Nigdy nie byłeś w polskim więzieniu – recenzja „Sztuki kradzieży”
Nigdy nie byłeś w polskim więzieniu – to jedno z pierwszych zdań wypowiedzianych w filmie Sztuka kradzieży przez Kurta Russella. Postać grana przez doskonale znanego hollywoodzkiego aktora wypowiada je w drodze do swojej celi w zakładzie karnym we Wronkach. Czy tak zaczynający się film może być słaby?
Na Sztukę kradzieży trafiłem przypadkowo i muszę przyznać, że wcześniej niemal w ogóle o niej nie słyszałem. To dla mnie o tyle dziwne, że cała początkowa akcja filmu rozgrywa się właśnie w Polsce, w Warszawie i wspomnianych Wronkach, więc w rodzimych mediach raczej podjęto by ten temat. Szybki research dał mi jednak odpowiedź, dlaczego jakoś nikt nie emocjonował się faktem, że kolejny film zza oceanu powstaje w Polsce. Bo nie powstawał. Choć scenariusz mówi o Warszawie i Wronkach to sceny kręcono w Bukareszcie i Budapeszcie. Co zresztą zauważy już po kilku sekundach każdy mieszkaniec stolicy, bo ani ulice nie są znajome, ani taksówki podobne, ani metro swojskie. Nawet polskie zdania nie brzmią zbyt wiarygodnie.
https://www.youtube.com/watch?v=jA5y1XWevZw
Pomijając już temat „występu” Polski w filmie z Kurtem Russellem, jak wypada ta produkcja o zemście złodzieja na przebiegłym bracie, który zdradził go i wsadził za kratki? Typowo dla takich filmów. Fani Ocean’s Eleven i podobnych mu kryminalnych intryg z licznymi zwrotami akcji znajdą tutaj trochę rozrywki, choć wszystko od początku do końca robi wrażenie zrobionego na przeciętnym poziomie. Tempo jest w długich momentach ślamazarne, aktorstwo nie powala, sama intryga też aż tak przewrotna się nie okazuje. Trzeba jednak przyznać, że w końcówce odkrycie wszystkich kart potrafi zaskoczyć widza. Mnie w każdym razie scenarzystom udało się wyprowadzić w pole, ale akurat ja jestem wdzięcznym tematem do takich zagrywek dla filmowców. Sporymi fragmentami produkcja schodzi też z poważnych torów, dodając do całej historii dużo humoru. Wychodzi z tego nawet nie najgorsza komedia kryminalna, dobra alternatywa dla osób zmęczonych durnymi produkcjami humorystycznymi z Hollywood.
Najjaśniejszy punkt filmu? Rola Terence’a Wintera, który zagrał zmuszonego do współpracy przez Interpol byłego kryminalisty, Samuela Wintera. Jego relacja z agentem Bickiem, granym przez Jasona Jonesa, jest źródłem wielu genialnych dialogów i gagów, dla których tak naprawdę warto przede wszystkim Sztukę kradzieży obejrzeć. Gdyby nie oni byłby to przeciętny film, któremu w wolnej chwili, z braku lepszych alternatyw, można poświęcić półtorej godziny. A tak jest nawet trochę ponad ten poziom.