New Yorker #3: Anioł śmierci
Śnieżyca przybierała na sile. Wiatr na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią uderzał w budynki z jeszcze większą siłą i żywiołowością. To nie były przyjazne warunki dla żadnej żywej istoty. Dla Maxa zostawione już za plecami wnętrza budynku były jednak równie odpychające. Zatęchłe, brudne, od kilku minut spływające też krwią sprzątaczy i kilku zbyt gorliwych do walki o swoje cztery ściany mieszkańców.
Payne spojrzał w dół na osiedlowy plac. Nie dostrzegał nic poza niewielkim, słabo oświetlonym kawałkiem terenu, na który światło rzucała szara furgonetka z odpalonym silnikiem. Obok niej kręciło się dwóch mężczyzn, prawdopodobnie uzbrojonych. Do funkcjonariusza docierały jedynie niewielkie skrawki ich rozmowy. Mógł tylko domyślać się, że to kolejni przysłani na miejsce sprzątacze. Mieli dopilnować, by żaden desperat, próbujący uciec oknem, nie wyszedł z tego cało. Nie wiedzieli, że anioł śmierci już krążył nad ich głowami, sprawnie pokonując kolejne metry oblodzonego gzymsu.
Niezauważalny, przemieszczający się niczym cień Max z łatwością znalazł sobie drogę piętro niżej. Zbliżał się do swoich ofiar, metr po metrze. Pogoda była jego sprzymierzeńcem, skrywając go pod płaszczem śnieżnej zamieci.
W innej części miasta Nico Bellic siedział zatopiony w fotelu, wpatrując się tempo w ekran wyłączonego telewizora. Nawet nie zwrócił uwagi na nagłe załamanie pogody, listopadowy atak zimy. Wciąż myślał o dopiero co wykonanym zleceniu. Kolejnym wystrzelonym pocisku i trupie. Kolejnym zabitym człowieku, którego znał. Z którym wcześniej pracował. Gdy tylko przypominał sobie twarz Derricka, którą ostatni raz widział przez lunetę karabinu snajperskiego, ogarniała go wściekłość. Przyjechał do Nowego Jorku w konkretnym celu, a znowu dał się wciągnąć w mafijno-rodzinne porachunki.
Zadzwoniła komórka. Spodziewał się tego telefonu. Nico, mówi Packie. Derrick nie żyje. Ktoś sprzątnął tego biednego skurwiela – powiedział próbujący ukryć wszelkie emocje głos – dam ci znać, kiedy pogrzeb. Przyjedź, to ważne dla mamy i Kate – dodał. Przyjadę – odpowiedział tylko Bellic. Obaj nie chcieli przedłużać tej konwersacji. Wzmianka o siostrze braci McReary, u której boku czuł się tak dobrze, tylko pogorszyła nastrój Nico. Właśnie zabiłem jej brata – powiedział sam do siebie, po czym zwiesił głowę i zastygł w bezruchu.
Jest tam! – dobiegł głos z placu. W końcu jeden z tych dwóch zasrańców na dole mnie dostrzegł. Pan jebane sokole oko. Przytuliłem się plecami do ściany za rogiem. Wciąż byłem za wysoko, by skoczyć. Wyjąłem pistolet z kabury i przełożyłem go do lewej ręki. Chwilę zaczekałem, próbując złapać wspólny rytm z wygrywającym złowrogą melodię wiatrem i tańczącymi w jej rytm płatkami śniegu. Chwyciłem prawą ręką róg ściany i szybko oderwałem się plecami od cegieł. Choć był mrok i zamieć, swoje cele widziałem wyraźnie. Odgłosy pięciu wystrzałów zaginęły, uprowadzone przez wiatr.
Obróciłem się z powrotem i oparłem o budynek. Czekałem na odpowiedź. W końcu padły kolejne wystrzały. Jeden jeszcze żył. Znów wychyliłem się, by zakończyć naszą dyskusję kulą przebijającą czaszkę. Nagle jednak palce straciły kontakt z krawędzią budynku. Mocny wiatr, niczym zdenerwowany siłacz, odepchnął mnie w tył. Widziałem jeszcze przed moment wyższe piętra budynku, a zaraz potem pędzące po niebie czarne chmury. Trzy sekundy i zapadła całkowita ciemność. Otuliła mnie niczym kochająca matka swoje dziecko.
Co stało się z Maxem? Czy Nico pozbiera się po kolejnym zleceniu? Nie możesz przegapić kolejnego odcinka! A jeśli chcesz mieć wpływ na kształt tej opowieści, koniecznie zaglądaj na profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze.