Red Steel #5: W hangarze giną ludzie

Ze snu budzą mnie niewyraźne głosy. Próbuję skupić się na słowach, ale idzie mi to ciężko. Słyszałeś o tym psychopacie, który wpadł do warsztatu z karabinem i kataną? Za dużo japońskich filmów najwyraźniej się naoglądał – śmieje się stojący przy samochodzie młody chłopak z chustą na głowie. Podnoszę się z pleców za głośno, bo daję im znać o swojej obecności.

Wychodzę z ciężarówki i próbuję opanować szalejący obraz oraz rozeznać się w sytuacji. Wokół mnie leżą ciała trzech facetów, którzy liczyli, że załatwią mnie jeszcze na pace samochodu transportowego. Cholera, kolejny magazyn, z ułożonymi piętrowo skrzyniami i rusztowaniami. Wszechobecny bałagan zaczyna mnie irytować, bo trudno w takich warunkach prowadzić wymianę ognia z przeważającymi siłami wroga. Zewsząd mogą cię zajść i postrzelić.

Jakby na potwierdzenie moich myśli, w pobliskiej sortowni marnuję ponad dwieście czterdzieści pocisków do uzi, zbierając wyjątkowo marne żniwo. Dopiero ostatni magazynek w karabinie otrzeźwia mnie na tyle, że zaczynam dokładniej mierzyć i szanować każdą kulę. Powoli przebijam się w stronę hangaru z samolotami, gdzie może być Miyu. Wymieniam uzi na rewolwer, by nie zostać czasem bez amunicji. Z przyjemnością wysadzam wózki widłowe celnymi strzałami. Krzyki rannych w eksplozjach trochę poprawiają mi humor. Okazuje się, że jedyna otwarta droga do hangaru prowadzi przez kanały ciepłownicze, gdzie jest brzydko, ciemno i duszno.

Ze zdziwieniem przyjmuję, że w okolicach rur ktoś zostawił karton z granatami. Wyłączam zdrowy rozsądek i gdy na swojej drodze napotykam dwóch kryjących się w zaułkach zbirów, zamiast wdawać się w strzelaninę, puszczam im po ziemi granat. Ryzykuję własną śmiercią, ale okazuje się, że wybuch tylko eliminuje wrogów, instalację pozostawiając niemal w nienaruszonym stanie. Oddycham z ulgą.

Miyu czeka na mnie w zamkniętym pomieszczeniu, do którego mogę dostać się tylko okrężną drogą. Wymieniamy kilka zdań, po raz pierwszy od momentu ataku na hotel przed kilkoma godzinami. Obiecuję jej, że niedługo wrócimy razem do domu. Gdy tylko kończę to zdanie, do pokoju z narzeczoną wpada gość od Ryuichiego i zaczyna do mnie strzelać. Pociski łatwo przebijają szybę, ale jej nie tłuką. Co to za cholerstwo?! Załatwiam go i znowu wracam do podziemi. Tunel prowadzi mnie na zewnątrz, gdzie widzę lądującą awionetkę. Nie ma czasu na podziwianie widoków, bo dopada do mnie kolejny przedstawiciel yakuzy z mieczem. Zmęczenie mi nie pomaga, ledwo z nim wygrywam, popełniając kilka błędów.

Chowam miecz i rozglądam się wokół, gdy nagle obok mnie pociski zaczynają dziurawić ziemię. Obrywam kilkukrotnie i cudem uchodzę z życiem. Okazuje się, że to trzech pracowników hangaru stojących na szczycie schodów pożarowych korzysta z doskonałej pozycji, by łatwo mnie trafić. Odpowiadam ogniem, ale pod presją strzelam słabo i marnuję mnóstwo pocisków, niszcząc elewację i osłonę schodów. Dopiero na końcu padają przeciwnicy.

W końcu dostaję się do pokoju Miyu, ale jej już tam nie ma. Jest za to karabin snajperski. Biorę go do ręki i przymierzam lunetę do oka. Słyszę strzały i odwracam się w kierunku odgłosów. Chcę przymierzyć do dwóch strzelających, gdy nagle pocisk przeszywa mi czaszkę. Obraz robi się ciemny, a ciało bezwładnie osuwa na podłogę. Nie ma nic.

Budzę się na schodach. Zemdlałem na skutek odniesionych do tej pory ran. Ale to był dziwny sen. Wszystko wygląda tak znajomo. Podejrzliwy szybko zbieram snajperkę w pokoju, gdzie była Miyu i chowam się z powrotem w korytarzu. Za moment w drzwiach ląduje pocisk z karabinu snajperskiego wroga. A więc jednak była to prorocza wizja. Przyjmuję idealną pozycję, by namierzyć źle schowanego przeciwnika i sprzątam go celnym strzałem. Za moment do piachu trafia dwóch kolejnych. Zmieniam na karabin i przebijam się przez hangar. Napędza mnie głośny dźwięk silników samolotu na zewnątrz. Jeśli się nie pospieszę, uciekną mi i być może już nigdy ich nie znajdę.

Spocony i zziajany wybiegam na zewnątrz. Niewielki prywatny odrzutowiec jeszcze nie rozpoczął procedury kołowania, więc obserwujący sytuację dwaj mężczyźni wymieniają spojrzenia i odwracają się w moją stronę. Chcą mnie zatrzymać. Pierwszy z nich zeskakuje i wyzywa mnie na pojedynek na miecze, rzucając tradycyjnym gajinem i zapowiedzią brutalnej śmierci. Choć to Amerykanin, jest zaskakująco sprawny w walce na miecze. Wychodzi mój brak regularnych treningów, bo nabieram się na amatorskie zmyłki. Po kolejnym ciosie upadam na kolano i z trudem odbijam kolejny lecący w stronę karku atak. Mobilizuję wszystkie siły i wyruszam do kontrofensywy. Wymierzam świetne cięcie poziome na korpus i pionowe od góry. Zapominam się jednak i nadziewam na odpowiedź. Obaj wyglądamy coraz gorzej. Nikomu nie zależy na rozbrojeniu oponenta. Tu chodzi tylko i wyłącznie o zatopienie ostrza w ciele gościa naprzeciwko. W ostatniej chwili uchylam się w prawo przed atakiem i kontruję. Wróg pada pokonany.

Widzę jak przez mgłę. Jakaś sylwetka podbiega do mnie i czterema atakami pozbawia broni i godności. Miecz Katana-giri musi znaleźć się w Tokio. Przekaż to Sato – rzuca nieznajomy – umrzesz później. Po tym kopie mnie z półobrotu w twarz, a ja tracą całkowicie kontakt z rzeczywistością.

Red Steel to wydany ekskluzywnie na Nintendo Wii FPS z 2006 roku, który jako jeden z pierwszych z gatunku próbował wykorzystać właściwości kontrolerów ruchowych. Jak wypada w praktyce? Opowiem wam o tym, relacjonując swoje boje w grze. Obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć żadnych ciekawych treści i dołączyć do jedynej takiej społeczności! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.

<— Poprzedni odcinek Następny odcinek —->

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.