Moja kariera w FM 2016 #2: Chłopcy z ferajny
Długo jeszcze będę się zastanawiać, dlaczego wszedłem do klubowego budynku Pena Sports FC. W tym momencie jednak, siedząc na skórzanej sofie naprzeciw szeroko uśmiechniętego łysego gościa ze złotym łańcuchem na szyi, miałem w głowie dużo więcej pytań. Ciszę przerwał dzwonek komórki, ale jedyne co zdążyłem zrobić, nim mój kierowca zabrał mi ją, rzucając nie będzie ci na razie potrzebna, to zauważyć nazwisko prezesa Sakamoto na wyświetlaczu. Chwilę później do swojego gabinetu zaprosił mnie dobrze wyglądający facet po trzydziestce w drogim na pierwszy rzut oka garniturze.
Mózg szybko zaczął ogarniać sytuację, w czym na pewno pomogły mu plakaty z filmów „Ojciec chrzestny” i „Chłopcy z ferajny”, które wisiały na ścianach pokoju. Nieznajomy zaproponował mi szklaneczkę whisky, po czym polecił koledze nalać mi alkoholu. Nie zdążyłem nawet odpowiedzieć. Chciałem zadać pierwsze pytanie, co ja tutaj w ogóle robię, ale rozmówca chyba wyczuł moje intencje i zaczął monolog.
Witaj w Pena Sports FC, Brucevsky, nowej sile Primera Division za góra pięć lat. Wybacz, że tak trochę nieoficjalnie ściągnęliśmy cię do naszej siedziby, ale sam rozumiesz, innej opcji nie było. Mamy dla ciebie propozycję pracy i jak sam się już pewnie domyślasz, jest ona nie do odrzucenia. Zostaniesz trenerem i poprowadzisz nasz klubik na szczyt, a my ci w tym trochę pomożemy. Zrobiłeś dobrą robotę w Lillehammer, czytałem też o twoich przygodach w Anglii i Francji. Na pewno spodoba ci się u nas, bo na razie też jest bida z nędzą. Słyszałem, że lubisz z takiego pułapu startować. Arturo zawiezie cię zaraz do nowego domu, gdzie znajdziesz potrzebne dokumenty o twojej nowej drużynie. No, to jeszcze raz witaj i do zobaczenia za kilka dni.
Ale zaraz, zaraz, jaka praca, jaki dom – zacząłem, gdy stojący tyłem do mnie prezes tylko uśmiechnął się pod nosem, pocykał językiem i poradził, żebym odpoczął, a na pytania będę miał jeszcze czas. Sygnał był czytelny, dla własnego zdrowia powinienem zamilknąć. Tak też zrobiłem. W jakiejś sporej posiadłości na obrzeżach miasta, do której trafiłem kilkadziesiąt minut później, znalazłem szczegółowy raport na temat Pena Sports FC. Z braku ciekawszych rzeczy do zrobienia, przewertowałem kolejne kartki.
Jak ja dałem się w to wciągnąć? Miałem długi, zasłużony urlop, a teraz znowu jestem w „biznesie”. I to jeszcze w jakimś prowincjonalnym klubie, który nawet w trzeciej lidze będzie bił się o utrzymanie. Miałem dwie opcje. Wziąć byka za rogi i spróbować coś ugrać, a w dogodnej chwili zwiać lub od razu podjąć próbę ewakuacji. Wyjrzałem przed okno i zobaczyłem zaparkowany przed domem samochód i znajomą twarz Arturo. Wiedziałem już, że bez dobrego planu nie ucieknę. Trzeba więc choć przez chwilę pobawić się znowu w trenera.
Jak się okazało, mój nowy pracodawca jest na szczęście realistą i nie ma wydumanych oczekiwań. W lidze obroń się przed spadkiem, a w pucharze nie daj się skompromitować – brzmiały żądania szefa. Z obecną kadrą mogło być to trudne, ale na szczęście finanse wyglądały w porządku (jak na ten poziom) i mogłem poszukać wzmocnień na rynku bezrobotnych piłkarzy. Mój nowy asystent, facet od lat związany z Pena Sports FC, okazał się gościem od wykonywania poleceń. Zleciłem mu więc pozbycie się kilku niepotrzebnych grajków, a sam ruszyłem na łowy, by wzmocnić skład tam, gdzie tego najbardziej potrzebował. Mam już dobrego napastnika, niezłych środkowych obrońców, znakomitych defensywnych pomocników. Do ustawienia 4-2-3-1 potrzebowałem jeszcze lewego obrońcy, skrzydłowych i kogoś na rozegranie…
Kolejna wizyta w klubie pozwoliła mi znowu spotkać się z prezesem. Tym razem postanowił on podzielić się ze mną kolejną „dobrą” wiadomością.
Nie wiem, czy już się zorientowałeś, Brucevsky, ale Pena Sports FC jest klubem filialnym Osasuny Pamplona. Kojarzysz nazwę? Jan Urban nie tak dawno tam pracował. To piękne miasto słynie z zabytków, ucieczek przed bykami i bezpieczeństwa. Niektórzy wiedzą też, że to stolica mafii z Navarry, która też jest żywo zainteresowana piłką nożną. I właśni nasi przemili koledzy pomogli nam, załatwiając wypożyczenie z Osasuny pewnego utalentowanego chłopaka. Arturo, wprowadź proszę Kiko. Brucevsky, poznaj Kiko Barillę.
Nie wiedziałem, czy bardziej współczuć sobie, czy temu biednemu zawodnikowi, który znalazł się w tak nieciekawym środowisku…