Moja kariera w FM 2016 #114: Finisz 2022/23
Na kolejkę przed końcem mamy tyle samo punktów co Olympique Marsylia, ale gorszy bilans bramkowy. Jesteśmy na szóstym miejscu w tabeli. W tym momencie poza pucharami. Znowu musiałem szykować się na stres podczas tzw. multiligi, w której wszystkie spotkania rozgrywane są w tym samym czasie, co by ukrócić potencjalne szanse na oszustwa. Wielokrotnie obiecywałem sobie, że to już ostatni raz, kiedy muszę nie tylko motywować piłkarzy na boisku, ale też co chwila wsłuchiwać się w krótkie raporty asystenta, śledzącego w różny sposób transmisje z innych boisk.
Tego wieczoru, gdy rozgrywano 38. kolejkę los tradycyjnie przewiózł mnie kilka razy z nieba do piekła i z powrotem. Z Lyonem schodziliśmy na przerwę, prowadząc 1:0 po trafieniu Hody. W 52 minucie zrobiło się mniej przyjemnie, gdy wyrównał Audren. Rennes i Marsylia dzielnie walczyły o dobre wyniki w swoich potyczkach. Nikt z naszej trójki nie zamykał spotkania, pewnie bijąc swojego oponenta. W 76 minucie Dembele podsumował bardzo dobry sezon golem, który ustalił wynik na 2:1. Oklaskiwałem skrzydłowego, nie wiedząc, czy to czasem nie jego ostatni gol dla Paris FC. W 94 minucie sędzia zagwizdał po raz ostatni. Jak jeden mąż, wszyscy obecni na boisku gracze PFC spojrzeli w kierunku ławki. Sekundę później już wiedzieli. Zwycięstwo nic nam nie dało, bo Marsylia pokonała Monaco na wyjeździe 2:1. Przegraliśmy piątą lokatę z Olympique przez gorszy bilans bramkowy.
Wielki finał Ligi Europy
Drzwi do Europy głośno zatrzasnęły się nam przed samym nosem. W teorii jeszcze zagmatwane zasady krajowego pucharu dawały nam szansę, że gdzieś tam jakoś się dostaniemy do eliminacji Ligi Europy, ale to już było wróżenie z fusów. Z normalnych dróg otwarta była jeszcze tylko ta przez Dublin i finał Europa League z Arsenalem na Aviva Stadium.
O różnicach dzielących Ligue 1 i Premier League nie muszę mówić. Pomijając wyjątek PSG, reszta francuskiej elity odstawała od Anglików, a już na pewno była mniej utytułowana i ceniona niż giganci z Wysp Brytyjskich. Niewielu więc kibiców było gotowych postawić choćby złamanego eurocenta na Paris FC w starciu z Arsenalem. Finały jednak rządzą się swoimi prawami, to trochę casus derbów. Wiedziałem więc, że w Irlandii zadecyduje przede wszystkim dyspozycja dnia.
Nastawiłem podopiecznych bojowo i poinstruowałem, by do maksimum wykorzystali swoje możliwości przy grze z kontry. Naszą bronią były skrzydła i mali iluzjoniści futbolu przy liniach bocznych. W 8 minucie Dembele potwierdził klasę, otwierając wynik i uciszając trybuny. Prowadzenie było może zaskoczeniem, ale gol padł po typowej akcji Ousmane, w której szybko wchodzi w pole karne, po drodze nawijając obrońcę. Aż dziw, że Arsenal nie był na to przygotowany.
Wróciliśmy po tym golu za zasieki i organizowaliśmy solidną zaporę, przez którą stresującym się londyńczykom było trudno się przebić. Piłka jednak co jakiś czas wpadała w pole karne, ale zawsze w ostatniej chwili ktoś potrafił ją wybić. Do 80 minuty, gdy kocioł w polu karnym zakończył lekkim uderzeniem przy słupku Oxlade-Chamberlain. Brzydki gol, a do tego tak bardzo wkurzający. Na szczęście moja ekipa wyglądała dużo lepiej fizycznie od rywala. W 82 minucie, będący na boisku dopiero od dwudziestu minut, Camara błyskawicznie odpowiedział na trafienie Kanonierów. Znów w typowy dla nas sposób, po szybkim rajdzie skrzydłem i strzale po długim rogu. Na miejscu trenera z Anglii byłbym wściekły na swoich podopiecznych, którzy zupełnie ignorowali zalecenia taktyczne. Mimo to Arsenal był o krok od triumfu. W 87 minucie Amiot źle podał w poprzek boiska, pozwalając ruszyć z kontrą napastnikowi. Ten jednak wypchnął się za bardzo w bok i przy dobrze wychodzącym Sommarivie kopnął tylko w boczną siatkę. Gdyby trafił, pewnie wyrwałby w naszym kadłubie lukę, która sprowadziłaby Paris FC na dno.
To jednak nie miało miejsca. Niemożliwe stało się faktem. Paris FC zostało triumfatorem Ligi Europy! Kilkutysięczna grupa kibiców ze stolicy Francji wpadła w ekstazę na trybunach. Nagle wszystkie poprzednie wyniki, te liczne wpadki w lidze i pucharach przestały mieć znaczenie, bo klub zapisał w swoich kronikach pierwszy sukces na arenie międzynarodowej.
Koniec i początek
Długi i trudny, obiektywnie patrząc, kiepski sezon kończył się happy-endem. Byłem dumny z chłopaków za wyczyny w Lidze Europy, ale nie zamierzałem ignorować faktu, że od utraty pracy dzielił mnie mały krok. Po trzech latach na podium Paris FC wypadło poza czołową piątkę ligi francuskiej. Pewien etap budowy klubu trzeba było uznać za zamknięty.
Zarząd dał mi wotum zaufania i poprosił o kontynuowanie dobrej pracy. Mogłem więc przestać planować wakacje, bo zamiast urlopu czekał mnie okres wytężonej pracy przy tworzeniu nowego Paris FC. Kibice w dorocznym plebiscycie na oficjalnej stronie klubu wybrali ponownie graczem roku Andreę Accardiego. Włoch znowu zrobił swoje na prawej obronie i zyskał jeszcze większą sympatię wśród fanów. Analizy jednak nie kłamały. Na dobrym poziomie w tym roku obok niego grali głównie inni obrońcy i Dembele. Wypracowane mechanizmy funkcjonowały w defensywie, ale atak był już zbyt przewidywalny.
Słysząc coraz głośniejsze plotki o zainteresowaniu Camarą czy Dembele wyrażanym przez gigantów z Anglii, Włoch i Hiszpanii, zdecydowałem o odcięciu skrzydeł. To na nich Paris FC wleciało do Ligue 1, a potem do Ligi Mistrzów. Ten sezon jednak pokazał, że taki styl gry jest już zbyt czytelny dla przeciwników.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.