PGA 2K21 #3: Skok do elity
Po męczarniach w Q-School nad wyraz dobrze rozpoczynam swoją przygodę z Korn Ferry Tour. Zwycięstwo i drugie miejsce w dwóch pierwszych zawodach sprawiają, że wizja awansu na PGA Tour nabiera bardziej realnych kształtów. Może jednak to nie będzie taka krótka przygoda z tym golfem?
East Coast Classic
East Coast Classic rozpoczyna się wybornie. Dobre pierwsze uderzenia ustawiają mnie pod birdie na greenie i sprawiają, że po czterech dołkach jestem niespodziewanym liderem zawodów z wynikiem -4. Na dwóch kolejnych dorzucam birdie i par, co daje mi remis na szczycie z Glennem Paulem.
Czuję lekką presję, ale tłumaczę sobie, że i tak robię robotę ponad założenia. Wygrywanie turniejów na tym etapie przygody? Tego się nie spodziewałem. Marzeniem były miejsca w top 20 i zbieranie punktów, by jakoś przedostać się dalej i kuchennymi drzwiami wedrzeć do PGA Tour.
O dziwo to mój konkurent radzi sobie gorzej z dodatkowym obciążeniem psychicznym. Zdawałoby się prosty dołek z parem na trzy uderzenia kończy z bogey. Ja tymczasem zamykam to wyzwanie w birdie.
East Coast Classic nie rzuca specjalnego wyzwania. Dołki są stosunkowo proste, wiatr nie zmusza do kombinowania, a na greenach nie ma będących zmorą amatorów przechyłów. Jest gładko, zielono i przyjemnie, a mnie wychodzi wszystko. Na dwunastym dołku mam już -9 i trzy punkty przewagi. A na szesnastym dołku popisuję się pierwszym eagle’em w karierze, trafiając z jedenastu metrów.
Lighthouse Open
Nawet przerażający siedemnasty dołek, w którym do celu jest tylko sto siedemdziesiąt metrów, a green znajduje się na niewielkiej wyspie otoczonej wodą, zamykam z birdie. Udaje się pierwszym uderzeniem idealnie posłać piłkę w okolice chorągiewki. Kończę z wynikiem -16. Jestem tego dnia po prostu bezkonkurencyjny i wychodzi mi wszystko. Muszę się przypilnować, żeby teraz nie rozluźnić się i nie zacząć popełniać głupich błędów.
Nie jest łatwo powstrzymać entuzjazm, kiedy kolejne zawody, Lighthouse Open, rozpoczynasz od eagle’a z 45 metrów. Słyszysz głosy podziwu kibiców i długie oklaski. Ogarnia cię duma, bo robisz coś, co jeszcze jakiś czas temu wydawało się szaloną fantazją. Dając się porwać takim myślom, na drugim dołku zaliczam bogey. Niby proste zadanie wbicia piłeczki na greena przerasta mnie i prowadzi do niezbyt przyjemnego widoku białej kulki staczającej się prosto w toń wody z kamienistego brzegu.
Potrzebne otrzeźwienie, po którym biorę się w garść i zaczynam znowu grać uważniej. Na półmetku zawodów jestem liderem z -7 na koncie. Dobrze idzie mi nawet na trudniejszych dołkach, na których greeny otaczają woda i skały. Mały błąd wystarczy tam, by solidnie popsuć sobie wynik. Choć unikam błędów rywale nie pozwalają mi spokojnie odliczać do końca zmagań.
Co za historia
Na piętnastym dołku mam tylko punkt przewagi nad Matthiasem Poulsenem z Danii, który może pochwalić się wynikiem -7. Jestem bliski podcięcia mu skrzydeł na przedostatnim dołku, ale uderzenie z 36 metrów kończy się tylko birdie, choć do eagle’a było bardzo blisko. Z dwoma punktami przewagi, notuję par na koniec, który pozwala mi utrzymać prowadzenie i dopisać sobie kolejny niespodziewany sukces.
W ten sposób, dzięki trzem zwycięstwom w Korn Ferry Tour, otrzymuję już na typ etapie zaproszenie do udziału w prestiżowym PGA Tour. Sam nie mogę to uwierzyć. Jeszcze chwilę temu nie potrafiłem zapewnić sobie promocji w szkółce, a teraz dołączam do elity, by z nią mierzyć się na najsłynniejszych polach golfowych.
Zupełnie nie wiem, czego mogę się spodziewać. Czy mój obecny poziom wystarczy, by nawiązać walkę? Pocieszam się trochę, że przecież areny zmagań nie mogą różnić się tak bardzo, a moja rola nadal będzie sprowadzać się do tego samego. Wystarczy więc nie dać się porwać emocjom i zachować skromność, a powinienem zająć miejsce, z którego będę mógł dalej rozwijać swoją karierę wśród golfowych profesjonalistów.
Zachować spokój na Golf Club Open
Start sezonu PGA Tour wypada na The Golf Club Open. Nic specjalnie nie wyróżnia areny, która wita profesjonalistów rozpoczynających wyścig po prestiżowe trofeum. W myślach próbuję przekonać się, że stres jest złym doradcą, a ja muszę tylko zadbać o trzymanie poziomu godnego elity. Nikt nie oczekuje przecież ode mnie wielkich rzeczy, wszak jestem żółtodziobem, który nagle wystrzelił z formą.
Mentalny trening z samym sobą działa na tyle skutecznie, że rozpoczynam od birdie. Jest pięknie. Pękam w środku z dumy, ale chyba emocje udzielają się mi za bardzo, bo potem dorzucam dwa razy par i dwa bogeye. Nie idzie mi wchodzenie na greena, źle uderzam piłeczkę i jeszcze popełniam głupie błędy przy samym wbijaniu do dołka. Na dziewiątym zajmuję bezpieczne siedemnaste miejsce z wynikiem równym dokładne zero. Gram zgodnie ze standardami pola, ale nic ponad to.
Czy mam powody do narzekań? Wprost przeciwnie, realizuję dokładnie założenia, które sobie postanowiłem. Teraz tylko nigdzie się nie potknąć, bo choć trawa jest zielona, a aura piękna, to twarz rozwalić sobie tutaj łatwo, upadając spektakularnie z wysokiej pozycji oczekiwań obserwatorów, kibiców i komentatorów.
PGA 2K21 to jedna z wielu odsłon słynnego cyklu, który dla fanów golfa stanowi odpowiednik FIF-y czy NBA 2K. Licencjonowany tytuł pozwala sprawdzić się w zabawie sieciowej, ale też w module kariery, w którym naszymi przeciwnikami są najlepsi z najlepszych. Jak wypadnie w takim starciu totalny laik, który wirtualny kij golfowy trzyma po raz pierwszy od ponad dekady? O tym przeczytasz w relacjach z PGA 2K21.
Nie przegap żadnych materiałów z Gralingradu. Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli przyjemnie czytało Ci się tę karierę – postaw mi kawę, przyda się przed następnymi zawodami. 🙂