New Yorker #2: Świeże powietrze i braterska nienawiść

Podróż do piwnicy i pomieszczenia z kurkiem od gazu dłużyła się niemiłosiernie. Miałem wrażenie, że kolejne piętra pokonywałem tygodniami, rytmicznie naciskając spust pistoletu i wsłuchując się w przyjemny odgłos pocisków przebijających ciała zbirów. Mój nowy kompan dzielnie dotrzymywał mi kroku na sam dół kamienicy. Byliśmy niczym dwaj wędrowcy zmierzający w stronę piekieł, obaj o równie szarej, brudnej i krwawej przeszłości.

Cierpiałem, wysłuchując jego bezsensownej paplaniny i wspomnień z czasów policyjnej służby. Gdzieś w głowie cicho podszeptywał mi demon, by odwrócić się i kolejny nabój skierować w jego zniszczony alkoholem mózg. Ulżyłbym nam obu. Nie musiałem jednak tego zrobić. Do piachu posłał go jeden z napastników, celną salwą ze strzelby prosto w brzuch. Nie zdążył nawet jęknąć. Minąłem kolejny stos trupów.

Podczas gdy Max zmierzał do upragnionego celu, w innej części miasta wolności Nico Bellic odebrał zaskakujący telefon od swojego dawnego znajomego. Francis, komendant jednego z posterunków, miał kolejny brudny problem do rozwiązania. Znowu na szali wisiała jego wspaniała kariera i wizerunek dobrego gliny. Musisz załatwić Derricka – polecił głos w słuchawce. Twojego brata? – dopytał zaskoczony Nico. Dokładnie, on i tak jest już martwy, więc tylko ukrócisz jego cierpienia – wyjaśnił Francis. Skurwysyn – rzucił w myślach Nico, gdy glina rozłączył się, zostawiając go samego z myślami. Nie chciał przyjmować tego zlecenia, zresztą jak wielu wcześniejszych. Życie nie dawało mu jednak wyboru, zawsze na szali było też jego zdrowie, a czasami nawet przyszłość niewielu jeszcze oddychających bliskich. Bellic zebrał się z mieszkania z podstawowym ekwipunkiem i udał na miejsce podane w odebranej SMS-em wiadomości…

W końcu – rzucił do siebie Max, widząc, że przejście korytarzem, do pory zablokowane przez buchający z gazowej rury ogień, jest wreszcie otwarte. Tylko kilkanaście metrów dzieliło go od okien wychodzących na dziedziniec. Wolność i ucieczka były jeszcze daleko, bo znajdował się na trzecim piętrze. Wiedział jednak, że krótki spacer po wąskich, nadgryzionych zębem czasu gzymsach, przybliży go do schodów pożarowych, którymi mógł dostać się niżej. Monę dawno już stracił z oczu. Nie mógł być nawet pewien, że nie dostała gdzieś kulki, klucząc po obskurnych korytarzach. Nie, była na to zbyt dobra – pomyślał.

Powiew zimnego powietrza był ciekawym doznaniem, które na kilka chwil nawet go zamroczyło. Organizm musiał przyjąć nową jakość i przystosować płuca, które do tej pory wypełniała woń moczu, krwi, zbyt mocnego płynu do podłóg i gazu. Ledwie kilkanaście centymetrów dzieliło go od przepaści. Jeden krok i mógłby runąć w dół i wszystko zakończyć. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie, gdy dopiero co spotkał Monę.

Francis umówił się ze swoim bratem w parku na obrzeżach miasta. Gnój był tak pewny siebie, że z góry założył, że wezmę ze sobą karabin snajperski i skorzystam z przygotowanej przez niego lokalizacji na dachu pobliskiego budynku. Widok był doskonały. Zacząłem podejrzewać, że to nie pierwszy raz, gdy Francis staje się przypadkowym świadkiem brutalnego zabójstwa przez nieznanego sprawcę. Tym razem miał zginąć jednak ktoś mu dobrze znany, najbliższy krewny. Spojrzałem przez wizjer lunety i zauważyłem rozmawiających na ławce braci. Malutka głowa Derricka znalazła się idealnie pośrodku celownika. A gdybym tak zamiast niego posłał śmiertelny pocisk kilka metrów w prawo i przedziurawił głowę Francisa?

Bydlak zasłużył na to, by gryźć piach już dawno i tylko kwestią czasu było, gdy sam padnie ofiarą podobnego zlecenia. W tym momencie nie mogłem jednak wybierać. Derrick nie oferował nic, nawet nie gwarantował, że dobrze wykorzysta tę drugą szansę. Celownik wrócił na swoje miejsce. Odczekałem jeszcze kilkanaście sekund, by mogli wymienić ostatnie zdania. Na pewno się nie żegnają. Dyskutują. Pociągnąłem za spust, przyglądając się, jak targnięte siłą ciało Derricka uderza o oparcie ławki i zsuwa się na chodnik. Francis karykaturalnie spanikował. Dopilnuje, by nikt go nawet przez sekundę nie podejrzewał. Musiałem szybko wiać, by czasem nie dać się nikomu przyuważyć…

Co stanie się z Maxem i Nico? Dalszy ciąg historii w kolejnym odcinku opowiadania New Yorker. Koniecznie zaglądajcie na bloga i na profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie przegapić następnych epizodów.

<———– Poprzedni odcinek  Następny odcinek —————>

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.