New Yorker #4: Na końcu korytarza nie ma światła

Nico czuł się fatalnie po nieprzespanej nocy. Derrick był jego kolejną ofiarą, których liczba w tym momencie szła już w setki dusz. Mimo to czuł się gorzej niż zazwyczaj. Analizował całą sytuację i wracał myślami do momentu, gdy zdecydował się nacisnąć spust karabinu snajperskiego.

Może McReary nic dla niego nie znaczył, był pijakiem, ćpunem, człowiekiem, który przegrał swoje życie, ale jednocześnie był bratem Kate. Kobiety, z którą wiązał swoją przyszłość i która każdym spojrzeniem, uśmiechem i słowem przypominała mu, że przyjechał do Nowego Jorku, by zmienić swoje życie. Przeszłość jednak znowu go dopadła, niwecząc wszystkie plany. Skrupulatnie zapisywane podczas długiego rejsu do Stanów Zjednoczonych punkty listy spłonęły w ogniu kolejnych wystrzelonych pocisków.

Zmęczony psychicznie Bellic ubrał się w ciemnoszary garnitur i wyszedł z domu. Do ceremonii pogrzebowej zostały jeszcze dwie godziny, ale wiedział, że dłużej w opatrzonych czterech ścianach nie wytrzyma. Wolał przez chwilę pokręcić się po mieście, szukając czegoś, co na chwilę odwróci jego uwagę od kołaczących się w głowie od wielu godzin myśli.

Tymczasem w innej części metropolii, w szpitalu Maimonides Medical Center było gwarno jak każdego innego dnia. Karetki dowoziły kolejnych rannych, a lekarze i pielęgniarki krzątali się wokół pacjentów. Krzyki i jęki przeplatały się z płaczem i śmiechem, tworząc osobliwy, trudny do zniesienia koktajl. Max na szczęście jeszcze go nie słyszał.

Mówią, że na końcu korytarza zawsze jest światło. Gówno prawda, to niekończący się ciąg tych samych, szarych ścian. Krążyłem po nich nie wiem już jak długo. Nie było tu żywej duszy. Ani jednego gliniarza, sprzątacza, nawet śmierdzącego bezdomnego. Tym bardziej żadnej znajomej twarzy, a już na pewno nie Mony. Powoli zmierzając w kierunku kolejnego zakrętu, zauważyłem, jak przede mną pęka tynk. Odpadające płaty odsłoniły rażącą oczy jasność. I zaraz potem przyszedł ból.

Przez chwilę słyszałem dwa różne głosy, ale nie byłem w stanie rozpoznać żadnych słów. W głowie jakby włączył się alarm o jednolitym, wkurzającym dźwięku. Nie mogłem nawet mocniej złapać tchu, bo zaraz ciało przeszywał potworny ból. Witaj Payne, pieprzony farciarzu – powiedział stojący obok mnie mężczyzna w kitlu – witaj w szpitalu Maimonides Medical Center. Jesteś pod naszą dobrą opieką. Frank zaraz ci pomoże i uśmierzy ból, w mgnieniu oka poczujesz się o niebo lepiej – kontynuował, wyraźnie coraz bardziej zadowolony z kolejnych wypowiadanych słów. To zostawiam cię pod dobrą opieką i cóż, żegnaj – dodał, po czym odwrócił się i skierował do drzwi.

Max zbyt wiele widział już w swoim życiu i zbyt często miał okazję odwiedzać szpitale podczas długiej policyjnej kariery, by nie dostrzec, że z tymi lekarzami jest coś nie tak. Musiał oszczędzać siły, bo miał ich niewiele, ale zacisnął pięść, by być gotowym na atak. Drugi z jego opiekunów podszedł bliżej do łóżka i rzucił – dobranoc Payne – po czym chwycił poduszkę i przycisnął ją do twarzy Maxa. Znowu zrobiło się ciemno.

Co zrobi Max? Czy Nico zdoła spojrzeć w oczy Kate? Nie możesz przegapić kolejnego odcinka! A jeśli chcesz mieć wpływ na kształt tej opowieści, koniecznie zaglądaj na profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze.

<———— Poprzedni odcinek

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.