Moja kariera w FM 2016 #24: Wyraz twarzy trenera Lyonu
450 000 euro przychodu z biletów za ćwierćfinał Pucharu Ligi z Dijon rozpalało wyobraźnię księgowej. Oczami wyobraźni już widziała tę gigantyczną sumę, która trafia do klubowej kasy po potyczce w 10. rundzie Pucharu Francji z Olympique Lyon. Z kim?! – krzyknąłem, wypluwając na biurko kawę. Z Lyonem szefie, z Lyonem – odpowiedziała z uśmiechem.
I tak jak osoby odpowiedzialne za stan budżetu ta konfrontacja cieszyła, tak mnie już niekoniecznie. Z czasem jednak przełknąłem gorzką pigułkę i zacząłem na to patrzeć z perspektywy sporego wyzwania sportowego, które może w ostatecznym rozrachunku mojej ekipie pomóc. To będzie test dla całej kadry i okazja, by znaleźć słabe punkty, wymagające poprawy po awansie do Ligue 1.
Niestety nie mogłem puścić w bój najsilniejszej drużyny, bo nawał rozmaitych kłopotów w obronie zmusił mnie do kolejnego łatania dziur zdolnym juniorem. Renault musiał wziąć na swoje barki nie lada ciężar, wszak Gonalons, M’Vila czy Lacazette to nie jakieś przypadkowe nazwiska, a uznane marki. Ale właśnie, z tym ostatnim supersnajperem sprawa nie była do końca tak oczywista w tej 10. rundzie Pucharu Francji.
– Gdzie Lacazette? – spytałem asystenta, widząc awizowane wyjściowe składy na mecz.
– Na ławie, na razie uznają, że nie jest potrzebny – odpowiedział zirytowany tym faktem współpracownik.
– Niczego się widzę w tej Francji nie uczą, dopiero co Nantes się na takiej zagrywce z nami przejechało.
– Może oni też się przejadą.
– Może.
Przewaga techniczna była w pierwszej połowie może po stronie gości, ale duża liczba mądrych fauli szybko odebrała im chęć dłuższego utrzymywania się przy piłce. Do tego kilka solidnych ataków z naszej strony sprawiło, że do przerwy, po trafieniu Fauvergue, nawet przegrywali 0:1. Sytuacja wywoływała uśmiech na mojej twarzy, bo znowu komplikowaliśmy życie faworytowi. Lacazette w intensywnej rozgrzewce w przerwie nawet mnie więc specjalnie nie zaskoczył. Zaczynało się kluczowe drugie czterdzieści pięć minut.
Sił po obu stronach było coraz mniej, presja za to rosła. Robiło się też jednak więcej miejsca na boisku, co akurat sprzyjało lepiej radzących sobie z futbolówką przyjezdnym. W 71 minucie Calleri wyrównał. Szykowała się znowu znienawidzona przez mnie dogrywka. W 85 minucie jednak cud, rzecz niewytłumaczalna z punktu widzenia dowolnego eksperta piłkarskiego znad Sekwany. Po akcji prawym skrzydłem Tiago Escorza, ten nie wyróżniający się praktycznie niczym solidny ofensywny pomocnik, władował ekwilibrystycznie piłkę do siatki. Huk na Chariety musiał być słyszany nawet na Parc de Princes. Radość jednak nie trwała długo, bo Lyon rzucił się do totalnej ofensywy. Wystarczyło przejąć jedną piłkę i pójść z zabójczą kontrą. To się jednak nie udało. Lacazette w 89 minucie strzelił na 2:2. Ja pieprzę – powiedziałem głośno, słysząc końcowy gwizdek i widząc ulgę na twarzy trenera Lyonu.
Dogrywka nic oczywiście nie przyniosła, bo w kolejnych trzydziestu minutach nikt nagle nie doznał na murawie olśnienia i nie poczuł się jak reinkarnacja Puskasa czy Garrinchy. Znowu czekało piłkarzy Paris FC strzelanie karnych. Może to ten poprzedni wygrany konkurs jedenastek zrobił swoje, może ta świadomość, że to rywal musi tak naprawdę ten mecz wygrać. Jedno czy drugie, moja ekipa strzelała karne na większym luzie, pewniej i celniej. Wygrała 4-3. Lyon pakował manatki i żegnał się z rozgrywkami na stadionie drugoligowca.
Jeśli jeszcze kilka tygodni temu ktoś mógł wątpić w zapewnienia, że w Paryżu tworzy się nowa siła, to teraz musiał już zacząć brać moje plany poważnie. A klubowa kasa? Przytuliła za mecz 1,3 miliona euro. W następnym tygodniu nikt w Paris FC nie był smutny.
A jeśli Ty też nie chcesz chodzić smutny i szukać sobie ciekawej lektury to koniecznie śledź profil Gralingradu na Facebooku lub Twitterze. Wtedy na pewno nie ominą Cię kolejne odcinki mojej kariery i inne fajne artykuły.