbolizowały światłość, którą herosi skrywali w swoich sercach i którą musieli odnaleźć, radząc sobie z wątpliwościami i popełnionymi w przeszłości błędami. Były niczym sumienie, które wymagało rachunku przed ostateczną konfontacją ze złem.
Każdy z bohaterów podczas swojej indywidualnej podróży musiał raz jeszcze stawić czoła oponentowi, z którym w przeszłości przyszło mu skrzyżować broń. Pojedynek Clouda z Sephirotem przypomniał Brucevsky’emu o godzinach spędzonych w świecie Final Fantasy VII. Nie mógł teraz oprzeć się wrażeniu, że przed laty nie dostrzegł i nie zrozumiał do końca głębi opowieści o planecie, Jenovie i eksperymentach. Z kolei konfrontacje Squalla z Ultimecią i Tidusa z Jechtem uświadomiły mu, że powinien do ogranych przed laty tytułów z ich udziałem jak najprędzej powrócić, bo zawodna pamięć pozbawiła go już wielu ważnych informacji. Gdyby ktoś go dzisiaj poprosił o streszczenie ich historii i podanie motywów głównych złych, mógłbym tylko bezradnie rozłożyć ręce.
Niespodziewana decyzja Cosmos
Dissidia zdecydowanie robiła dobrą reklamę serii Final Fantasy. Brucevsky musiał się pilnować, żeby nie odpłynąć z myślami i zachować koncentrację. Właśnie nadchodził moment kluczowej konfrontacji dla losów tego wirtualnego świata. Dziesięciu wojowników, z kryształami w rękach, spotkało się na nowo w miejscu walki, gdzie czekała już na nich Cosmos. Byli gotowi raz jeszcze chwycić za broń i postawić własne życia na szali. Bogini miała jednak inny plan. Tylko ona znała prawdę i wiedziała, co za moment się wydarzy. Gdy więc rzuciła tylko w stronę Wojownika Światła i jego kompanów smutne „Nie, już za późno”, wywołała konsternację wśród swoich wiernych żołnierzy. Za moment zapadł przeraźliwy mrok.
Cosmos pojawiła się kilka metrów od wojowników, a naprzeciw niej nad ziemią zawisnął Chaos. Mała iskra światła w osobie drobnej kobiety mierzyła się z potęgą skrzydlatego demona, który przynosił śmierć i zniszczenie. Był nicością i tę nicość oferował każdemu, kogo napotkał i miał napotkać na swojej drodze. Cosmos zwróciła się w jego stronę z ostatnią prośbą. Choć była pogodzona z losem, jej głos nie zadrżał, gdy poprosiła swojego odwiecznego adwersarza o zrzucenie jej dzielnych gwardzistów w stronę najczarniejszego mroku. Niech poznają ciemność, o jakiej wcześniej nie słyszeli – rzekła.
Chaos uśmiechnął się i przyrzekł spełnić to zaskakujące życzenie. A później pozbawił życia Cosmos, spalając ją w tornadzie ognia piekielnego…
Lider grupy bohaterów Final Fantasy
– I co teraz? – zapytał Brucevsky Cosmos.
– Teraz możemy tylko patrzeć i wierzyć, że wiara nie opuści tych bohaterskich serc – odpowiedziała ze spokojem bogini.
Zaczynał się nowy rozdział, zatytułowany „Shade Impuls”.
– Musisz wybrać bohatera, który poprowadzi wojowników w tej nierównej, wyczerpującej walce – stwierdziła Cosmos.
Brucevsky zdążył już poznać poszczególne postacie i zrozumieć zasady, którymi rządziły się pojedynki w Dissidii. To nie było proste machanie mieczem, strzelanie z łuku i czarowanie. Mierzące się na arenie postacie musiały najpierw zbudować w sobie wewnętrzną siłę, męstwo, by wybrany atak okazał się skuteczny i rzeczywiście ranił wroga. W tej dziwnej rzeczywistości granica pomiędzy tym, co materialne i niematerialne była bardzo cienka, a męstwo było tego doskonałym symbolem.
Wojownik Światła wydawał się doskonale zbalansowany. Cecilowi również trudno było coś zarzucić. Firion miał ciekawy styl walki, ale wymagał doskonałej precyzji, bo końcowe ataki musiał zadawać przy pomocy łuku i magicznych strzał. Terra była potężną czarodziejką, ale w tym momencie wydawała się zbyt skomplikowana do poprowadzenia bohaterów. Sentyment sprawił, że ostatecznie decyzja zawęziła się do wyboru Cloud czy Squall.
Wybór padł na tego drugiego. Żona gracza kategorycznie zaznaczyła, że jeśli jeszcze kilka razy usłyszy wypowiadane bez emocji „Burn”, to wsadzi ten wielgachny miecz prosto w rzyć blondwłosego herosa. Został więc potrafiący poszatkować wroga szybkimi cięciami Leonhart, który nieźle radził sobie też na średnim dystansie, a po poszukiwaniach kryształu miał już 20 poziom.
Squall Lwie Serce
Squall może ma trudny charakter, bywa antypatyczny, ale pokazał już w przeszłości, że jest gotowy do ryzyka i poświęceń dla przyjaciół. Wierzę, że tym razem też podoła – zadeklarował Brucevsky.
– Dobry wybór – odparła Cosmos, wpatrując się w ruszających przed siebie herosów.
Niespodziewana śmierć bogini, która wstrząsnęła wojownikami, szybko znalazła swoje uzasadnienie. Exdeath czekał już na śmiałków, by wyjawić im prawdę i przy pierwszej okazji opowiedział o planie Cosmos. Oddała resztki swoich sił Wam, zaklinając moc w kryształach, które zbieraliście – jego głos zagrzmiał i wbił się głęboko w serca herosów. Wykonując swoją misję, przyłożyliście ręce do śmierci bogini, której mieliście pomóc – dodał i wybuchnął śmiechem.
Exdeath nie wziął pod uwagę tylko jednego. Wcześniejsze doświadczenia bohaterów i ich droga po kryształ, nauczyły ich wiele o sobie i otaczającej krainie. Wiedzieli więc, że Cosmos nie oddałaby losów świata bez walki. Za jej działaniami musiała stać jakaś motywacja. To musiała być część planu, którego celem jest przerwanie powtarzającego się od wieku ciągu wojen. Squallowi i jego kompanom pozostało tylko znaleźć sposób, by wypełnić jej wolę.
– Chyba Ci się udało, Cosmos – rzekł Brucevsky – wiedziałaś, że możesz powierzyć im tak trudne zadanie i uniosą ten ciężar na swoich barkach.
– Nic nie jest pewne, dopóki się nie wydarzy – odparła bogini – pamiętaj też, że na szachownicy są pionki dwóch kolorów.
Cosmos dostrzegała już w tamtym momencie dużo więcej niż gracz. On na razie mógł tylko próbować dopasować do siebie pewne elementy układanki. A jednym z nich był Cesarz Mateus, główny zły z Final Fantasy II, który miał własne ambicje do zaspokojenia…
Dissidia: Final Fantasy to nietypowe połączenie bijatyki i gry RPG, w której główne role odgrywają bohaterowie z dziesięciu pierwszych odsłon słynnej sagi, a także ich najważniejsi przeciwnicy. Tytuł opowiada o odwiecznym konflikcie dwóch bóstw, w które wspomniani herosi i antagoniści zostali wplątani. Nie jest to jednak tylko ukłon w stronę fanów, którzy tęsknili za Cloudem, Squallem czy Terrą – to całkiem sensownie przemyślana produkcja na dziesiątki godzin, którą postanowiłem sprawdzić w ramach budowania hype’u przed premierą Final Fantasy 7 Remake.