Recenzja anime „Tiger & Bunny”
Wiele wskazywało na to, że anime „Tiger & Bunny” zakończy się na jednym sezonie. Specjalnie mnie to nie dziwiło, ale wtem, niespodziewanie, otrzymaliśmy szansę, by po jedenastu latach wrócić do miasta Sternbild. Wszystko za sprawą Netfliksa. Czy historia o superbohaterach zyskała na jakości? Czy warto poświęcić jej swój czas? Zapraszam na krótką recenzję dwóch sezonów „Tiger & Bunny”.
Najgorszy superbohater
W 2014 roku na łamach serwisu gameplay.pl wystawiłem pierwszemu sezonowi anime ocenę 4/10. W krytycznym tekście narzekałem na chaotyczny scenariusz, na zmarnowany potencjał idei programu telewizyjnego z herosami i na wyjątkowo kiepsko zrealizowane pojedynki. Nie zakładałem wtedy, że jeszcze kiedykolwiek wrócę do tej opowieści, zwłaszcza przy gigantycznej liczbie zaległości wśród japońskich animacji.
Skoro jednak po tylu latach pojawił się sezon drugi, ciekawość pchnęła mnie, by obejrzeć całość od początku do końca. Dałem pierwszemu sezonowi drugą szansę, a potem rzuciłem się w wir nieznanej przygody z fikcyjnymi herosami.
Wierzyłem, nieco naiwnie, że być może przed laty pomyliłem się i nie dostrzegłem czegoś w „Tiger & Bunny”. To w końcu dzieło ojców „Cowboya Bebopa”, studia Sunrise, więc nie może być przecież aż tak źle. Nic z tego. Powrót stanowił lekkie tortury, które napędzał przede wszystkim fatalny główny bohater. Kotetsu, znany też jako Wild Tiger, stanowi antywzorzec ojca i przykład wyjątkowo kiepskiego kompana oraz współpracownika. Może w zamyśle miał swoją nieporadnością i brakiem taktu bawić, ale dużo częściej potrafi tylko irytować i żenować. Aż dziwię się, że nie poświęciłem mu więcej miejsca przy okazji opublikowanej przed laty recenzji.
Wielki powrót?
Kiepsko opowiadana historia, w której niewielu jest ciekawych bohaterów, a główny wątek tajemniczego morderstwa rodziców Barnaby’ego Brooksa rozkręca się ślamazarnie, nie pomaga dzisiaj „Tigerowi & Bunny’emu” przykuć widza do ekranu. Serial przypomina chaotyczną realizację nawet niezłego pomysłu, przez którą trudno jest przebrnąć. Jedyne jaśniejsze punkty to szalony Jack w połowie sezonu i twist fabularny pod koniec, a więc raczej niewiele, jak na dwadzieścia pięć odcinków produkcji.
Wszystkie te słabości i problemy mogą niestety wiele osób zniechęcić do sięgnięcia po dużo lepszy i ciekawszy sezon drugi. W netfliksowej realizacji od razu rzuca się w oczy diametralna zmiana w sposobie prezentacji głównego bohatera. Kotetsu nadal ma swoje przywary, ale wreszcie nie definiują go one, a jedynie uzupełniają. W końcu widać, że jest weteranem wśród bohaterów, samotnym ojcem starającym się jakoś pogodzić różne obowiązki, a także partnerem w bohaterskich duecie próbującym bronić mieszkańców futurystycznej metropolii.
Powracająca po latach seria poszerza grono herosów działających w metropolii i paruje ich w duety, tłumacząc to zmianami w formacie programu HeroTV. To też staje się przyczynkiem do zagłębienia się w relacje i profile poszczególnych bohaterów. Na pewno wyszło to lepiej niż wcześniej, ale nadal próżno tu szukać głębszych emocji i skomplikowanych charakterologicznie person.
Brutalnie i efektownie
Historia powraca do wątku złej organizacji Uroboros, która próbuje zrealizować swoje niecne i niejasne plany. Choć sezon drugi potrzebuje kilku odcinków, by się rozkręcić, to z czasem nabiera bardzo dobrego rozpędu i potrafi skupić na sobie uwagę. Duża w tym zasługa złoczyńców wprowadzonych w serii, z braćmi Fuganem i Muganem na czele, którzy z niewiadomych względów polują na bohaterów.
Ich konfrontacja z herosami ze Sternbild jest brutalna i doskonale wpisuje się w obraz szaleństwa obu braci. Sam finał potyczki wynagradza długie wyczekiwanie i oferuje kilka zaskoczeń oraz ciekawych rozwiązań scenariuszowych. Wszystko podane smakowicie, uzupełnione o efektowne, też brutalne sceny walki.
W połowie sezonu „Tiger & Bunny” osiąga swój szczyt, ale dalej wcale nie spuszcza mocno z tonu. Akcja jest prowadzona wartko, dzieje się sporo, a sytuacja tytułowych bohaterów zdaje się tylko pogarszać. Śledzi się to nad wyraz przyjemnie aż do finałowych odcinków, w których można wręcz odnieść wrażenie, że twórcy próbowali już upchnąć w niewielkich ramach czasowych ogromną liczbę pomysłów i postaci. Mógłbym ponarzekać na zmarnowany potencjał, ale bawiłem się po prostu dobrze i czas płynął mi szybko.
Co więc zrobić z tym tygrysem i królikiem? Sprawdziłem na własnej skórze, dwukrotnie, że pierwszy sezon jest stratą czasu. Dlatego zainteresowanym polecam start od razu od drugiego, przygotowanego pod egidą Netfliksa. Niewiele się wtedy traci, za to zyskuje bardzo przyjemną opowieść na kilkugodzinny seans.