Poznaj korpocórcię – obejrzyj „Małego księcia”
Nie jestem pewnie jedyną osobą, której po seansie Małego księcia dźwięczało w głowie określenie „korpocórcia”. Dzieło Marka Osborne’a to nie tylko filmowa adaptacja przez wielu uwielbianej szkolnej lektury, ale też obraz współczesnego, zapomnianego w pogoni za pieniędzmi i sukcesami zawodowymi świata. Trzeba przyznać, że zmuszający do refleksji.
Sam uległem magii tej fantastycznie zrealizowanej opowieści, śledząc ją w kinowym fotelu. Szary, schematyczny i odrysowany od linijki świat może jest przerysowany, ale i niepokojący. Zaczynasz się zastanawiać, czy i twoja rzeczywistość tak nie wygląda. Może też już jesteś działającym przez większość czasu na autopilocie trybikiem w wielkiej machinie? Niby nie pracuje w korporacji i staram się robić wszystko, by tylko nie nabijać nadgodzin w firmie i o czasie wracać do domu, ale mimo to mam wrażenie, że to jednak praca, codzienne obowiązki, nadają tempo mojemu życiu, wykraczają poza te 160 godzin w tygodniu. Normalna dorosłość? Chyba niekoniecznie.
Niewiele jest potrzebne do zmiany, wystarczy rozejrzeć się po swoich znajomych. Każdy z nas ma przynajmniej kilku, którzy połączyli pracę z pasją lub po prostu starają się kreatywnie realizować w różnych dziedzinach. W nich trzeba szukać wzorców, źródeł inspiracji. Najgorsze to popaść w marazm, dać się wtłoczyć w schemat i później już płynąć tylko z prądem, marudząc przy każdym spojrzeniu na kalendarz i szybko upływające dni.
Mały książę jest może tylko bajką. Zwraca jednak uwagę na pewne problemy i elementy życia, o których łatwo zapomnieć. Warto poświecić mu trochę czasu i zanurzyć się w tej opowieści. To dobre źródło refleksji, które potrafi choć przez chwilę otrzeźwić umysł. Czasami tyle wystarcza, by zrobić krok w dobrą stronę.
Zgadzam się z tą recenzją. Taką recenzję dorośli dorośli (przymiotnik i rzeczownik) na pewno zrozumieją 🙂 Czasem się zastanawiam, czy jakby wszyscy byli kreatywni, to czy świat byłby lepszy, czy wtedy kreatywność stała by się niezauważalna jak np. oddychanie… hm 🙂