Moja kariera w FM 2016 #127: Cztery mecze w siedem dni
Do przerwy w ćwierćfinałowym dwumeczu Ligi Europy z udziałem ACF Fiorentina i Paris FC ekipa z Francji prowadziła już 3:0. Rywalizacja w tej parze wyglądała na rozstrzygniętą. Piłkarscy bogowie mieli jednak nieco inne plany.
Jaja ze stali
Druga odsłona rozpoczyna się względnie spokojnie, ale w 54 minucie chaos i jego świta wjeżdżają już na murawę w pełnym rynsztunku, niczym czterej jeźdźcy apokalipsy. Najpierw na 1:2 trafia Dabbur. Piłka wraca na środek. Pomocnicy PFC spieszą się z długim podaniem na dobieg do partnera z przodu. Rusza szybka kontra, którą precyzyjnie wykończa Fisher. Nagle robi się 2:2.
Piłka znów wraca na środek. Gomelt pokazuje jaja ze stali i próbuje tego samego podania, co kilkadziesiąt sekund temu, jakby ignorując konsekwencje poprzedniej nieudanej próby. Tym razem piłka leci nieco wyżej, obrońca Fiorentiny źle wymierza wyskok i Diaw wychodzi sam na sam z bramkarzem. Nerwy trzyma na wodzy i znowu prowadzimy. Gospodarze czują jednak, że mogą jeszcze coś ugrać. Grają szybciej, są nagle bardziej kreatywni i podejmują odważniejsze decyzje. Będący w gazie Dabbur jeszcze dwukrotnie doskonale wystawia się partnerom i popisuje precyzyjnymi uderzeniami. Na 3:3 w 60 minucie i na 4:3 w 77 minucie.
Viola ma kwadrans, ale najwyraźniej wyczerpuje swoje baterie na dotychczasowy skomasowany atak. Nie ma energii na dalszą pogoń. Dowozimy wynik, który zapewnia nam awans do najlepszej czwórki rozgrywek. W półfinałach dwumecz francusko-angielski. Bitwa nad kanałem La Manche z udziałem Paris FC i Liverpoolu oraz AS Monaco i Evertonu. Ależ to byłby komunikat dla piłkarskiego świata, gdyby finał nieoczekiwanie okazał się wewnątrzfrancuską sprawą…
Gorąca głowa i zimny profesjonalizm
Kibice Paris FC mogli z dumą prężyć pierś po efektownym awansie swojego składu do kolejnej rundy. Wypadało po powrocie do Francji nie popsuć im świętowania. W terminarzu akurat wypadła potyczka z dziewiątym Lorient, a więc mecz, który dobrze dysponowane PFC powinno łatwo wygrać. Trochę nerwowości było, ale po efektywnym występie Juana Beniteza wygraliśmy 2:0 i nie popsuła tego nawet czerwona kartka Zeravicy na dziesięć minut przed końcem. Gorąca głowa Serba znowu dała o sobie znać. Na drugim biegunie był wspomniany Benitez, który mimo młodego wieku zachowywał rozsądek w nawet co bardziej stresujących momentach. Widząc jego kolejny solidny wyczyn, kibice PSG mogli zacząć zastanawiać się, czemu ich klub tak wzmocnił lokalnego rywala.
Wkrótce cały Paryż miał mieć okazję na bezpośrednie porównanie obu składów w finale Pucharu Francji. Nikt nie zakładał, że ligowi faworyci nie przejdą przez półfinały. Nam z Nantes nie poszło gładko, bo zwycięskiego gola na 2:1 zdobyliśmy w doliczonym czasie gry za sprawą Diawa. I tak wypadliśmy jednak lepiej od sąsiadów, którzy niespodziewanie ulegli Montpellier. Szanse na zwycięstwo w rozgrywkach wzrosły o jakieś 50 procent.
Bomby w Paryżu
Na kilka dni przed pierwszym starciem z Liverpoolem na naszą szatnię spadły bomby. Dobrze ubezpieczający tyły defensywny pomocnik Martinez złapał kontuzję, która wyłączyła go z gry na 5-6 tygodni. Równo dobę później przepukliny pachwinowej nabawił się nasz mistrz asyst, Sokol Hoda, wypadając na miesiąc. Dwa poważne ubytki przed ważnymi bitwami. Niezbyt łatwe do ukrycia i załatania. Nie to zatrzęsło jednak klubowymi budynkami i sprawiło, że miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy, krzycząc wniebogłosy.
Francuska federacja piłkarska wpadła na idiotyczny, debilny wręcz, pomysł, by pomiędzy dwoma spotkaniami Paris FC-Liverpool FC zaplanować nam ligowe potyczki z Caen i Paris Saint-Germain. Wyglądało to więc tak:
2.05 Liverpool u siebie
5.05 Caen na wyjeździe
7.05 PSG na wyjeździe
9.05 Liverpool na wyjeździe
My przeciw wszystkim
Cztery mecze w siedem dni. Trzy kolejne wyjazdy. Bez czasu na regenerację, bez okazji na powrót do naszej bazy i solidne przygotowanie się do nadchodzących spotkań. Najwyraźniej ktoś z włodarzy podjął decyzję, że godne reprezentowanie ligi w Europie nie jest nikomu potrzebne, a przedłużanie wyścigu o mistrzostwo to zbędna rozrywka. Pokazano nam środkowy palec i wyrzucono kolczatkę na drogę, by zahamować nasz rajd po trofea.
To była sytuacja my przeciw wszystkim.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.
Kariera jest świetna ! Czekam na więcej.
Dzięki serdeczne!
Przyjemnie się czyta, będę śledził kolejne opowiadania.
Dziękuję!