Final Fantasy 7 Remake #11: Przeznaczenie
Aktorzy odgrywający swoje role w spektaklu zwanym życiem. Na oczach milionów realizujący to, co napisało im przeznaczenie. Tak czułem się ja, a być może też i moi kompani podczas ostatnich chwil spędzonych w siedzibie korporacji Shinra.
Było tak bardzo cicho i pusto. Dziwnie łatwo dostaliśmy się do gabinetu prezydenta największej organizacji tego świata. Pomieszczenie onieśmielało rozmiarami i idealnie wpisywało się tak w wybujałe ego swojego właściciela, jak i realizowaną z rozmachem politykę Shinry. Mrok za oknami i przytłumione światło lamp wprowadzały atmosferę niepokoju i suspensu. Nie pasował do tego tylko przerażony głos samego prezydenta, który dało się usłyszeć gdzieś w oddali. Podążyliśmy za nim i znaleźliśmy poszukiwany przez nas cel. Wisiał kilkaset metrów nad ziemią, kurczowo trzymając się barierki i błagając kogokolwiek o pomoc.
Wściekłość i naiwność Barreta
Barret stanął przed jedną z najtrudniejszych decyzji w swoim życiu. Mógł jednym ruchem dłoni pozbyć się człowieka, który wyrządził mu tyle krzywd i odpowiadał za śmierć tysięcy niewinnych osób. Potężny mężczyzna, którego w pierwszej chwili przypadkowy człowiek spotkany na ulicy uznałby za bandytę, nie był jednak bezdusznym mordercą. Tifa i Aerith wiedziały o tym, ale spanikowane, że mógłby zatracić się gdzieś w gniewie, błagalnymi głosami prosiły, by opanował emocje.
Sekundy później ubrany w drogi, krwistoczerwony garnitur prezydent organizacji z impetem wylądował na dachu. Barret nie zamierzał dawać mu choćby chwili, by dojść do siebie. Z miejsca wyjawił swoje żądania, licząc, że postawiony pod ścianą złoczyńca zgodzi się przyznać przed mieszkańcami Midgaru do wyrządzonych krzywd. W swojej naiwności przeliczył się, umożliwiając Shinrze dotarcie do biurka i sięgnięcie po ukryty w szufladzie pistolet. Szale się odwróciły.
Teraz to życie Barreta wisiało na włosku. Odzyskawszy kontrolę, prezydent bez skrupułów wyjaśnił rywalowi z Avalanche, że moralności i wyrzutów sumienia wyzbył się już dawno. Byłyby to ostatnie słowa usłyszane przez mojego kompana, gdyby znikąd nie pojawił się Sephirot. Jego potężny miecz przebił ciało prezydenta na wysokości klatki piersiowej, błyskawicznie pozbawiając go życia. Na tym jednak nieproszony gość nie poprzestał. Sekundy później zaatakował i śmiertelnie ranił również Barreta.
Czy to była tylko iluzja? Misterna gra Sephirota, który od dłuższego czasu bawił się ze mną w kotka i myszkę? Wtedy jeszcze nie znałem odpowiedzi na te pytania. Wiem tylko, że stoczyliśmy z drużyną długi pojedynek z Jenovą. Przedziwną istotą o trudnych do opisania słowami kształtach, która była jakby z innego wymiaru. Obdarzona nieznaną mocą, potrafiła przemienić całe pomieszczenie w nieprzyjazny świat. Niebezpieczeństwo mogło nadejść z każdej strony. Długie macki smagały każdego, kto podszedł zbyt blisko. Znajdująca się w samym centrum istota rzucała potężne zaklęcia, a podłoga i sufit stanowiły tylko kolejne miejsca, skąd wyprowadzane były ataki. To była długa i wyczerpująca batalia, w której musieliśmy wspiąć się na wyżyny umiejętności. Wielokrotnie zamieraliśmy w bezruchu, więzieni przez zaklęcia monstrum. Nie przestawaliśmy jednak atakować. W końcu bestia zniknęła. Rzuciliśmy się do ciała Barreta, który niespodziewanie odzyskał przytomność. Po ranie nie było śladu. Jakby ocaliły go, przyjmując na siebie cios, tajemnicze zjawy.
Nowy prezydent Rufus Shinra
To był dopiero początek. Powinniśmy uciekać, ale nie mogłem pozwolić Sephirotowi zbiec. Miał odpowiedzi na wszystkie pytania. Wspólna przeszłość nie pozostawała bez znaczenia. Podskórnie czułem, że nasze losy jeszcze niejeden raz się skrzyżują. Musiałem więc dowiedzieć się, co zamierza i czego tak naprawdę ode mnie chce.
Popędziłem za nim na balkon, ale mogłem tylko obserwować, jak ze szczytu wieży, z otulonym szatą ciałem na rękach, skacze w dół. Za moment zniknął w ciemnościach. Znów mi umknął. Sekundy później nad znajdujące się obok lądowisko nadleciał śmigłowiec.
Nasz helikopter ewakuacyjny zdążył tylko zbliżyć, gdy nagle został trafiony i zamienił się w opadającą bezwiednie kulę ognia. Plan szybkiego opuszczenia budynku spalił na panewce. Poleciłem moim towarzyszom ucieczkę i obiecałem, że za chwilę do nich dołączę. Musiałem dać im potrzebny zapas czasu, by zdołali dotrzeć na parter. A to oznaczało zajęcie przez chwilę Rufusa Shinry, który właśnie zjawił się w siedzibie rodzinnej korporacji. Ubrany w biały płaszcz blondwłosy mężczyzna trzymał w ręku strzelbę, a u swojego boku miał genetycznie zmutowanego czworonoga. Zapowiadało się na jeden z najtrudniejszych pojedynków, jakie miałem okazję stoczyć.
Rufus nie był typowym synkiem bogatego biznesmena, który jadł ze srebrnych zastaw i większość czasu spędzał na obijaniu się. O nie. On po swoim ojcu przejął tę samą chorobliwą ambicję, by być najlepszym z najlepszych i rzucić cały świat do swoich stóp. Chciał mieć kontrolę nad całą planetą, ale jednocześnie też na każdym pojedynczym istnieniem. Rozbuchane do granic możliwości ego ledwo mieściło się w wysportowanym ciele. To była nie tylko walka, by zyskać trochę czasu.
Pojedynek na szczycie
Skupiłem swoje ataki na bestii u boku rywala, by jak najszybciej wyrównać szale potyczki. Momentami musiałem opuścić gardę, dając Rufusowi doskonałą okazję na celny atak, ale otrzymane obrażenia były tego warte. Czworonóg nie tylko dysponował szybkością i siłą, ale był też nauczony bardzo groźnych zaklęć, które mogły zadecydować o wyniku starcia. Musiałem się więc go pozbyć. Po kolejnej celnej kombinacji cięć, Rufus zdecydował się go odesłać. Została nasza dwójka.
Nowy prezes Shinry miał jeszcze kilka asów w rękawie. Był niczym perfekcyjnie wyszkolony SOLDIER, który dodatkowo traktuje wytyczne dość swobodnie i lubi kreatywną wolność. Trzymana w rękach broń okazała się więc, w połączeniu z efekciarsko podrzucanymi monetami, zabójczo groźna. Lotnisko co i rusz zaczęły przecinać potężne wiązki laserów, które jakimś sposobem Rufus generował dzięki metalowi zawartemu w pieniądzach z logiem korporacji. Na domiar złego, umiejętnie wykorzystywał też strzelbę jako dopalacz, dzięki któremu błyskawicznie pokonywał kilkumetrowe odległości.
Otwarta szarża odpadała. Wymiana ciosów była zbyt ryzykowna. Musiałem być cierpliwy. Wyciągnąć wnioski z lekcji w kościele i tamtejszej konfrontacji z Reno. Czasami lepiej jest oddać wrogowi inicjatywę i kontratakować. Wyczekałem więc na swój moment, skupiając uwagę na ruchach Rufusa. Zbliżyłem się do niego na odległość kilku kroków, prowokując go do ataku z bliska. Złapał haczyk. Jak tylko ruszył w moją stronę, przyjąłem postawę do kontry i złapałem atak na ostrze miecza. Tym ruchem rozpocząłem morderczy taniec, kilkukrotnie raniąc mężczyznę w bieli. Zgodnie z jego propozycją, sprawiłem, że tę noc zapamięta na długo.
Brak obycia na polu walki wyszedł na wierzch i Rufus popełnił w końcu błąd, dając się skusić perspektywie ataku. Celnymi cięciami wytrąciłem mu bronie, które zniknęły w ciemnościach. Nowy właściciel Shirny był na mojej łasce, jednak tylko przez kilka sekund. Znikąd zjawił się bowiem śmigłowiec, zapewniając mu potrzebną drogę ewakuacji. Na domiar złego pilot wykorzystał swoją szansę i posłał w moim kierunku serię z karabinu, niszcząc metalowe elementy konstrukcji pod nogami. Usłyszałem brzdęk stali, łamiące się pod wpływem ciężaru łączenia.
Sekundy później poczułem, jak grawitacja zaczyna ściągać mnie w dół. Instynktownie złapałem wystający kawałek drutu zbrojeniowego. Mocno wygięty nadgarstek uniemożliwiał mocne złapanie przedmiotu. Zacząłem osuwać się w nicość. I wtedy usłyszałem szybkie kroki. Ułamek sekundy przed tym, jak runąłbym w dół, Tifa ślizgiem rzuciła się i podała mi dłoń. Musisz być lepszy, jeśli masz być bohaterem – jej słowa zapamiętam na długo.
Ucieczka z budynku Shinry
Z Barretem, Aerith i Redem XIII spotkaliśmy się na parterze w chwili, gdy znaleźli się w potrzasku. Z przyjemnością wykorzystałem szansę, by zmazać pyszałkowaty uśmieszek z twarzy Heideggera. Powtarzając ruchy Roche’a, bawiłem się motocyklem, który znalazłem na półpiętrze wyżej i z łatwością rozprawiłem się z żołnierzami Shinry. Droga ucieczki stanęła przed nami otworem.
Wydarzenia, które miały miejsce później wymykają się logice i wydają niczym przedziwne połączenie marzenia sennego i koszmaru. Siedzibę Shinry otoczyły setki dobrze znanych nam zjaw, zamykając ją jakby w potężnym, wirującym kokonie. My tymczasem pomknęliśmy autostradą ku granicy metropolii, broniąc się nie tylko przed żołnierzami korporacji na motocyklach, ale również jej kolejnym mechanicznym monstrum. Motor Ball był wytrzymały, potężny, a jednocześnie bardzo szybki i mobilny. Przypominał mechaniczne zwierzę, momentami taranującego każdą przeszkodę nosorożca, a później zwinną panterę. Znów musieliśmy wspiąć się na wyżyny umiejętności i współpracować, by uporać się z takim przeciwnikiem.
W końcu zadaliśmy mu wystarczające uszkodzenia, by wewnętrzne systemy sterownicze zgłupiały. Machina straciła kontrolę i zniknęła nam z oczu, by parę sekund później eksplodować po upadku z wiaduktu kilkanaście metrów poniżej drogi. Wygraliśmy?
Shinra nie została pokonana. Na krańcu autostrady powitał nas z kolei Sephirot, zapraszając do przedziwnego uniwersum, w którym poznaliśmy jakby alternatywną rzeczywistość. Zmierzyliśmy się nie tylko z nim, ale również potężną mocą przeznaczenia. Stawiliśmy czoła historii, która została już napisana, a w każdym razie tak mogłoby się wydawać z retrospekcji, które atakowały nas w trakcie tej bitwy na ruinach Midgaru.
Czas nie ma znaczenia
W ciągu kilku minut postawiłem stopy w dziesiątkach różnych miejsc. Na fragmencie drogi. Ścianie budynku. Na trawionej wstrząsami brunatnej ziemi. Na umierającej planecie i gdzieś w przestrzeni oraz na krawędzi stworzenia.
Czy to była jawa czy tylko sen? Czy rzeczywiście skrzyżowałem miecze z Sephirotem, a później odmówiłem mu, gdy zaproponował, byśmy wspólnie stworzyli nowy świat?
Pewien mogę być tylko tu i teraz. Aerith, Tify, Barreta i Reda, którzy stąpają u mego boku. Ruszamy w nieznane, mając za cel tylko Sephirota, który zagraża każdemu stworzeniu i całej planecie. Gdzie zaprowadzi nas ta ścieżka? Jeszcze kilka tygodni temu powiedziałbym, że znam odpowiedź. Teraz jednak nie mogę być już pewny niczego.
KONIEC
Długo wyczekiwany remake Final Fantasy VII przedstawia wydarzenia w mieście Midgar, odsłaniając nowe wątki dotyczące losów Clouda i spółki. Zakochany w oryginale, z radością rzuciłem się w wir przygody, z której relacje możecie czytać w Gralingradzie. Choć zmieniony finał historii może pozostawiać pewien niesmak i budzić obawy, co do dalszych losów Remake’u, to całą opowieść osadzoną w Midgarze oceniam tylko pozytywnie. Może side-questy żenowały prostotą, a grafika czasami nie stawała na wysokości zadania, ale jako całość powrót FF VII spełnił wszystkie marzenia, które miałem. Zabrał mnie w nostalgiczną, emocjonującą i piękną przygodę, którą będę wspominać latami. A o moich przemyśleniach dotyczących zakończenia przeczytacie już wkrótce w osobnym materiale. Dzięki za lekturę i do przeczytania!
Jeśli nie chcesz przegapić następnej części lub innych opowiadań na bazie gier, odwiedzaj bloga Gralingrad. Możesz też obserwować go na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube lub wspomóc stronę na Patronite. Dzięki!