Yakuza 4 #1: Mój początek w Tokio
Długo odkładałem decyzję o wylocie do Japonii. Pozamykanie wszystkich spraw w Polsce wymagało czasu. W każdym razie tak tłumaczyłem sobie do tej pory fakt, że nie jestem jeszcze gotowy, by wyjechać na Daleki Wschód. Dzisiaj, gdy jestem już w Tokio, widzę, że tylko niepotrzebnie to wszystko przeciągałem.
W samolocie spędziłem dobre pół dnia. Lot dłużył się, choć urwałem kilkadziesiąt minut drzemką i próbowałem zabić nudę oglądanymi na smartfonie filmami. Na lotnisku w Tokio zameldowałem się koło 16:30 lokalnego czasu. Bagaż odebrałem całkiem sprawnie i już godzinę później byłem w swoim niewielkim, wynajętym na najbliższe kilka tygodni pokoju. Normalnie pewnie wieczór spędziłbym zamknięty w czterech ścianach, regenerując siły i przyzwyczajając się do lokalnego klimatu. Wizja bezmyślnego gapienia się w telewizor brzmiała kusząco, ale postanowiłem, że zmieniam swoje życie i zamierzam pozbyć się starych, złych nawyków. Dlatego odświeżyłem się, przebrałem i wyszedłem na miasto.
Tokio potrafi onieśmielić. Pokonałem może kilometr, a już zdążyłem poczuć się zagubionym w tym tętniącym życiem mieście. Przez moment stałem bezmyślnie na chodniku, gapiąc się na świecące neony i wystrzeliwujące w górę budynki. Było nawet ciepło, choć słońce już zachodziło, zatapiając okolice w przyjemnym pomarańczowym kolorze. Gdzie lepiej integrować się z lokalną kulturą i społecznością, jak nie w jednym z barów. Słyszałem wiele dobrego o japońskiej kuchni, więc ochoczo przysiadłem w kuszącej zapachami miejscówce, w której na razie zajętych było tylko kilka miejsc. Wcześniejszy intensywny kurs języka bardzo się przydał, bo rozumiałem zdecydowaną większość padających wokół słów. Trochę dukając, wynik stresu, złożyłem zamówienie i czekałem na przygotowanie posiłku. Właśnie w tym momencie obok mnie usiadł długowłosy facet w wyróżniającej się z tłumu wiśniowej marynarce w cienkie białe paski. Przywitał się jakby od niechcenia z szefem kuchni i zamówił „to co zwykle”.
Zamordowany gangster
Co tam ciekawego słychać Panie Akiyama? – zagadnął mężczyzna za barem.
Daj spokój, jestem wykończony. Dopiero wyszedłem z aresztu, bo policjanci pomyśleli, że to ja zamordowałem jednego z gości z gangu Uedo Seiwy. Serio myśleli, że strzeliłem mu w głowę, a potem spokojnie stałem i patrzyłem na zwłoki i twarz ofiary z tymi jej wykręconymi na drugą stronę oczami. Ehh, gliniarze. A wszystko przez to, że te gnojki z grupy Uedo Seiwy postanowiły przyjechać tutaj i się zabawić w jednym z lokali. Oczywiście, nie mogła być to grzeczna wizyta, więc za moment zrobiło się głośno. Cała dzielnica o tym huczała, pewnie też słyszałeś. No to pojechałem na miejsce, by sprawdzić, czy rzeczywiście przesadzają. Gdy okazało się, że tak, kulturalnie ich wyprosiłem. Nie było łatwo, bo o ile pierwszy szybko przysnął na sofie po spotkaniu z butelką, o tyle drugi okazał się bardziej charakterny. Trochę zmęczony byłem, przyznaję, bo wcześniej musiałem też rozwiązać drobny konflikt z rynkową konkurencją. Przez to dał mi się trochę we znaki. Ale ostatecznie przekonałem go do opuszczenia lokalu.
Tak, tak, dobrze wiem, że potrafi Pan być niezwykle przekonujący.
Rozmowę przerwał dzwoniący telefon mojego sąsiada. W słuchawce dało się usłyszeć podniesiony damski głos. Akiyama za coś dziękował, potem przepraszał, a później machnął ręką w stronę szefa kuchni i powolnym krokiem oddalił się w stronę miasta. Właściciel chyba dostrzegł mój lekko skonsternowany wyraz twarzy i poczuł się w obowiązku, by trochę rozjaśnić sytuację.
To Shun Akiyama, właściciel Sky Finance, a więc firmy udzielającej pożyczek. Bardzo porządny człowiek, choć czasami może wydawać się trudny do zrozumienia. Regularnie tu przychodzi. Chyba, by sobie z kimś bez zobowiązań pogadać. Proszę, to pańskie zamówienie.
Podziękowałem i zatopiłem się w pysznych smakach orientu. Japońska kuchnia nie zawodziła, wodząc wszystkie zmysły na pokuszenie. Jedząc, nie mogłem przestać myśleć o Akiyamie. Już pierwszego dnia spotkałem tak ciekawą postać. Nie mogłem się doczekać, co przyniosą kolejne.
Yakuza 4 to mój pierwszy kontakt z ukochaną przez wielu serią, którą niektórzy niepotrzebnie próbują porównywać z GTA. Wystarczy jednak kilka chwil, by przekonać się, że to zupełnie inny styl opowieści i zabawy. Na blogu znajdziecie moje regularne relacje z postępów i przemyślenia dotyczące gry, spisane w formie opowiadania.
Ja z kolei zaczęłam swoją przygodę od „trójki”, ale zaraz potem zagrałam w „czwórkę”. Obie wciągające, acz wyżej stawiam część 4. Co do porównań z GTA, zapewne wzięły się z tego, że w obu seriach pojawia się gangsterski światek. Niemniej zgadzam się, że nie są one zbyt trafne. Z GTA bardziej porównałabym już Sleeping Dogs.
Dobrze napisane – Sleeping Dogs ma zdecydowanie bliżej do GTA niż seria z akcją w Kamurocho. Ja po czwórce dołączyłem do grona fanów i już nie mogę się doczekać na powrót i kolejne spotkanie z Kiryu i spółką.