Red Dead Redemption 2 #6: Głupi z miłości
Jestem głupcem, bez wątpienia. Starym, naiwnym głupcem, który nigdy się nie zmieni. Mary napisała do mnie nie ze względu na dawne uczucie i wspólną przeszłość. Potrzebowała kogoś do pomocy, kto odnajdzie jej młodszego brata Jaimiego i wyciągnie go ze szponów sekty wyznawców jakiejś dziwnej religii. Na męża nie mogła już liczyć, bo ten leżał w ziemi od pewnego czasu, pokonany przez zapalenie płuc.
Sekciarze i żółw
W pierwszej chwili byłem zły i gotowy odmówić, ale później przypomniałem sobie o tych zwęglonych zwłokach innej sekty, na które trafiłem wcześniej. Jaimie był mi zawsze przychylny i jako jedyny okazywał wsparcie, gdy reszta rodziny Mary otwarcie próbowała wypchnąć mnie z jej życia. Nie zasługiwał na tak marny koniec. Wsiadłem więc na konia i ruszyłem przed siebie. Informacje zaprowadziły mnie na jedną z gór na północny wschód od Valentine.
Przerwałem sekcie modlitwę, prosząc o chwilę rozmowy na osobności z Jaimiem. Dziwni czciciele żółwia nie byli skłonni do współpracy, ale szybko zorientowałem się, że dalsza stanowcza postawa może skończyć się krwawą jatką. Trochę uspokoiłem atmosferę, pokajałem się za nerwy i przekonałem lidera grupy, by dał mi chwilę z młodziakiem. Ten niespodziewanie wyrwał się i zaczął uciekać.
Jeden strzał samobójcy
Myślał głupek, że siłą zaciągnę go przed oblicze ojca. Jakbym chciał jeszcze kiedykolwiek w swoim życiu zobaczyć tę nieprzyjemną mordę. Rzuciłem się w pościg, ale zdesperowany Jaimie przeskoczył konno tuż przed lokomotywą, uniemożliwiając dalszą pogoń. Zatrzymał się zaraz po drugiej stronie i stwierdził, że ma dość uciekania. Ma dość swojego życia i ciągłego wypełniania poleceń ojca. Rozumiałem go. Żył według ustalonego przez kogoś innego planu, próbując nieudolnie spełnić wygórowane oczekiwania. Nagle wyciągnął broń i przyłożył sobie do głowy. Błyszczący metal odbijał promienie słońca, które jakby całą swoją uwagę skupiło właśnie na tej scenie.
Ręka drżała mu, więc musiałem się spieszyć. Mógł w każdej chwili pociągnąć za spust. Dyskretnie odpiąłem zapięcie kabury i szybkim ruchem wyciągnąłem rewolwer. Padł strzał. Pocisk trafił idealnie, rozbrajając dzieciaka. Ten runął na kolana i zalał się łzami. Uspokoiłem go i powiedziałem o Mary. Jakoś dał się przekonać i zabrać na dworzec, gdzie już czekała na niego siostra.
Szczęśliwe zakończenie? Gdzie tam. Pomogłem im zapakować się do pociągu i co usłyszałem w zamian? Że nigdy się nie zmienię. A to oznacza, że nigdy nie będę wystarczająco dobry, by stać się członkiem jej dostojnej rodziny. Głupi, stary Arthur i jego naiwna wiara w świat.
Spryciarz Hosea
Potrzebowałem czegoś, by zająć głowę, przestać myśleć o Mary i rozczarowaniu, które przeżyłem. Dutch najwyraźniej to zauważył, bo sam z siebie rzucił, że Hosea pojechał na ranczo Emerald i może mu się przydać jakaś pomoc. Z radością ruszyłem przed siebie.
Okazało się, że poczciwy Hosea znał jednego gościa zatrudnionego na farmie, który dorabiał sobie, trudniąc się paserstwem. Nie najlepiej zaczęliśmy naszą współpracę, bo trochę zbyt pochopnie oceniłem chłopka, omal nie niwecząc starań Hosei. Jakoś udało mu się uprosić obrotnego handlarza o próbę na udowodnienie naszych możliwości. A że akurat ten od pewnego czasu szukał chętnych do obronienia nielubianego kuzyna, przystał na ofertę.
Ruszyliśmy we wskazane miejsce z misją dyskretnego podprowadzenia dyliżansu ukrytego w stodole. Hosea zaproponował, że możemy spróbować szczęścia za dnia lub poczekać do wieczora. Wolałem załatwić sprawę od ręki. Nie przypuszczałem, że ta decyzja spowoduje tak niezwykły ciąg zdarzeń. Hosea zakomunikował, że odwróci uwagę gospodarza, a ja mam zakraść się do domu i zebrać trochę kosztowności. Później mieliśmy spotkać się w stodole.
Wyszło gładko i obłowiliśmy się na samej tylko kradzieży przedmiotów na ponad pięćdziesiąt dolarów. A wszystko dzięki sprytowi Hosei, który wcielił się w sprzedawcę medykamentów i owinął sobie wokół palca właściciela domu oraz jego małoletniego syna. Po wszystkim wsiedliśmy na dyliżans i pognaliśmy na ranczo Emerald, ignorując krzyki zrozpaczonego gospodarza. Nawet nie miał czym rzucić się za nami w pościg, bo oba konie uciekały właśnie z nami. Łatwy szmal i odprężająca przygoda, której tak bardzo potrzebowałem.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj też profile bloga na Facebooku, Twitterze i Instagramie. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.