Nie wstydź się, włącz Loco Roco
Czy jako graczowi zdarzało ci się kiedyś wstydzić? Czułeś zażenowanie, bo spartoliłeś akcję w rozgrywce wieloosobowej? Bo dałeś się zdemolować sztucznej inteligencji ustawionej rzekomo na poziomie łatwym? Bo utknąłeś na jak się później okazało dziecinnie prostej łamigłówce i musiałeś skorzystać z poradnika? A może wstydziłeś się grać w jakiś tytuł przy swoich bliskich, ukochanej lub akurat obecnych w pobliżu kumplach? Każdy gracz w swoim życiu miał przynajmniej kilka takich sytuacji. Ja sam w minionych tygodniach mogłem dorzucić do swojego prywatnego zbiorku „wstydliwych momentów” kilka nowych anegdot.
Dobrze pamiętam ten niezręczny moment, gdy druga połówka przyłapała mnie na pływaniu z Małą Syrenką w Kingdom Hearts. Powiecie, że nie ma się czego wstydzić, bo to przecież fantastyczna i głęboka produkcja z sympatycznymi bohaterami Disneya. Mimo wszystko, dorosły facet pływający sobie z uroczą dziewczynką i wiele mówiącym wyrazem twarzy nie robi dobrego wrażenia na przedstawicielce płci przeciwnej, która na grach się zbyt dobrze nie zna. Mała Syrenka to Mała Syrenka i równie dobrze mógłbym grać w Barbie: Horse and Ride.
Miałem więc, przyznam szczerze, pewne obawy przed pierwszym uruchomieniem Loco Roco 2. Jakbym przeczuwał, że ta nietypowa japońska platformówka na PSP rozbroi mnie i odsłoni ukrytą gdzieś w środku dziecięcą cząstkę. Pocieszne, śpiewające w niezrozumiałym języku kuleczki i kolorowy świat mogą wywołać tylko dwie reakcje. Albo zobaczysz je i popukasz się w głowę, albo wciągniesz się i zaczniesz bawić jak mały dzieciak, który właśnie dostał fajnie brzęczącą grzechotkę. I będąc podatnym na takie tytuły, weź tutaj nie ciesz michy, rozbudowując domek MuiMuiów i kierując galaretowatym bohaterem. A druga połówka patrzy, obserwuje i zastanawia się, czy właśnie całkowicie ci odbiło, czy może jednak związała się z niewłaściwym człowiekiem.
Ty w takich chwilach nie musisz się wstydzić, bo akurat po prostu dobrze się bawisz. Znasz kontekst całej sytuacji i wiesz, że w ten właśnie sposób próbujesz się odprężyć i rozerwać. Głupio ci może być tylko, gdy w końcu zwrócisz uwagę na patrzących na ciebie politowaniem lub zdziwieniem innych. Nieraz jednak wstydzisz się sam siebie, bo tylko ty wiesz, że właśnie popisałeś się inteligencją szympansa po upadku z wysokiego drzewa. Mało przyjemne uczucie, co nie? Dobrze jest takie wpadki tłumaczyć sobie ciężkim dniem w szkole lub pracy, zmęczeniem czy rozkojarzeniem. Na pewno właśnie to było przyczyną moich beznadziejnych wyczynów w Darksiders pewnego dnia. Na pewno. Ale zacznijmy od początku.
Jest sobie kraina The Iron Canopy. Oblepione pajęczymi sieciami i pełne insektów z licznymi odnóżami miejsce, które Wojna musi zwiedzić w ramach swojej krucjaty. Największym robalom nie możesz na razie stawić czoła, bo nie masz argumentów przeciwko ich twardym pancerzom. W końcu dostajesz linkę z hakiem, która nie tylko ułatwia dostęp do niektórych miejsc, ale też pozwala przyciągać przeciwników lub samemu szybko zbliżać się do nich. Brzmi logicznie? Niewiadome w równaniu uzupełnione? Mogłoby się tak wydawać. Niemożliwy do pokonania wcześniej przeciwnik + nowa broń = zwycięstwo. Musiałem jednak spędzić kwadrans na bezsensownym szlachtowaniu sporego pająka mieczem i kosą, strzelaniu w każdym element areny walki i wyklinaniu twórców, by dopiero po śmieci Wojny do tego dojść. Głośny plask w czoło i spojrzenie z politowaniem na własną beznadziejność towarzyszyły mi przez kolejne kilka chwil. A moment później znowu „popisałem się” pomyślunkiem, w podobny sposób tracąc kilka minut na walkę z bossem, na którego używałem niewłaściwego typu broni. I to pomimo faktu, że twórcy lepiej zasugerować skutecznego oręża po prostu nie mogli. To był zły dzień. Na pewno.
To chyba tyle. W czasie pisania tego tekstu minęło wystarczająco dużo czasu, by druga połówka poszła spać. Wreszcie mam okazję znowu włączyć sobie Loco Roco 2 i zebrać materiały potrzebne do zbudowania konika na biegunach do domu słodziutkich MuiMuików. Ale przecież nie ma się czego wstydzić, co nie? 😉